66-letnia Walentyna ze wsi Kamjanka koło Krzywego Rogu nie założyła białej opaski, jak kazał jej rosyjski żołnierz, gdy wychodziła z domu.
Rosjanin wycelował w nią z karabinu. Myślała, że ją zabije. - Ale on tylko patrzył i patrzył. Nie strzelił – mówiła kobieta.
Była jednym z nielicznych mieszkańców wsi położonej na południe od Krzywego Rogu, która w marcu znalazła się pod okupacją na miesiąc. Ukraińcy odzyskali kontrolę nad tym rejonem w kwietniu.
- To było straszne, gdy przyszli, strzelali i strzelali, ukryłam się w piwnicy, inaczej już bym nie żyła – mówiła. Choć Rosjan już nie ma, kobieta pozostaje w szoku po terrorze, którego była świadkiem. Pamięta, jak żołnierz zastrzelił ukraińskiego wojskowego w jego kryjówce koło jej stodoły. Znalazła krew na podwórku i patrzyła, jak sąsiad ciągnie ciało do swojej piwnicy.
Mówi, że czuje się winna, że nie mogła pomóc żołnierzowi i choć ciała już nie ma, boi się podejść do stodoły.
- Rosjanie myśleli, że ukrywam Ukraińców w domu, więc często przychodzili i przeszukiwali go. Tak się bałam, że powiedziałem w końcu, żeby zastrzelili moje dwa koty i mojego psa, jeśli chcą mnie zabić. Nie chciałem, żeby umarły z głodu - opowiada.
Mama mówiła mi, że podczas II wojny światowej było strasznie, ale nie wiedziałem, że wojna może być tak okrutna. Nie miałam o tym pojęcia – dodała.
