– To państwo powinno odpowiadać za bezpieczeństwo, a nie społeczna fundacja – denerwuje się Adam Piątkowski.
Mowa o Fundacji Bieszczadziki z Bukowska, która dostała pozwolenie z RDOŚ na płoszenie problematycznej niedźwiedzicy. Zwierzę od lutego chodzi po powiatach, leskim i sanockim, atakując zwierzęta hodowlane. Niedźwiedzica była już dwa razy odławiana i przewożona w głębokie Bieszczady. Za pierwszym razem prawie natychmiast wróciła, dochodząc aż do Sanoka, a za drugim próbowała znowu zbliżyć się do siedzib ludzkich, ale była intensywnie płoszona, również za pomocą drona.
– Boi się drona, tak jak i inne zwierzęta – podkreśla lek. wet Katarzyna Zabiega z Fundacji Bieszczadziki.
Mimo to niedźwiedzica zdążyła pogryźć się z psem, dużym owczarkiem niemieckim. Stało się to w Bukowcu, gdy w nocy podeszła blisko domu pilnowanego przez wilczura.
Pies odniósł poważne obrażenia. Trzeba było mu założyć ponad 20 szwów. Zapewne drapieżnik w tym starciu też odniósł rany.
To wydarzenie, a także intensywne płoszenie, spowodowały jednak, że niedźwiedzica od półtora tygodnia siedzi w lesie.
– W dzikich sadach są teraz jabłka, gruszki i śliwki – podkreśla Damian Stemulak, leśniczy z Nadleśnictwa Baligród, który jest w grupie wolontariuszy płoszących niedźwiedzicę. – Ma co jeść. Może wreszcie poszła po rozum do głowy.
Zajście z psem stało się jednak dla wójta Soliny kolejnym ostrzeżeniem, że niedźwiedzica jest niebezpieczna. Zwrócił się ponownie do Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Warszawie o zgodę na odstrzał zwierzęcia. Uzupełniono dokumenty o wszystkie zgłoszone incydenty, a jest ich ponad 30, podano odległości na jakie zwierzę zbliżało się do ludzkich siedzib oraz wysokość strat i kosztów jakie spowodowała.
Z kosztami jednak sytuacja jest co najmniej dwuznaczna, gdyż w chwili obecnej Fundacji Bieszczadziki nikt nie płaci za płoszenie. To nie jedyny finansowy problem.
– Na razie niedźwiedź ma obrożę telemetryczną, ale za 2 tygodnie, może miesiąc, trzeba będzie mu ją zdjąć zdalnie, bo się udusi. Nie mamy drugiej obroży, więc nie będziemy wiedzieć, gdzie jest – tłumaczy pani weterynarz.
Fundacja Bieszczadziki miała nadzieję na stworzenie grupy interwencyjnej, finansowanej przez samorządy, ale na razie nic z tego nie wychodzi. Zamiast merytorycznej dyskusji o problemie, jest epatowanie sensacją.
– Nie mamy żadnej pomocy, wsparcia, pomysłu. Zamiast tego docierają do nas nieprawdopodobne historie . Ta sensacja bardzo dużo złego nam zrobiła – dodaje pani prezes.
Niedźwiedzica przebywa w tej chwili w okolicy wsi Bukowiec, Wołkowyja i Górzanka. Na razie nie wychodzi z lasu, co nie znaczy, że już tam zostanie.
O bezpieczeństwo ludzi i samego zwierzęcia dba w tej chwili tylko grupa pasjonatów.
– W pewnym momencie, myślałem, że już się poddam, bo wydawało się, że nie uda jej się przepłoszyć – przyznaje leśniczy z Baligrodu. – Ale na razie siedzi w lesie. Może jest dla niej szansa?
