Beniaminek ekstraklasy rozpoczął sezon z Kazimierzem Moskalem na trenerskiej ławce. Po jego wodzą ełkaesiacy wygrali też rozgrywki pierwszej ligi.
Niestety, sternicy klubu z al. Unii znów uwierzyli, że stworzyli zespół, który podejmie walkę z krajową elitą. Kolejny raz okazało się, że w ŁKS nie potrafią się uczyć na błędach i nie wyciągnięto wniosków z poprzedniej bytności drużyny w ekstraklasie.
Zmiana na trenerskiej ławce przyszła po jedenastej kolejce, kiedy to drużyna przegrała 0:3 w Radomiu z Radomiakiem.
Wówczas zespół miał na koncie siedem punktów (2 wygrane, remis i 8 porażek), zajmował ostatnie miejsce w tabeli, a do bezpiecznej, piętnastej lokaty - była na niej Korona Kielce - tracił trzy punkty.
Jednak tęgie głowy w gabinetach przy al. Unii wymyśliły, że drużynie potrzebny jest szkoleniowy wstrząs i dlatego zwolniono Moskala, a jego miejsce zajął Piotr Stokowiec.
Ten podczas pierwszej konferencji prasowej powiedział: - Nie zamierzam opowiadać żadnych niestworzonych historii. Na pewno będę chciał wprowadzić kilka korekt jeśli chodzi o organizację gry i oczywiście wprowadzić także swój pomysł. Jestem nastawiony na ciężką pracę i zależy mi na konkretach. Jesteśmy w takiej sytuacji, że potrzebujemy prostszych rozwiązań, bo to może przynieść efekt. Wiem, że to ogólnik, ale słowem kluczem jest tutaj zdecydowanie. Musimy zdecydowanie lepiej bronić i skuteczniej atakować. Tu nie ma miejsca na wątpliwości, na żadne „ale” czy „może”. Podstawowe zadanie? Utrzymać klub w ekstraklasie.
Praca może była i ciężka, ale jej efekty marne. Zespół pod opieką Stokowca wywalczył tylko trzy punkty (remisy z Ruchem Chorzów 1:1, Legią Warszawa 1:1, Piastem Gliwice 3:3) w siedmiu spotkaniach! Średnia jest koszmarna i ŁKS nadal jest czerwoną latarnią ligi. Jednak z tą różnicą, że obecnie do bezpiecznego miejsca traci już dziewięć punktów, a więc wychodzi na to, że w ŁKS zadziałali w myśl starego, polskiego przysłowia: Zamienił stryjek siekierkę na kijek.
Jak na razie nic nie broni trenera i ełkaesiackich decydentów!
