We Wrocławiu mamy też tragiczne wspomnienia związane ze śmiercią na lekkoatletycznych stadionach. Wspomina je Marian Dobija prezes Dolnośląskiego Związku Lekkiej Atletyki.
- W roku 1963 lub 64 na Stadionie Olimpijskim trenowało dwóch młociarzy, a przyglądał się temu brat jednego z nich. W sumie na boisku znajdowały się tylko trzy osoby. Tragiczny los chciał, że po jednym z rzutów młot trafił w głowę tę postronną osobę, która robiła zdjęcia swojemu bratu młociarzowi. To był pierwszy śmiertelny wypadek tego typu we Wrocławiu - wspomina Marian Dobija.
- Drugi wypadek miał miejsce w roku 1985 lub 86, na zapomnianym już stadionie przy ul. Skarbowców. Tym razem było to podczas mityngu organizowanego przez AZS. Młociarze oddawali właśnie próbne rzuty, kiedy w ich zasięgu znalazł się niespodziewanie sędzia skoku w dal. Został uderzony w głowę i choć został przewieziony do szpitala to zmarł - mówi prezes DZLA.
- Ostatnie tragiczne zdarzenie miało miejsce w 2002 roku, na stadionie przy al. Paderewskiego. Na bieżni rozgrzewali się akurat sprinterzy, przygotowujący się do biegu na 100 metrów. Pojawił się na niej także sędzia Leszek Kotylak, odpowiedzialny podczas zawodów za pomiary siły wiatru. Około 40-50 metra wpadł na niego rozpędzony Marcin Gil z AZS-u Gorzów Wielkopolski. Zderzyli się głowami. Arbiter stracił przytomność i trafił na oddział intensywnej terapii. Potem jego stan się poprawił, jednak zmarł w wieku 72 lat. Lekkoatleta natomiast narzekał na drętwienie twarzy i rąk - wspomina Marian Dobija.