Dziennikarze i sztaby kandydatów oczekują tzw. game changera. W czwartek miał nim być wyrok ws. zderzenia seicento z kolumną Beaty Szydło, ale nic z tego, bo sąd umorzył sprawę. Czy w kończącej się kampanii może jeszcze nastąpić coś przełomowego?
To musiałaby być naprawdę bardzo istotna sprawa, która w krótkim czasie zogniskowałaby zainteresowanie nie tylko mediów, ale przede wszystkim opinii publicznej. A na to zostało już za mało czasu. Być może będziemy mieli do czynienia z jakimiś zdarzeniami, które zmienią optykę niezdecydowanych jeszcze wyborców, ale raczej na poziomie 1-3 punktów procentowych. Czegoś, co mogłoby wywrócić kampanię do góry nogami raczej nie należy się już chyba spodziewać.
Większość komentatorów uważa, że obaj kandydaci postawili przed II turą na bezpieczną kampanię i nie chcieli podejmować większego ryzyka godząc się z tym, że zdecydują nastroje społeczne.
Często jest tak, że obserwatorzy i osoby z zewnątrz oczekują fajerwerków. Tymczasem przy przemyślanej w dłuższej perspektywie kampanii obliczonej na kilka miesięcy do przodu kandydat utrzymujący stałe poparcie nie ma co na siłę szukać nowych rozwiązań. Konsekwentna realizacja strategii kampanijnej jest często ważniejsza niż jednorazowe fajerwerki.
Czy tegoroczna kampania w jakiś szczególny sposób różni się od wcześniejszych? Można odnieść wrażenie, że wiele osób po prostu nie pamięta jakie metody stosowano wobec kontrkandydatów choćby w czasie kampanii w 2000, czy 2005 roku.
Toczy się twarda walka, która wynika ze stawki tych wyborów, ale nie dostrzegam w niej elementów, których wcześniej nie było. Pamiętajmy, że wybory prezydenckie, to nie gra w szachy, tylko bardziej przypominają walkę bokserską. W tej kampanii bywało brutalnie, ale ciosów poniżej pasa nie było. Zresztą większość kontrowersyjnych sytuacji nie była wynikiem działalności sztabów ale wynikała z rozemocjonowania zwolenników lub publikacji medialnych.
Wywoływane przez prezydenta Dudę kwestie LGBT, szczepionek, czy ingerencji mediów z niemieckim kapitałem wzbudziły jednak sporo emocji.
To, co dziennikarzom może wydawać się kontrowersyjne, w wielu grupach społecznych, czy zawodowych może okazać się obojętne albo wręcz mobilizujące. Należy poczekać na badania, które wskażą, jak poszczególne wypowiedzi były oceniane przez wyborców.
Czy Rafał Trzaskowski popełnił błąd nie podejmując ryzyka wystąpienia na organizowanej przez TVP debatę w Końskich?
Mówi się, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Widocznie w sztabie po określonych kalkulacjach uznano, że nie ma sensu tam jechać. Teraz możemy już tylko gdybać. Być może okaże się, że tej jednej akcji, która mogłaby zmienić bieg wydarzeń jednak zabrakło. Choć należy mieć na względzie, że ostatnie debaty, czy też quasi debaty nie miały przełomowego znaczenia.
Oba sztaby za klucz do zwycięstwa uznały najwyraźniej przepływy elektoratów od innych kandydatów. Kto będzie skuteczniejszy w przyciągnięciu wyborców Konfederacji?
Obaj kandydaci przede wszystkim chcą zmobilizować swoich zwolenników z I tury. Andrzej Duda chce przekonać swoich wyborców, że przewaga sprzed dwóch tygodni, choć była wysoka to nie rozstrzyga jeszcze o wyniku II tury, a Rafał Trzaskowski musi walczyć z poglądem, że strata jest tak duża, że nie da się jej odrobić. Ale oczywiście obaj puszczają oko do elektoratu pozostałych kandydatów. Z tym że tych wyborców nie da się przestawiać jak się chce. Pytanie, ilu z nich w ogóle wybierze się do urn w II turze. Mamy lipiec, sporo osób jest na wakacjach.
Liczba osób, które postarały się o możliwość głosowania poza miejscem zamieszkania jest rekordowa.
Zobaczymy, komu naprawdę będzie się chciało pójść zagłosować.
Przewaga zwycięzcy w II turze będzie wyraźna, czy minimalna?
Według mnie, to będzie wygrana w granicach podobnych do tego, co w poprzednich wyborach. Przewaga zwycięzcy wyniesie od 150 tysięcy do 500 tysięcy głosów.