18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

40 lat po katastrofie w Andach. "Przeżyłem horror. Musiałem jeść ludzkie mięso, by przeżyć"

Michał Kołodyński
Fernando Parrado i Roberto Canessa
Fernando Parrado i Roberto Canessa Wikipedia Commons
40 lat temu ocaleli z katastrofy lotniczej w Andach. Szukali ratunku i aby nie skonać z głodu, dopuścili się kanibalizmu. - Musieliśmy to robić - wspomina jeden z ocalałych.

Przez dekady nie wracał do tamtego horroru, w końcu jednak przełamał się i opowiada, jak musiał się złamać, by w obliczu śmierci dopuścić się kanibalizmu. - Życie było silniejsze od śmierci, a ja bardzo chciałem żyć - tłumaczy po 40 latach od tamtej tragedii Roberto Canessa, który przeżył katastrofę lotniczą, a później musiał przetrwać w niedostępnych Andach. Wtedy był studentem, miał 19 lat, dzisiaj jest lekarzem, żyje w Urugwaju.

13 października 1972 r. 19-letni Canessa, student medycyny, wsiadł na pokład samolotu urugwajskich linii lotniczych lecącego z Montevideo do Santiago de Chile. Wraz z nim podróżowało 44 pasażerów. Wśród nich była drużyna rugby The Old Christians, pochodząca ze stolicy Urugwaju.

Od początku lot nie przebiegał pomyślnie. Gęsta mgła i chmury uniemożliwiały spokojny lot. Piloci musieli zrobić nieplanowane międzylądowanie na jednym z argentyńskich lotnisk. To właśnie zła pogoda połączona z błędami ludzkimi doprowadziła do katastrofy. Maszyna runęła w dół w momencie, kiedy znajdowała się nad Andami, pomiędzy Argentyną i Chile.

Samoloty są uważane za jedne z najbezpieczniejszych środków lokomocji. Do wypadków lotniczych dochodzi bardzo rzadko. Jednak kiedy już ma miejsce katastrofa, zazwyczaj kończy się ona śmiercią wszystkich osób znajdujących się na pokładzie maszyny. Tym razem było jednak inaczej.

Zginęła większość pasażerów i personelu pokładowego. Przeżyła jednak nadspodziewanie duża grupa osób. Kilkunastu przedstawicieli cywilizacji nagle znalazło się pośród niedostępnych, gęsto zalesionych gór.

Wielu z nich zmarło w kilka dni po katastrofie. Ocalałym doskwierały bardzo niskie temperatury, głód. Osiem osób zostało pochłoniętych przez lawiny.

Ostatecznie w górach pozostała niewielka grupka ocalałych. Wśród nich znaleźli się Roberto Canessa oraz jego kolega, również student medycyny Nando Parrado. Cała grupa ocalałych znalazła się w opłakanej sytuacji.

Wysoko w Andach panowały wtedy skrajnie trudne warunki. Temperatura spadała nawet do 40 stopni poniżej zera w skali Celsjusza. Dodatkowo ocaleli cierpieli ogromny głód. Skąd wziąć pożywienie? Ziemia pokryta jest grubą warstwą śniegu, więc nie ma co liczyć na znalezienie owoców czy roślin nadających się do zjedzenia. O polowaniu również mogli zapomnieć. Nie mięli ani sprzętu, ani doświadczenia w łowieniu dzikiej zwierzyny.

Pozostało jedno rozwiązanie. Dookoła nich znajdowało się wiele ludzkich ciał, które zakonserwowały niskie temperatury. Wszyscy stanęli w obliczu wielkiego dylematu moralnego - zginąć czy dopuścić się kanibalizmu. Dziś Roberto Canessa tak wspomina tamte dramatyczne chwile w rozmowie z "Daily Mail": - Miałem wrażenie, że wykorzystywałem zmarłych. Po chwili pomyślałem jednak, że sam, w razie mojej śmierci, też poświęciłbym swoje ciało, jeśli od tego zależałoby życie innej osoby - podkreślił.
Obecnie pracujący jako lekarz Canessa stwierdza, że w oczach cywilizowanego człowieka to, co zrobił on i inni, było obrzydliwe i przerażające. Przypomina jednak, że te ciała były dla niego i Nando Parrado jedynymi dostępnymi źródłami białka. Ocalały z katastrofy lotniczej mężczyzna dodaje, że było to dla niego traumatyczne przeżycie. Wyznaje dziś, że zwłaszcza za pierwszym razem czuł się upokorzony, kiedy brał do ręki fragment ludzkiego ciała.

- Przyszło mi wtedy do głowy, że może lepiej umrzeć. Ale w tym momencie pomyślałem sobie o swojej matce. Chciałem uczynić wszystko, aby znów ją zobaczyć. Przełknąłem kawałek. To był wielki krok - wyznaje Roberto Canessa.

Sam potem zachęcał pozostałych członków grupy zaginionych w andyjskich górach do zjedzenia ludzkiego mięsa. Nie mieli innego wyjścia. Od tej decyzji zależało wszystko, ich życie. Bez tego kroku nie mogli przeżyć.

Ocaleli początkowo liczyli na to, że ktoś przyjdzie im z pomocą, jednak ratunek nie nadchodził. Nie wiedzieli, że służby przeczesujące niedostępne rejony andyjskich lasów nie natknęły się na ich trop. Ekipy ratunkowe uznały więc dość szybko, że nikt nie przeżył katastrofy.

Jednak znajdujący się w Andach pasażerowie nie mieli o tym pojęcia. Przez ponad dwa miesiące prowadzili desperacką walkę o życie. - Byliśmy na odludziu. Dookoła siebie mieliśmy tylko śnieg, nad sobą gwiazdy - opowiada lekarz.

Mimo tych koszmarnych warunków zaginieni wciąż byli w stanie wykrzesać z siebie wolę walki o życie, to ich napędzało.

Parrado i Canessa po ponad 60 dniach oczekiwania na ratunek zdecydowali się na dramatyczny krok. Wiedzieli, że jeśli nie ruszą z tego miejsca, mogą umrzeć w przeciągu kilkudziesięciu, a być może nawet kilkunastu dni. Tylko dokąd iść? Dookoła siebie widzieli jedynie śnieg, drzewa i góry. W którą stronę podążyć, aby zwiększyć swoje szanse na przeżycie?

Ostatecznie postanowili maszerować po prostu przed siebie. W przypadku sukcesu, gdyby na kogoś się natknęli, mieli powiadomić służby ratunkowe, gdzie znajdują się pozostałe osoby, które ocalały z katastrofy lotniczej.

Była to mordercza walka z trudnymi warunkami atmosferycznymi, terenowymi i własnymi słabościami. Wycieńczone, niedożywione organizmy dwóch młodych mężczyzn zaczynały odmawiać posłuszeństwa.

Ich marsz trwał 10 dni. Po tym czasie stał się niemal cud, w pewnej chwili bowiem zobaczyli człowieka! Mimo skrajnego wyczerpania obydwaj nie posiadali się z radości.

Tym mężczyzną okazał się Sergio Catalan - chilijski farmer. Rolnik zaopiekował się natychmiast dwoma piechurami. Najszybciej, jak to było możliwe, o całej sytuacji powiadomił również chilijskie służby. Te wysłały swoich ludzi po tych, którzy w górach czekali na ratunek. Był to koniec koszmaru ocalałych pasażerów tego tragicznego lotu.
Historia ta jest niezwykła. Nic dziwnego, że zainteresowała twórców filmowych. W 1993 r. ukazał się obraz zatytułowany "Alive, dramat w Andach", wyreżyserowany przez Franka Marschalla.

Robert Cassena po powrocie do domu zdecydował się na kontynuowanie edukacji. Ukończył medycynę.

W połowie lat 90. ubiegłego wieku mężczyzna próbował swoich sił w polityce. Wziął nawet udział w wyborach prezydenckich w Urugwaju, które odbyły się w 1994 r. Zwyciężył wtedy Julio María Sanguinetti. Cassena poniósł dużą porażkę. Udało mu się zdobyć nieco mniej niż 1 proc. głosów wyborców, którzy wzięli udział w głosowaniu.

Dziś Cassena pracuje w jednym ze szpitali w Montevideo. Ocalały cudem mężczyzna tak jak wtedy walczył o swoje życie, tak teraz stara się pomagać innym.

W 2007 r. miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Była to 35. rocznica dramatycznych wydarzeń, jakie rozegrały się w Andach. Do stolicy Urugwaju Montevideo przybył Sergio Catalan, mężczyzna, który dziś ma ponad 80 lat, spotkał się z ocalałymi rozbitkami, którzy zawdzięczają mu ratunek.

Na spotkaniu nie mogło oczywiście zabraknąć Roberto Casseny. Lekarz przywitał swojego wybawcę już na lotnisku w Montevideo. Przybysz miał na sobie wielkie sombrero, którym machał do tłumu zebranego, aby zobaczyć człowieka, który uratował dwóch Urugwajczyków. Catalan spotkał się również z wiceprezydentem Urugwaju. Druga najważniejsza osoba w państwie podziękowała starcowi za ocalenie swoich rodaków. Chilijczyk zjadł również uroczysty obiad z grupą osób, które zawdzięczają mu życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl