Panie doktorze, mamy za sobą trzy miesiące walki z koronawirusem. Na jakim właściwie etapie pandemii jesteśmy?
Mimo upływu czasu, jesteśmy właściwie w tym samym miejscu, na początku walki z pandemią. Miarą walki z nią, jest liczba osób, które zachorowały, a według światowych szacunków wygląda na to, że w zależności od kraju, miasta, regionu zachorowało od 20 procent w Nowym Jorku do 2 czy 3 procent w polskiej populacji. Do niektórych części świata wirus w ogóle jeszcze nie dotarł.
Z Ministerstwa Zdrowia płyną sprzeczne komunikaty: raz mówi nam się, że jesteśmy przed szczytem zachorowań, innym razem, że wygaszamy pandemię. To w ministerstwie nie wiedzą, na jakim etapie tej walki jesteśmy?
Nie chciałbym zajmować się komentowaniem tego, co władza wie lub czego nie wie, bo komunikuje nam to w sposób ograniczony. Wołałbym jednak interpretować to w ten sposób, że w marcu zachowaliśmy się, jak na ringu bokserskim, na którym naprzeciwko nas stanął nieznany bokser. Zrobiliśmy głęboki unik, przez to ilość ciosów, które otrzymaliśmy, była bardzo mała. Władze właściwie wszystkich krajów na świecie poza nielicznymi wyjątkami zachowały się podobnie: miały do czynienia z nieznanym zagrożeniem, więc ogłosiły „lockdown” i przyglądały się, co się dzieje. Uważam, że to była decyzja słuszna, zwłaszcza że nie znaliśmy wroga. Ludzkość wie, czym jest pandemia - od wielu lat świat naukowy i medyczny powtarzał, że pandemia się pojawi, że jest to tylko kwestia czasu. Więc myślę, że pojawienie się tego nowego wirusa, zwłaszcza w Azji, gdzie mamy ogromne zaludnienie, miliony ludzi w miastach, mogło wzbudzić ogromne lęki. Pewnie, gdyby COVID-19 pojawił się gdzie indziej, sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. W każdym razie pojawienie się tego nowego koronawirusa nie było specjalnym zaskoczeniem dla naukowców i lekarzy. Przypomnę, że WHO już kilka lat temu ogłosiła możliwość pojawienia się choroby X, choroby jeszcze nieistniejącej, ale pandemicznej. Na początku wiele wskazywało na to, że COVID-19 jest właśnie ową chorobą X, więc reakcja świata była dość paniczna, ale miała dać szansę rozpoznać zagrożenie, a przede wszystkim przygotować zaplecze do walki z nowym zagrożeniem. I tak się stało w wielu krajach, im głębszy był ten „lockdown”, tym mniej osób wirus zaraził. I dziś jesteśmy w takiej sytuacji w Polsce: mamy zakażeń dużo mniej niż kraje sąsiednie, co odbyło się kosztem wygaszenia gospodarki, a teraz przyszedł czas na drugą rundę w tym ringu bokserskim. Wiemy już znacznie więcej, zrozumieliśmy, jakiego mamy przeciwnika, wiemy, jak się przed nim bronić, wiemy, jak go zaatakować, ale brak nam jeszcze skutecznych leków i szczepionki.
I jak ta druga runda powinna wyglądać?
Druga runda powinna wyglądać tak, jak cała walka bokserska, czyli powinna być bardzo dobrze zaplanowana od strony taktycznej. I nie można zapominać o gardzie, czyli o tym, że może nas spotkać niezapowiedziany cios, a garda, to inaczej przygotowanie zaplecza medycznego na pojawienie się ogniska epidemiologicznego. Zresztą, widać, że w tej chwili to właśnie się dzieje: mamy okresowo niby sytuację dobrą, ale w niektórych regionach Polski rośnie liczba zachorowań z powodu ognisk epidemicznych. To są właśnie takie niespodziewane ciosy, na które musimy być przygotowani.
Dobrze, tylko w innych krajach chociażby Europy Zachodniej dzienna liczba zachorowań maleje, u nas utrzymuje się na mniej więcej tym samym poziomie.
To kwestia sposobu walki z pandemią, który przyjęliśmy - zastosowaliśmy bardzo głęboki „lockdown”, niewiele krajów zdecydowało się na taki krok i w tych krajach było więcej zachorowań. To kwestia tej pierwszej decyzji, albo wszyscy się chowamy przed wirusem, albo opóźniamy „lockdown” przez bagatelizowanie problemu. W Polsce tego problemu na początku absolutnie nie bagatelizowano. Nie wiem, czy pani pamięta pierwsze decyzje rządu i głośne dyskusje na temat tego, czy zamykać szkoły, czy nie, czy zamykać galerie handlowe, restauracje. Te trudne decyzje zostały podjęte szybko i w sposób zdecydowany, trochę na wzór Chin. My zamknęliśmy miasta, tak naprawdę dwa dni po ogłoszeniu pandemii przez WHO, byliśmy jednymi z pierwszych, którzy zablokowali wirusowi drogę. Słowem, ten unik był tak głęboki, że wielu z nas w ogóle nie zachorowało. Przychodzą do nas ludzie do przychodni, który byli chorzy na przełomie stycznia i lutego, mówią o objawach podobnych do zakażenia koronawirusem i kiedy ich badamy, wszyscy są ujemni w zakresie przeciwciał przeciw koronawirusowi. Więc przechodzili inne choroby, najczęściej grypę. W Polsce zaczęliśmy chorować na COVID-19 gdzieś od połowy marca, osób zachorowało, na szczęście, niewiele, ale to spowodowało, że niestety nie osiągnęliśmy stanu odporności populacyjnej. W Polsce jakieś 2-3 procent populacji przeszło COVID-19, często w ogóle niezauważalnie, ale to jest strasznie mało! Milion osób w całej Polsce - to nic dla wirusa. Gdyby zachorowało 10 milionów, mielibyśmy częściową odporność populacyjną, ale za cenę nawet 100 tysięcy zgonów! To jest problem na przyszłość - jak robić inteligentny „lockdown”, aby uniknąć epidemii, a jednocześnie nabywać stopniowo odporność populacyjną nie paraliżując gospodarki. Niestety dziś, po trzech miesiącach pandemii koronawirusa, odporność populacyjna nie przeszkadza mu, aby bez problemu się szerzyć.
CZYTAJ WIĘCEJ O SZCZEPIONCE I LECZENIU KORONAWIRUSA:
- Bill Gates zapłaci za zrobienie szczepionki na koronawirusa
- Kliniczne próby na ludziach szczepionki przeciwko wirusowi
- Brazylia ma lek na koronawirusa. Skuteczny w 94 proc.
- Osocze ozdrowieńców pomoże zakażonym koronawirusem
- Nowojorski lekarz mówi, że ma skuteczny lek na koronawirusa
- Trump chciał kupić na wyłączność szczepionkę na koronawirusa
Użył pan słowa „niestety”, to może błędem był ten głęboki „lockdown”?
Nie można oceniać tego w kategoriach błędu, uratowaliśmy dzięki temu być może nawet 10 tysięcy istnień ludzkich… „Lockdown” był organizowany wtedy, kiedy nie było wiadomo, o co chodzi, kiedy nie było wiadomo, czy ten wirus zabija 10 procent chorych, czy 20 procent. Pierwsze dane z Chin były zatrważające i myślę, że to jest powód, dla którego świat nabrał bardzo głęboko powietrza w płuca i szybko „zanurkował” w kwarantannę. Zresztą, przecież pomysł, żeby zamykać szkoły, restauracje, kina nie był pomysłem Polski, tylko WHO i ECDC (Europejskie Centrum Kontroli Chorób). Cały świat zareagował podobnie, chociaż każdy kraj w trochę inny sposób. Problemem nie jest głęboki „lockdown”, czyli unik, bo ten powinien być zawsze tak głęboki, żeby spowodować jak najmniejsze straty, zwłaszcza kiedy nie wiemy, jak bije nasz przeciwnik. Natomiast najważniejsze jest wychodzenie z tego uniku. I tu już mamy ogromne problemy.