Pierwsza fala emigrantów na wyspy z III RP pamięta, że wykupiony bilet wcale nie gwarantował przejścia przez kontrolę na bramce celnika. Ten, w złym humorze, mógł nie wpuścić do swojego kraju podróżnego, bo np. nie spodobał mu się kolczyk w jego nosie.
– I zaraz leciało się z powrotem. Albo, co gorsza, wracało promem i autokarem – wspomina Paweł, kiedyś pabianiczanin, teraz, jak podkreśla, londyńczyk.
Landlord wypowiada umowę. Czy Emilia dotrze z odsieczą?
Paweł, już bez kolczyka w nosie, dziś współtworzy obrotną ekipę remontującą domy bogaczy, w tym rezydencje rosyjskich oligarchów. Ale sam, jeszcze, rezydencji się nie dorobił.
W dodatku „landlord” Pawła właśnie wypowiedział mu umowę najmu mieszkania. Na ceglaste osiedle klitek z lat siedemdziesiątych w dzielnicy Acton niedługo wjadą buldożery, a w jego miejscu właściciel terenu wybuduje strzeliste wieżowce z penthousami.
Dlatego Paweł potrzebuje pomocy w znalezieniu nowego mieszkania. Na odsiecz ma lecieć Emilia, córka londyńczyka rodem z Pabianic, studentka Uniwersytetu Łódzkiego.
– To ja mieszkam na wyspach, ale pracuję z innymi Polakami i tak wyszło, że ona rozumie po angielsku sto razy lepiej – mówi o córce Paweł. – Ja nawet po bułki chodzę do polskiego „Mleczki” na Actonie, a ona ma w Łodzi lektoraty.
Emilia – jak twierdzi jej ojciec – ma także umiejętność wyłapywania prawniczych kruczków w umowach. To kolejny powód, dla którego jest niezbędna w negocjacjach z agentami londyńskich biur zajmujących się wynajmowaniem mieszkań.
– I znowu Polacy martwią się o przejście przez bramkę! – wzdycha Paweł. – Emilia bilet na Ryanaira zarezerwowała na początku miesiąca, akurat na lot 30 marca, czyli dzień po brexicie, ale wtedy zapytałem: „Czy ty masz, dziecko, paszport?”. Niby zaraz magister, a wypadło dziewczynie z głowy, że Londyn, razem z jej tatą, zaraz może wyjść na twardo. Od razu poszła wyrabiać, na początku kwietnia ma termin odbioru. Pani z okienka zarzekała się, że będzie wcześniej, ale stres jest...
Urzędnicy „paszportówki” mają co robić. Jak wyliczyła Violetta Kubiak-Gniewisz, kierownik Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego w styczniu 2018 r. wniosków o paszport było tam 5375. Natomiast w styczniu tego roku – 5615. Jeszcze większy wzrost wniosków odnotowano w lutym: w tym 2019 r. złożono ich 6410, czyli o 637 więcej niż przed rokiem.
– Tworzą się duże kolejki, większe niż rok temu o tej porze – przyznaje Violetta Kubiak-Gniewisz. – Stoją w nich także osoby, które przyjechały na trochę z Wielkiej Brytanii. Do tej pory wystarczał im dowód osobisty, jednak ich pracodawcy sugerują, by przygotowali także paszporty. Wiele z tych osób od lat nie miało paszportu, gdyż nie były im do niczego potrzebne.
Dorośli za paszport płacą 140 zł, emeryci i dzieci połowę tej kwoty. Osoby, które skończyły 70 lat, dokument otrzymują bezpłatnie.
W Londynie, czyli „u nas”. To na prowincji patrzą „spod byka”
Ewa i Arek, małżeństwo, które wyemigrowało z Radomska, powrotu do Polski wobec brexitu nie planuje. Para w stolicy Wielkiej Brytanii mieszka już od 16 lat.
Pierwszy z Radomska wyjechał Arek. Jeszcze wtedy, gdy do Wielkiej Brytanii przybywało się na zaproszenie konkretnej osoby z Wysp.
– Na granicy pytali każdego Polaka: po co tutaj jedziesz? – opowiada Arek. – Trzeba było mieć, oczywiście, wykupiony bilet powrotny.
Arkowi udało się przekroczyć granicę – jak wspomina – znajomi udostępnili pokój, praca od razu się znalazła, zarabiało się dobrze.
Kilka miesięcy po Arku do Londynu pojechała Ewa, z kilkumiesięcznym synem. Arek i Ewa byli wtedy po 25. urodzinach.
– W Polsce, po roku dwutysięcznym, było bardzo ciężko o pracę, biednie i bez przyszłości – mówi Ewa.
Teraz, gdy oboje przyjeżdżają na wakacje do Polski, o Londynie mówią „u nas”. W stolicy Wielkiej Brytanii wynajmują cały dom, stać ich na całkiem przyzwoite życie.
Pracuje Arek, Ewa zajmuje się dwójką dzieci.
– Brexitowi damy radę – mówi Ewa.
Żonie przytakuje Arek.
– Nasz Londyn podczas brexitowego referendum był przeciw wyjściu – dodaje. – To ogromne miasto, wiele kultur, które od lat się mieszały. Ale z tego, co słyszałem, w miasteczkach Anglicy stali się dla Polaków mniej mili, patrzą czasami „spod byka”, gdy słyszą nasz język. To dlatego, jak wnioskuję z rozmów z Anglikami, że inaczej wyobrażali sobie brexit. A tu w negocjacjach z Wielką Brytanią nikt się z nimi nie „cacka”.
Małżeństwo, oczywiście, z napięciem przygląda się „rozwodowym” rozmowom wokół brexitu.
– Dla nas szczególnie ważne jest, co z wyjazdami za granicę, co z prawami obcokrajowców, dostępem do leczenia, do szkół dla naszych dzieci, do kredytów... – wylicza Ewa. – Ale nie planujemy powrotu do Polski. Nie wyobrażamy sobie zaczynania nowego życia. Jesteśmy już po czterdziestce. Syn za rok skończy szkołę i planuje studia: tutaj, w Anglii. Córka urodziła się już w Londynie.
A jak potoczyłyby się edukacyjne losy tej dziewczynki, gdyby jej rodzina jednak wróciła do Radomska? W tym mieście, od początku bieżącego roku szkolnego, trójka uczniów korzysta z dodatkowych lekcji języka polskiego. To właśnie dzieci reemigrantów. Na takie zajęcia powiększoną subwencję oświatową dla samorządów przeznacza Ministerstwo Edukacji Narodowej. Z niedawnych wyliczeń resortu oświaty wynika, że w latach 2013-2017 liczba reemigrantów korzystających z douczania zwiększyła się pięciokrotnie – do ponad półtora tysiąca uczniów.
W łódzkich podstawówkach w bieżącym roku szkolnym 44 uczniów ma przyznane łącznie 94 godziny (tygodniowo) zajęć wyrównawczych z polskiego. W placówkach dla starszych uczniów jest 4 takich nastolatków. W stolicy regionu jest przypadek gimnazjalisty douczającego się polskiego aż przez 5 godzin w tygodniu. Już przed rokiem ministerstwo zachęcało do tworzenia oddziałów przygotowawczych dla małych reemigrantów, ale obecnie łódzki magistrat utrzymuje, że taka możliwość prawna nie istnieje.
Im dalej od referendum, tym większa troska o Polaków?
Pochodząca z Tomaszowa Paulina z mężem i dwójką dzieci w Wielkiej Brytanii mieszka już kilka lat. Najpierw do pracy wyjechał na wyspy mąż, a potem ściągnął całą rodzinę. Osiedlili się w niewielkiej miejscowości pod Londynem. Do brexitu podchodzą spokojnie. Paulina prowadzi własną firmę fotograficzną, działa lokalnie, nie ma produktów, które podlegają zmianom opodatkowania. Mąż ma pracę związaną z obsługą rynku polskiego i czeskiego. Jego firma wszystkim obywatelom Unii Europejskiej opłaca i zapewnia pomoc w wypisaniu tzw. „oświadczeń osoby osiedlonej”. Potrzebuje ich do pracy, tym samym zapewnia o utrzymaniu stanowisk i dba o komfort pracowników.
– Obawiamy się trochę o życiowe sprawy, dzięki którym prościej nam się żyje, typu łatwość podróżowania służbowego i prywatnego, w tym także do Polski, a także o wzrost ceł na produkty importowane, które bardzo często kupujemy – mówi Paulina. Od razu zaznacza jednak, że powrotu do Polski małżeństwo, na razie, nie rozważa.
Niektórzy w brexicie potrafią doszukać się korzyści. W czwartek (21 marca) w łódzkim porcie na samolot do Londynu, w otoczeniu swoich bliskich, czekała Agata Wałęcka.
– Z Sieradza wybrałam się do Anglii na kilka miesięcy, zostałam już cztery lata – opowiada Agata Wałęcka. – Zarabiam w gastronomii. Zauważyłam, że – przynajmniej w moim sektorze – pracodawcy, im dalej od referendum, tym lepiej o nas dbają. Boją się, czy przez to całe zamieszanie naprawdę im nie uciekniemy. A paszport posiadam od dawna, bo lubię latać po świecie.
Jak będzie z lataniem z Łodzi po brexicie? Anna Midera, prezes Portu Lotniczego w Łodzi wylicza, że spośród pasażerów obsługiwanych na polskich lotniskach 25 proc. to podróżujący do Wielkiej Brytanii.
– Brexit bez umowy to powrót do bardziej skomplikowanych procedur i dłuższe kolejki do kontroli granicznej, co najbardziej dotknie pasażerów polskich lotnisk. Z informacji uzyskanych od Straży Granicznej wiemy, że służba ta jest już przygotowana do nowych okoliczności – informuje Anna Midera.
współpraca: Alicja Zboińska, Klaudia Nita, Beata Dobrzyńska