Kuzynka Anny znalazła jej ciało w mieszkaniu przy ulicy Jeleniej dzień po zbrodni – 4 lutego po południu. Była ciężko pobita. Były umówione na spotkanie, ale ona nie przyszła. Zaniepokojona kuzynka poszła do niej do domu. Jak się później okazało, dzień wcześniej około godziny 11.00 sąsiedzi pani Anny słyszeli jakieś hałasy dochodzące z jej mieszkania. Były kobiece krzyki i odgłos jakby coś ciężkiego upadło na ziemię.
Policjanci zaczęli śledztwo od analizowania zapisów z monitoringu jednego z pobliskich parkingów oraz gimnazjum z ulicy Jeleniej. Na nagraniach widać jak o godzinie 9.51 na ulicy pojawił się mężczyzna ubrany na ciemno z czapką na głowie. Minutę później wszedł do bramy, w której mieszkała tłumaczka. O 10.58 wyszedł.
Współpracownica zamordowanej kobiety rozpoznała w nim mężczyznę, który przychodził z dokumentami do tłumaczenia. Zaraz po tragedii zniknął na wiele miesięcy. Nie pojawił się nawet w Urzędzie Stanu Cywilnego... na swoim własnym ślubie. Miał się ożenić z Olgą, którą poznał we Wrocławiu. Choć – jak wynika z uzasadnienia aktu oskarżenia – kontaktował się z nią i nawet przysłał jej 2 tysiące złotych.
Jak ustaliła policja, w dniu zdarzenia ofiara miała przy sobie 15 tysięcy złotych w gotówce. Te pieniądze zniknęły razem z Oleksandrem P. Po kilku miesiącach poszukiwań mężczyzna został zatrzymany w centrum Wrocławia.
Dowody, że to on zabił? Jego DNA ujawniono na dłoniach i pod paznokciami zamordowanej kobiety. Zdaniem prokuratury to dowody, że kobieta się broniła przed zadawanymi jej ciosami. Było ich co najmniej dziesięć. Jakimi narzędziami je zadawał tego nie wiadomo.
Mężczyzna do zarzutu się nie przyznaje. W śledztwie opowiadał, że pani Anna miała krwotok z nosa i on zrobił jej masaż twarzy. Stąd może jego kod genetyczny. Ale prokuratura nie wierzy w tę wersję. Jest pewna, że ślady, znalezione na ciele ofiary, wskazują, że broniła się przed atakiem.
Przesłuchiwany w śledztwie mówił, że to nie on. Opowiadał o tajemniczym mężczyźnie, którego spotkał na korytarzu gdy wychodził z mieszkania Anny Ż. Tyle, że nikogo takiego nie zaobserwowano na monitoringu. Później zaczął wymieniać jakichś innych domniemanych morderców. Wskazując na osoby spotkane w areszcie śledczym na spacerach.
Ale prokuratura jest przekonana, że właściwie wskazała sprawcę i takiej tezy chce dowodzić przed wrocławskim Sądem Okręgowym. Za morderstwo grozi dożywocie.