Agnieszka Płoszaj w powieści „Bigamista” , jak przystało na autorkę kryminałów, zaczyna od odnalezienia zwłok. Ale też przez pierwsze kilkadziesiąt stron prowadzi ekspozycję poszczególnych postaci, wprowadza kolejne wątki. Do tego pojawia się jeszcze fikcyjny – jak cała opowieść – pamiętnik pisany przed II wojną światową i później, przez lata okupacji Łodzi i czasy powojenne. Wszystko po to, by po prawie 600 stronach doprowadzić do finału. A właściwie do „słowa od autora”. I kto wie, czy to nie najciekawsza część tej wielowątkowej powieści.
Okazuje się bowiem, że o ile strzelaniny w cerkwi św. Aleksandra Newskiego w Łodzi to fikcja, to tajemnicza Maryla Biedermann- Kaiserbrecht istniała naprawdę i była bohaterską żołnierką Armii Krajowej. Także sam tytułowy „bigamista” to postać stworzona na podstawie autentycznych wspomnień. Miłość do rodzinnego miasta to moim zdaniem największa wartość książki Agnieszki Płoszaj. Ilość wątków i postaci sugeruje raczej postawienie jej na półce z literaturą obyczajową niż pełnokrwistym kryminałem. Są zbrodnie, handel suplementami, zdrady, łapówki, nielegalne interesy i oczywiście mroczne cienie przeszłości – od tego wszystkiego może się zakręcić w głowie.
Ilość stron, przy zdecydowanie zbyt drobnym druku, nie pomaga w czytaniu, podobnie jak, niestety, tanie, broszurowe wydanie. Trudno rozsmakować się w treści, kiedy po połowie „Bigamista” zwyczajnie rozpada się w ręku.
