Dobrą dyskusję mieliśmy w redakcji przy okazji powodzi. Frakcja – nazwijmy ją: emocjonalna – podkreślała długą tradycję przekazu opartego na wzruszeniu, ekscytacji, lęku lub euforii. Utrzymuje, że nawet jeśli dziennikarstwo u swoich najlepszych źródeł ma twarde stąpanie po ziemi, chłód faktów, skrupulatną weryfikację i unikanie ocen, to jednak umówmy się: już dawno źródła te zalała fala łez szczęścia lub nieszczęścia.
Wszyscy uznali prymat emocji, nikt się ich nie wstydzi i nie boi. Każdy materiał w telewizji i radiu o powodzi musi być okraszony smykami w e-mollu i w tempie adagio, relacja bez łez najlepiej męskich, twardych, ukrywanych wstydliwe, takich prawdziwych nie ma racji bytu. Ludzie telewizji podkreślają wręcz: nie ma czasu na analizy, kiedy wokół tyle tragedii, pokazujmy ją, pokazujmy emocje, na fakty przyjdzie czas. Kolejni reporterzy pytają więc, co pani czuje, kolejny raz widzimy dziewczynkę znoszoną z dachu, a właściciel zalanej restauracji jednego dnia dwadzieścia razy ociera tę samą łzę.
Wszyscy lubimy te emocje - powiedzmy to zaraz - promujemy je w mediach społecznościowych, opowiadamy sobie o nich w pociągu. Szukamy już nie tylko human story, ale hero story – lepszy od ofiary okazał się bohater. Ci uratowali pół miasta, tamci zostali na wałach, oto superbohaterzy są wśród nas, tacy, co to nie zawsze noszą peleryny.
No i jest frakcja beznamiętna. Po pierwsze, dziennikarstwo informacyjne to fakty, nie wrażenia, po drugie: precz z przymiotnikami ocennymi, po trzecie: płacą nam za podawanie newsów, a nie chusteczek do ocierania łez. Czytelnicy wzruszają się, ale naszą rolą jest stać prosto i nie dawać się ponieść emocjom.
Dylemat ten nigdy nie zostanie ostatecznie rozstrzygnięty, raz wygra ckliwy przekaz, innym razem analiza na zimno, wszystkim ad hoc zarządzać pewnie będzie dziennikarski temperament, doświadczenie wydawcy, a nade wszystko: słupki oglądalności, które jak wiadomo rosną wraz z kolejnym taktem marsza żałobnego.
Warto jednak, by dziennikarze nie abdykowali do końca z pozycji beznamiętnego obserwatora. Warto zachować w sobie duszę chłodnego recenzenta. W życiu to nie pomaga, ale naszą profesję może uchronić od – nomen omen - utonięcia w zalewie wrażeń i odczuć, jednodniowych porywów serca, całego tego nieznośnego patosu. Gdzieś na końcu życie naszym czytelnikom uratuje raczej rzetelna, szybka i pełna informacja o ewakuacji niż pretensjonalna pieśń wygrywana na lirze przy zachodzącym nad wałem powodziowym słońcu. Cieszę się, że serwisy internetowe PPG – znakomite zespoły „Gazety Wrocławskiej”, „Nowej Trybuny Opolskiej” czy „Dziennika Zachodniego” - potrafią tu wyważyć racje. O tak, dobrą dyskusję mieliśmy w redakcji przy okazji powodzi.
