Mój synek jest bardzo wrażliwy. Łatwo go zranić. Rozumiem go doskonale, bo jestem taka sama. Wystarczy niesprawiedliwa krytyka czy czyjś ostry, podniesiony głos, a do moich oczu napływają łzy. Wychowywanie dziecka to dobra szkoła w kształceniu także swojej inteligencji emocjonalnej.
Dzięki temu, że Piotruś podobnie jak ja okazuje uczucia - smutek, gniew, rozczarowanie, a także radość i miłość - nauczyłam się przyznawać do błędów. Nie boję się przeprosić go za to, że np. zareagowałam zbyt ostro, niewspółmiernie do sytuacji. Ja też mam prawo do błędów, także mam swoje humory, przeżywam kłopoty w pracy. I nie zawsze jestem idealną mamą. Ale takie przeprosiny nie odbierają mi autorytetu. Wręcz przeciwnie, moje dziecko wie, że je szanuję i odpłaca mi tym samym.
To wszystko uświadomiła mi książka francuskiej psychoterapeutki Isabelle Filliozat "W sercu emocji dziecka". Autorka zauważa, że większość matek chce być dobra dla swoich dzieci. Ale kiedy pojawiają się one na świecie, jedyną wiedzą, jaką mają o wychowaniu, jest wspomnienie swojego dzieciństwa. W tej nowej dla nich sytuacji stają się łatwym łupem tych, którzy wiedzą zawsze wszystko lepiej i uwielbiają udzielać rad. A łatwo popełnić błąd, gdy robimy coś, co nam ktoś narzuca, a do czego nie jesteśmy przekonani.
Jedną z takich "dobrych" rad, które dostają młode mamy, jest: zostaw dziecko samo, niech się wypłacze. To największa bzdura. Łzy potrzebne są wszystkim, ale o ile raźniej jest i małym, i dużym, gdy mają się komu wypłakać.
I nie chodzi o to, aby dziecko karmić frazesami, że będzie lepiej, że nie ma co płakać. A o to, aby dać mu prawo do czucia tego, co czuje. I prawo do okazania tego uczucia, zwłaszcza najbliższym.
O tym jest właśnie wspomniana książka. Pokazuje, jak omijać pułapki automatycznych reakcji na zachowanie dziecka, zwykle podpowiadanych przez domowych "doświadczonych wychowawców". Kiedy na przykład córka zachwyca się w sklepie lalką, to nie znaczy, że musimy jej od razy ją kupić.
Ale nie powinniśmy wyciągać jej ze sklepu siłą, bo ona ma prawo o tej lalce marzyć. Czasami tym marzeniom warto oddać się wspólnie. Zamiast więc mówić: "Masz już w domu ze sto lalek, po co ci jeszcze jedna", możemy razem pofantazjować: "Rzeczywiście ta lalka jest bardzo ładna. Zobacz, a mnie się podoba ta z kokardką. Mojej dałabym na imię Karolina, a jak nazwałabyś swoją?". Kiedy z kolei synek po raz pięćdziesiąty pyta, gdzie jest tata, nie odpowiadajmy zirytowani, że w biurze. Bo to pytanie dziecka nie oznacza, że nas nieuważnie słucha, ale że co jakiś czas myśli o ojcu i chce przywołać w pamięci jego obraz.
Można więc go zapytać: "No właśnie, gdzie jest teraz tata?". Tym razem to dziecko powie, że w pracy. My możemy je wtedy spytać: "Jak myślisz, co on tam robi?". A gdy nasz maluch płacze po stracie balonika, należy go przytulić i przeżyć z nim jego stratę, zamiast zapewniać, że kupimy mu nowy. Warto pomóc dziecku nazywać emocje, które przeżywa: "Widzę, że jest ci smutno, że balonik pękł". Do każdego dziecka i jego problemu trzeba podchodzić indywidualnie.
Autorka zwraca też uwagę na kilka rzeczy zdawałoby się oczywistych, które jednak umykają nam w życiu codziennym. Na przykład, gdy syn stłucze naszą ulubioną filiżankę. Co jest dla nas cenniejsze: przedmiot czy dziecko? Owszem, należy mu się reprymenda, ale taka, która odniesie się do jego czynu, a nigdy do osobowości. Warto się też zastanowić, czemu dziecko to zrobiło? Jeśli celowo, to co skłoniło je do takiego wyrażenia złości? Co nam chce zakomunikować?
Isabelle Filliozat obala także mit wspólnego frontu rodziców. Kiedy jedno z nich osądza dziecko niesprawiedliwie, poniża je, odreagowuje na nim frustracje, drugie powinno mieć odwagę stanąć po właściwej stronie. I nie chodzi o podważanie autorytetu współmałżonka czy rozgrywanie własnych pretensji, ale wskazywanie dziecku właściwej drogi.
Emocji nie można tłumić, ale trzeba uczyć się ich razem z dzieckiem. Dawać im wyraz w taki sposób, aby nikt nie stał się ich ofiarą. Przede wszystkim zaś - nasze dziecko.