KORONAWIRUS W ŁÓDZKIEM: uciekł ze szpitala
Oskarżony, który przebywa w areszcie śledczym i grozi mu do ośmiu lat więzienia, nie przyznał się do winy. Podkreślił, że działał „nieświadomie i nieumyślnie”, to znaczy, że nie wiedział, iż jest zarażony koronawirusem. Odpowiadając na pytania sędziego Adama Karowicza oznajmił, że z zawodu jest wiertaczem geologicznym.
Z zeznań Adama K. wynikało, że przez ponad 20 lat mieszkał w Monachium. Stamtąd na początku pandemii wyruszył do Polski.
„Na granicy nie miałem żadnych objawów koronawirusa. Nie miałem wysokiej gorączki, zaś kaszel mógł pochodzić stąd, że palę papierosy” - zeznał w sądzie.
Następnie we Wrocławiu przesiadł się na autobus do Łodzi, do której nie od razu trafił, gdyż z podejrzeniem zarażenia koronawirusem został skierowany do szpitala w Zgierzu. „Położono mnie na korytarzu. Byłem brudny i zmęczony. Chciałem wrócić do domu, aby się odświeżyć” - stwierdził Adam K.
I dlatego uciekł ze szpitala przez okno na tzw. wysokim parterze.
Według śledczych, wsiadł do autobusu i wysiadł w Łodzi przy ul. Świtezianki, po czym pieszo udał się do swojej siostry mieszkającej przy ul. Łucji. Jednak nie wszedł do jej mieszkania, ponieważ nie miał na to czasu. Poinformował ją jedynie, że był w szpitalu i zapewnił, że jest zdrowy. Mylił się, gdyż badania wykazały, że zaraził się koronawirusem. Następnie 54-latek wsiadł do autobusu MPK linii 59, pojechał w rejon ul. Narutowicza i udał się do swojego mieszkania, gdzie został zatrzymany przez policję: 19 marca br. tuż przed godz. 18.
