Donald Tusk w Strasburgu proponuje: „Europe first”

Agaton Koziński
PAP
Europa dopiero szlifuje język, jakim chce opowiadać o swojej sile, tymczasem twórca hasła „America first” już działa. Trump tylko pierwszego dnia urzędowania podpisał 42 nowe akty prawne

Korespondencja ze Strasburga

Listopad 2023 r., Strasburg. Byłem wtedy w Parlamencie Europejskim - i do dziś pamiętam niezwykłą atmosferę tamtej sesji. To było pierwsze posiedzenie PE po polskich wyborach 15 października i Donald Tusk był powszechnie uważany za bohatera. Ówczesna atmosfera była niemal stadionowa, jakby Europa wygrała w piłkarskich mistrzostwach świata. Sam fakt, że byłem Polakiem, sprawiał, że wszędzie poklepywano mnie po plecach. Poważni ludzie zaczepiali mnie na korytarzu europarlamentu, by pogratulować wyniku wyborów, jakbym co najmniej pracował przy kampanii. Tusk stał się absolutnym synonimem sukcesu.

Natychmiast narodził się też pomysł, żeby go zaprosić do PE, by odpowiednio uhonorować. Jak w starożytnym Rzymie, gdzie wodzowie po zwycięskich wojnach mieli prawo do triumfalnej parady po ulicach Wiecznego Miasta, a także do igrzysk w Koloseum. Tusk został zaproszony do Strasburga na podobnej zasadzie.

Wtedy Tusk tę propozycję odrzucił, trzeźwo podkreślając, że to nie czas na fety. W Strasburgu pojawił się dopiero teraz, by dokonać inauguracji polskiej prezydencji. Ale atmosfera w czasie jego wizyty w żaden sposób nie przypominała tej z końca 2023 r. Entuzjazm stopniał, w jego miejsce pojawiło się zwątpienie. Wszystko dlatego, że prezydentem USA został Donald Trump zapowiadający radykalne redefiniowanie zasad współpracy transatlantyckiej. „Nie jesteśmy już w erze optymizmu, ale sprzeciwu” - powiedziała w tym tygodniu Kaja Kallas, wysoka przedstawicielka Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. UE wyraźnie nie wie, jak na zmiany w USA zareagować, dopiero szuka pomysłu. Kilka się pojawiło - ale żaden nie ma jeszcze konkretnego kształtu.

Wybór Ameryki, wybór Europy

To był tydzień przemówień. Padło w nim dużo słów - najpierw w USA, potem w Europie, gdzie trwa forum w Davos oraz sesja w Strasburgu. Z polskiej i europejskiej perspektywy najważniejsze były trzy. Przyjrzyjmy się im pokrótce.

Zaczął Trump. W swojej inauguracyjnej przemowie nie wymienił z nazwy żadnego państwa, generalnie mówił do Amerykanów, skupiając się na wyzwaniach stojących przed USA, ale i tak jego słowa rezonowały globalnie. Przede wszystkim jego zapowiedzi gruntownej przebudowy amerykańskiej polityki energetycznej. Trump odrzucił porozumienia paryskie, zapowiedział zwiększenie wydobycia surowców energetycznych, by w ten sposób obniżyć ceny prądu w kraju. Zapowiedział wprowadzenie ceł na towary sprowadzane z innych krajów. Wiadomo, że wysoko w jego agendzie znajduje się deregulacja. To wszystko ma się przełożyć na obniżenie inflacji - ten punkt jest wysoko na liście priorytetów nowego prezydenta.

Ale nad tymi konkretnymi zapowiedziami unosił się jeszcze duch silnej secesji USA od prądów intelektualnych i ideologicznych unoszących się nad całym Zachodem. Trump jasno zapowiedział, że to, co do tej pory wydawało się oczywiste, takim być przestaje. USA i Europa do tej pory grały w jednej drużynie, postrzegano je jako nierozłączny duet. Być może tak pozostanie dalej - ale oczywiste to właśnie przestało być. I to od Europy przede wszystkim zależy, czy tak pozostanie, bo Trump przestał się nawet starać. Prosty wybór: albo spróbujecie się do mnie dostosować, albo spadajcie.

Europa to usłyszała - i nawet dość szybko odpowiedziała. Konkretnie zrobiła to Ursula von der Leyen. Szefowa Komisji Europejskiej wygłosiła podczas Forum Ekonomicznego w Davos długie, ważne przemówienie. Wprost Trumpa nie wymieniła, ale odniesienia do jego wystąpienia były proste. Przede wszystkim podkreśliła, że UE z porozumień paryskich wychodzić nie zamierza, zaznaczając konieczność dekarbonizacji przemysłu na naszym kontynencie. Broniła zalet globalizacji, która pozwala zbliżać ludzi oraz zwiększać obroty handlowe - jasna odpowiedź na pomysł Trumpa o wprowadzeniu ceł. O współpracy z USA mówiła w pakiecie, omawiając jej założenia obok uwag dotyczących Indii i Chin (w takiej właśnie kolejności: Indie, potem Chiny, wreszcie USA). „Będziemy pragmatyczni, ale zawsze będziemy trzymać się naszych zasad. Będziemy chronić nasze interesy i stać na straży naszych wartości, ponieważ taka jest europejska droga” - mówiła von der Leyen. „Zasady zaangażowania między globalnymi potęgami zmieniają się. Nie powinniśmy brać niczego za pewnik. I choć niektórym w Europie może nie podobać się ta nowa rzeczywistość, jesteśmy gotowi sobie z nią poradzić” - podkreślała. Jasny komunikat: UE będzie bardzo asertywnie podchodzić do działań Trumpa. I ma pomysły, jak reagować.

Wybór Polski

I wreszcie trzecie przemówienie: Donalda Tuska w Strasburgu. Formalnie polski premier miał przedstawić w jego trakcie założenia polskiej prezydencji. Ale Tusk potraktował to jako pretekst. Do prezydencji odnosił się niejako przy okazji. Skupiał się przede wszystkim na tym, jak zmienia się świat - i jak Europa musi na to zareagować.

Można było u Tuska dostrzec lekką polemikę z von der Leyen. Ona w Davos chwaliła się umową handlową z krajami Mercosur, on wzywał, by chronić europejskie rolnictwo. Ona podkreślała znaczenie ochrony klimatu, on zaznaczał konieczność skupienia się na poprawie konkurencyjności europejskiej gospodarki, przede wszystkim na obniżeniu kosztów energii - nawet jeśli w konsekwencji trzeba będzie ograniczyć cele klimatyczne. „Jak wy chcecie konkurować z gospodarką amerykańską czy chińską, jeśli będziemy mieli trzykrotnie droższą energię?” - pytał. Nie był to, oczywiście, otwarty, frontalny atak na von der Leyen, ale też na pewno Tusk nie miał zamiaru tylko jej przytakiwać. Podkreślił różnice.

Jednak słuchając Tuska, można było odnieść wrażenie, że on w pierwszej kolejności odnosił się do Trumpa. Do jego koncepcji „Make America Great Again”. Tusk wszedł w tę samą retorykę. „Make Europe Great Again” nie powiedział - ale wyraźnie szukał synonimu dla tego hasła. „Mówię wprost do Europejek i Europejczyków: podnieście wysoko swoje głowy. Europa była, jest i będzie wielka!” - wzywał. „Europa ma prawo mówić o swojej wielkości, o przeszłości, teraźniejszości i o swojej wierze w wielką przyszłość naszego kontynentu i naszej Unii” - punktował. „Unia Europejska musi stać się synonimem siły, etyki, moralności, praw, ale także siły. W polityce ktoś bezsilny jest żałosny, jest godny pogardy” - mówił w innym miejscu.

Słowa kontra podpisy

Krytycy wystąpienia Tuska zwracali uwagę na to, że było ono pozbawione konkretów. Rzeczywiście, właściwie poza wsparciem postulatu Trumpa o tym, że kraje europejskie powinny radykalnie zwiększyć wydatki na obronność (premier mówił o 5 proc. PKB), innych zwartych pomysłów w nim nie było. Ale też nie to było jego intencją. Tusk chciał wyraźnie nadać nowy impuls UE. „To było coś, na czym można budować” - słychać było w kuluarach ze strony zespołu doradców z Niemiec. Wyraźnie widać, że koncepcja „Europe first” zarysowana przez Tuska przypadła im do gustu. Na poziomie retoryki, wyznaczania trendów, nadawania tonu debacie Tusk wyraźnie wygrał. Zaproponowany przez niego język pewnie stanie się teraz obowiązującym w UE.

Problem tkwi w innym miejscu. Tusk mimochodem dotknął tradycyjnego problemu UE, który można zamknąć anglojęzycznym zwrotem „za mało, za późno”. „Europe first” brzmi atrakcyjnie - tyle że Europa dopiero szlifuje język, jakim chce o tym opowiadać, tymczasem twórca hasła „America first” już działa. Trump tylko pierwszego dnia urzędowania - w wielkiej hali sportowej w Waszyngtonie - podpisał 42 rozporządzenia wykonawcze i memoranda dotyczące takich kwestii jak ceny energii, bezpieczeństwo granic i nielegalna migracja. To jest największa różnica.

Dziś ton na świecie nadaje Trump, inni liderzy światowi w ten czy inny sposób odnoszą się do niego. Tusk na razie próbuje nadać nowy impuls Europie. I już widać, że może się to okazać orką na ugorze, bo w debacie po jego wystąpieniu przedstawiciele współrządzących w Europie frakcji socjalistycznej S&D i liberalnej Renew jasno sprzeciwili się jakimkolwiek próbom ograniczania założeń Zielonego Ładu. Lider CDU Friedrich Merz, który pewnie zostanie nowym kanclerzem Niemiec, przedstawia własną wersję hasła „Germany first”, które stawia wyraźnie ponad logiką „Europe first”. Nic dziwnego, że z entuzjazmu, który nazwisko Tuska wzbudzało w Strasburgu jeszcze rok temu, dziś prawie nic nie zostało. Europa znów ćwiczy dylematy rodem z „Hamleta”. Robi to zresztą od lat. Nic dziwnego, że coraz rzadziej świat spogląda w jej stronę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl