Przeczytaj więcej tekstów Magazynu Rodzinnego
Pod względem otyłości - jak pod żadnym innym - coraz szybciej upodabniamy się do Amerykanów, słynących ze słabości do fast foodów. Też polubiliśmy pizzę, hamburgery, okraszone roztopionym serem i frytki, najchętniej popijane coca-colą.
Dietetycy biją na alarm, gazety niemal codziennie publikują wypowiedzi na temat zdrowego odżywiania się, a wydawnictwa książki. Właśnie ukazał się kolejny bestseller doktora Arthura Agatstona "Dieta South Beach", tym razem w wersji "Turbo". Poza poszerzoną listą dozwolonych produktów spożywczych, zawiera program fitness, nowe przepisy i odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania dotyczące diety. Wydawnictwo Rebis słusznie zakłada, że książka sprzeda się na pniu, tym bardziej że dieta doktora Agatstona zaleca spożywanie węglowodanów bogatych w błonnik, dobrych tłuszczów nienasyconych, chudego białka i niskotłuszczowego nabiału, co jest zgodne ze sprawdzonymi (także u nas) zasadami żywienia.
W gruncie rzeczy dieta South Beach zalecająca zdrowe odżywianie i ruch to nic nowego, ale nie zaszkodzi kupić książki i poczytać o tym jeszcze raz. W księgarniach są też inne propozycje, mające pomóc nam schudnąć. Na przykład Judith S. Beck, amerykańska psychoterapeutka w książce "Dieta dr Beck. Myślenie wyszczuplające" (pisaliśmy o niej w poprzednim numerze "Magazynu Rodzinnego") przekonuje, że odchudzanie nie musi być koszmarem, a efekt jo-jo wcale nie jest nieuchronny. Jej zdaniem, wszystko zależy od tego, czy zaczniemy inaczej niż dotychczas myśleć o odżywianiu. Proponuje sześciotygodniowy kurs, dzięki któremu odnajdziemy motywację i nie zrezygnujemy z diety.
To znaczy, skażemy się na skrupulatne liczenie kalorii, żeby nie przekraczać głodowej dawki 1000 kcal dziennie, albo zgodnie z zaleceniami doktora Atkinsa przejdziemy na dietę wysokobiałkową, zrezygnujemy z klusek, chleba i ciast, a zaczniemy jeść tłuste mięsa. Kto woli, może postawić na dietę Diamondów i nie jadać razem białek z węglowodanami (czyli odpada schabowy z ziemniakami).
Zamiast liczyć kalorie, można studiować indeksy glikemiczne potraw (dieta Montignaca), bo to od nich zależy, w jakim stopniu wzrasta stężenie glukozy we krwi. Na przykład po zjedzeniu słodyczy poziom glukozy raptownie wzrośnie, na co nasza trzustka odpowie wzmożoną produkcją insuliny, hormonu, który sprzyja magazynowaniu tłuszczu.
Dieta to jedno, a ćwiczenia drugie. Bez ruchu - ostrzegają lekarze - nie ma mowy o zgubieniu kilogramów. Basen, joga, jogging - wybierajcie, co lubicie. Dobre skutki daje też siłownia, pod warunkiem, że będziecie ćwiczyć regularnie. A komu zależy nie tylko na utracie kilogramów, lecz również na wyrzeźbieniu sylwetki, ten poddaje się magii najnowszych wynalazków, np. biostymulacji (Futura Pro Bioenergy System), czyli kształtowaniu ciała przy pomocy mikroprądów i systemów ultradźwiękowych. Rozmaite kombinacje impulsów skutecznie oddziaływają na tkanki, szczególnie na tłuszcz w okolicach podbrzusza i ud.
I to jeszcze nie wystarczy. Trzeba też korzystać z osiągnięć kosmetologii - robić peelingi, wsmarowywać balsamy i preparaty redukujące tkankę tłuszczową. "Cellulit nie śpi" ostrzega firma Vichy na swoich najnowszych billboardach. W aptekach właśnie pojawił się żel wyszczuplający Lipo Metric zaopatrzony w tzw. masażer, czyli przyrząd stymulujący i drenujący skórę. Dzięki kosmetykom zawierającym m.in. adrenalyse-S ("przeciwdziała przekształcaniu się uśpionych komórek tłuszczowych w aktywne komórki magazynujące") też podobno pozbędziemy się paru centymetrów w talii.
A zatem, do dzieła! Kto zechce, ten skorzysta z tych wszystkich zaleceń. Inni schudną zapewne dzięki starej sprawdzonej zasadzie MŻ (mniej żreć), a przy okazji sporo zaoszczędzą.