Wiec "Wolność wypowiedzi" zorganizowano w parku Boston Common w centrum miasta i, jak podaje BBC, uczestniczyła w nim mała grupa ludzi. Na zmienianej do ostatniej chwili liście mówców byli też ludzie o nacjonalistycznym światopoglądzie - podkreślają amerykańskie media. To właśnie z ich powodu na miejscu zgromadziła się kontrdemonstracja ludzi o lewicowych i antyrasistowskich poglądach. Dwie grupy oddzielało od siebie setki policjantów, a według "Boston Herald" przeciwko wiecowi protestowało nawet 30 tys. osób.
"Nie dla nazistów, nie dla Ku Klux Klanu, nie dla faszystów w USA!" - krzyczeli uczestnicy kontrdemonstracji. W tlumie pojawiały się też plakaty z napisami, takimi, jak: "Przestańcie udawać, że wasz rasizm jest patriotyzmem", a także zdjęcie 32-letniej Heather Heyer, która zginęła podczas podobnego protestu w Charlottesville w ubiegłym tygodniu. W tłum lewicowych aktywistów wjechał tam samochodem biały neonazista, doszło także do brutalnych zamieszek. Policji w Bostonie udało się zapobiec podobnej tragedii, doszło jednak do starć kontrdemonstrantów z policją. Bostońskie służby poinformowały, że ludzie rzucali w nich kamieniami i butelkami z moczem. Aresztowano 33 osoby.
Prawicowe zgromadzenie szybko się zakończyło, a jego uczestnicy byli eskortowani przez policjantów. Jego organizatorzy twierdzą jednak, że amerykańskie media błędnie porównują ich do nacjonalistycznych grup, które stały za wydarzeniami w Charlottesville. "Jesteśmy zdania, że każda jednostka ma prawo do wolności wypowiedzi i obrony tego podstawowego prawa człowieka, jednak nie dajemy głosu bigoterii czy rasizmowi. Potępiamy politykę supremacji i przemocy - napisali oni na Facebooku na stronie wiecu "Wolność wypowiedzi".
Sytuacja w USA jest napięta po wydarzeniach w Charlottesville. Protesty nacjonalistów i neonazistów oraz lewicowych i antyrasistowskich aktywistów odbyły się z powodu pomnika generała Konfederatów Roberta Lee. Podczas wojny secesyjnej armia Konfederatów walczyła na Południu, które sprzeciwiało się zniesieniu niewolnictwa. Nacjonaliści bronili posągu, podczas gdy kontrgrupa domagała się jego usunięcia. Atak, w którym zginęła Heyer, a rannych zostało kilkanaście osób oraz zamieszki w Wirginii wywołały w Stanach Zjednoczonych dyskusję wokół rasizmu i faszystowskich poglądów.
Amerykańscy politycy szybko odnieśli się więc do wydarzeń w Bostonie. Burmistrz miasta Marty Walsh podziękował kontrdemonstrantom, którzy "przybyli, aby głosić miłość, nie nienawiść". - Chciałbym podziękować wszystkim, którzy przyszli, aby walczyć z ludźmi głoszącymi wyższość białej rasy i nazistami w naszym mieście - powiedział.
Z kolei prezydent Donald Trump, który jest ostro krytykowany po braku zdecydowanej krytyki pod adresem skrajnej prawicy po wydarzeniach w Charlottesville, napisał na Twitterze: "Dziękuję wielu protestującym w Bostonie, którzy wypowiadają się przeciwko bigoterii i nienawiści. Nasz kraj niedługo się zjednoczy!". Prezydent pochwalił także działania policji, a w drugim tweecie stwierdził: "Nasz wspaniały kraj jest podzielony od dziesiątek lat. Czasami trzeba zaprotestować, aby wszystko naprawić. Będziemy uzdrowieni i silniejsi niż kiedykolwiek".