FLESZ: Pierwsza pomoc przy wypadkach drogowych. To musisz wiedzieć!
Do dramatycznych scen doszło we wtorek, 10 marca 2020 roku, ok. godz. 11, kilkaset metrów od słynnej wadowickiej bazyliki, w starym pawilonie przy ulicy Emilii i Karola Wojtyłów w Wadowicach, gdzie znajduje się m.in. Środowiskowy Dom Samopomocy im. bł. Matki Teresy z Kalkuty. To tzw. placówka dziennego pobytu, przeznaczona dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Działa jako powiatowa jednostka organizacyjna, podlegająca Starostwu Powiatowemu. Korzystający z pomocy ośrodka, przychodzą tu od rana na zajęcia terapeutyczne, które z przerwami trwają do popołudnia.
To właśnie podczas przerwy miało dojść do ataku jednego z podopiecznych ośrodka: Jacka J. na pracownice. To postawny, barczysty mężczyzna. Ten 39-letni obecnie mężczyzna musiał systematycznie zgłaszać się tutaj na zajęcia przychodni psychologiczno-terapeutycznej, działającej w ramach ŚDS.
Mężczyzna miał wyjąć nóż i ugodzić nim dwie, zaskoczone tym kobiety. Został zatrzymany na miejscu zdarzenia. Motywów jego postępowania do dzisiaj nie ujawniła Prokuratura Rejonowa w Wadowicach. Jacek J. nie trafił do więzienia. Uznano, że jest niepoczytalny i skierowano go do specjalistycznego ośrodka.
Wadowice. Dramat nadal przeżywają jego ofiary.
Żona miała głęboko poderżniętą szyję, wraz z uszkodzeniem krtani i stawu barkowego. Prawie odciął jej głowę, cudem nie umarła na podłodze tego ośrodka. Lekarze powiedzieli mi, że to było profesjonalnie zadane cięcie tak, by zabić. Lekarze kazali mi przygotować się na najgorsze, a w domu trójka dzieci, co im miałem powiedzieć? - opowiada drżącym głosem Lucjan Radwan, mąż jednej z terapeutek.
Do dziś kobieta nie może się sama poruszać i mówić, ma niesprawną rękę, wymaga niemal całodobowej opieki.
Uszkodzone ramię trzeba było szybko operować, bo potem byłoby już na to za późno. Sam załatwiałem konsultacje medyczne z najlepszymi specjalistami w kraju. We Wrocławiu żona przeszła operację rekonstrukcji krtani. Po trzech ciężkich operacjach jest cała w bliznach, rozważano nawet tracheotomię. Rehabilitantów musiałem szukać po prywatnych gabinetach. Teraz żona czeka na rentę, do pracy w domu pomocy już nigdy nie wróci, jest kaleką - mówi mężczyzna.
- Moja żona miała trochę więcej szczęścia, bo miała "tylko" podciętą szyję. Rana była długa na 10 cm i głęboka na 3 cm. Trafiła na operację ratującą życie do szpitala w Suchej Beskidzkiej. Trwała trzy godziny - dodaje Wojciech Odrobina, mąż drugiej z poszkodowanych kobiet, matki 16 i 13-letnich dzieci.
Z jego relacji wynika, że dzieci nie dostały żadnej pomocy ze strony psychologa.
Pracodawca, czyli ŚDS, PCPR i Starostwo Powiatowe jakby zapadły się pod ziemią. Utrudniano nam natomiast życie. Protokół wypadku, zamiast pod dwóch tygodniach, dostaliśmy po dwóch miesiącach, w maju. Stąd mieliśmy problemy z wypłatą ubezpieczenia. Pomoc dostaliśmy tylko od szeregowych pracowników ośrodka pomocy. Żona po wyleczeniu chciała wrócić do pracy, po roku jednak odeszła, podobnie jak reszta terapeutów, gdyż atmosfera w tym miejscu pracy nie jest najlepsza - twierdzi jej mąż.
Eugeniusz Kurdas, starosta wadowicki przekonuje, że nie zapomniano o obu pracownicach ośrodka. Podkreśla, że początkowo, zarówno one, jak i ich rodziny, nie sygnalizowały potrzeby spotkań w celu omówienia form pomocy. Później plany wsparcia miała urzędnikom pokrzyżować pandemia koronawirusa. Pierwszy lockdown wprowadzono w Polsce zaledwie kilka dni po ataku.
Ówczesny dyrektor ŚDS tłumaczył, że w początkowym okresie, ze względu na pandemię, organizowanie spotkań nie było możliwe, ale pod koniec sierpnia ubiegłego roku spotkał się z rodzinę jednej z pań - wyjaśnia w pisemnym oświadczeniu starosta Kurdas.
Po przeprowadzonej w ośrodku kontroli rozważano m.in. montaż monitoringu i domofonu, ale ostatecznie tego rozwiązania nie wprowadzono w życie. Za nieco ponad 5 tysięcy złotych wynajęto jednak specjalistyczną firmę, która przeszkoliła wszystkich pracowników ośrodka z udzielania pierwszej pomocy.
Czy to wystarczyło? Zdaniem Jacka Jończyka, byłego starosty wadowickiego i emerytowanego dyrektora tutejszego więzienia - nie.
Obie panie były od początku nagabywane przez media, by opowiedziały o tym, jak wyglądało ich życie po ataku, jednak żadna z nich nie zechciała rozmawiać z dziennikarzami. Wykazały względem nas ogromną lojalność. A czym my się im odwdzięczyliśmy? Niczym! Nie atakuję tutaj nikogo, tylko niech to wydarzenie spowoduje, że będziemy przygotowani na inne trudne sytuacje. To my jesteśmy odpowiedzialni za to, aby w naszych placówkach pracownicy czuli się bezpieczni i mieli nasze wsparcie - twierdzi Jacek Jończyk, który obecnie jest radnym powiatowym.
Rodziny poszkodowanych kobiet podkreślają, że obecnie nie potrzebują już żadnej pomocy ze strony urzędników. Oczekują natomiast, żeby z tego tragicznego dla nich zdarzenia wyciągnięto wnioski na przyszłość.
I nie czują, że sprawiedliwości stanie się zadość. Mężczyzna nie będzie odpowiadał ze swój czyn. Trafił do szpitala psychiatrycznego.
Bądź na bieżąco i obserwuj
- Kaufland i Biedronka w Andrychowie otwarte w niedziele! [ZDJĘCIA]
- Jesień złotem malowana w Beskidzie Małym
- Mariusz P., były strongman, nie pojawił się w sądzie w Wadowicach
- Puchar Polski. Orzeł Ryczów wygrał walkę w podokręgu Wadowice. W finale pokonał Skawę
- Andrychów. 52-latek odpowie za groźby karalne i uszkodzenie mienia
- Jacek Felsch zginął tragicznie mając zaledwie 47 lat. Wspomnienia jego kolegów
Masz informacje? Nasza Redakcja czeka na #SYGNAŁ
