Spis treści
W środę, 5 marca br. w Sądzie Okręgowym Warszawa Wola odbyła się kolejna rozprawa dotycząca zabójstwa dwójki dzieci. Proces, który ruszył w grudniu 2020 roku, toczy się częściowo z wyłączeniem jawności. Podczas środowej rozprawy strony kontynuowały wygłaszanie mów końcowych.
Oskarżonym o zabójstwo dwójki dzieci – córki Lilianny i syna Mieszka – jest 32-letni Piotr P. Mężczyzna odpowiada z tzw. wolnej stopy, zastosowany wobec niego wcześniej areszt, został uchylony.
Poznali się na studiach
Historia ma swój początek blisko 10 lat temu, kiedy Piotr P. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego poznaje swoją przyszłą żonę. W 2016 roku rodzi się im nieplanowana córeczka Lilianna. W kwietniu trzymiesięczne dziecko trafia do szpitala, gdzie szybko pada diagnoza: tzw. zachłystowe zapalenie płuc. Jednak prawdziwy dramat rozegra się niedługo po wyjściu dziewczynki ze szpitala. 22 kwietnia 2016 roku Piotr P. zostaje sam w domu z niemowlęciem, ponieważ żona za jego namową jedzie na chwilę do sklepu oddać spodnie – mija akurat termin ich zwrotu.
Śmierć Lilianny
Kobieta po powrocie zauważa, że dziewczynka słabo oddycha, zaczyna sinieć i nie daje znaku życia. Na miejscu zjawia się karetka, jednak pomimo reanimacji, dziecka nie udaje się uratować. Lekarz stwierdza zgon. Początkowo mówiono, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych z powodu niewydolności krążeniowo-oddechowej. Nie wzbudzało to żadnych podejrzeń śledczych.
Niecały rok po śmierci Lilianny, na świat przychodzi Mieszko. Jednak, gdy chłopiec ma zaledwie pięć miesięcy, w rodzinie ma miejsce kolejna tragedia.
"To był nieszczęśliwy wypadek"
Był rok 2017. W mieszkaniu poza Piotrem P. jest jeszcze jego żona i teściowa. Mężczyzna bierze na ręce małego chłopca i mówi, że zaniesie go do wózka. Po chwili słychać jego krzyk.
Zdaniem Piotra P. był to nieszczęśliwy wypadek. Jednak lekarz, który bada chłopca, nabiera podejrzeń. O sprawie zawiadomiona zostaje policja. Chłopiec umiera tego samego dnia. Z późniejszych ustaleń służb wynika, że obrażenia niemowlaka miały nie odpowiadać opisowi zdarzenia.
Śledczy są zaniepokojeni faktem, że w jednej rodzinie w niecałe półtora roku dochodzi do dwóch śmierci małych dzieci. Śledztwo wszczyna prokuratura.
W środę przed sądem jako pierwszy głos zabrał mec. Maciej Żakiewicz, obrońca oskarżonego, który przywołał tragiczny dzień, w którym to zmarł pięciomiesięczny Mieszko oraz zeznania kilku osób, w tym babci dziecka - teściowej oskarżonego.
- Zięć wziął dziecko na ręce, postał z nim chwilę. Mieszko nie płakał. Zięć powiedział, że pójdzie go położyć do wózka (…). Usłyszałam, jakby coś spadło, taki huk. Za chwilę rozległ się jego krzyk: "Upuściłem go! Wypadł mi!". Wbiegłyśmy do tego pokoju, dziecko leżało na podłodze, nie płakało, miało otwarte oczy – przypominał w mowie końcowej mec. Żakiewicz.
Obrońca zwrócił uwagę, że zeznania teściowej mówią o jednym dźwięku, co jego zdaniem potwierdza wersję oskarżonego mówiącą o nieszczęśliwym wypadku, podczas którego miał się potknąć o dywan i upuścić niemowlę. Obrońca przywołał również, że teściowa mówiła o tym, że młoda para miała wspólne plany na przyszłość, a świadkowie zeznający w procesie opisywali oskarżonego, jako miłego i spokojnego.
"Z inżynieryjną precyzją pozbawił życia córeczkę"
Do tego argumentu w swojej mowie końcowej odniosła się mec. Beata Czechowicz, która reprezentuje matkę nieżyjącej dwójki dzieci. "Obrońca wspomniał, że młodzi mieli plany, ale plany mojej mocodawczyni obejmowały dzieci, a w planie oskarżonego na dzieci miejsca nie było" – podsumowała.
- Nie ma adekwatnych słów, aby opisać tę historię. To duszy i empatii zabrakło oskarżonemu, który z inżynieryjną precyzją, stosując technikę niewyobrażalną, pozbawił życia swoją maleńka córeczkę – mówiła dalej mec. Czechowicz, przywołując śmierć Liliany. - Trzeba mieć pewną odporność, żeby zaplanować taki czyn i go wykonać z inżynieryjną precyzją – dodała, zwracając uwagę, że biegli w toku śledztwa potwierdzali, iż oskarżony jest bardzo inteligentny.
- Ta sprawa mnie boli. Chciałabym, aby prokurator nie miał racji (…). Marzyłabym o tym, aby słowo inżynier nie pasowało do wysublimowanej techniki zabijania dziecka. Chciałabym wyprzeć z pamięci zdjęcie, gdzie oskarżony przystawia pistolet do głowy dziecka. Wolałabym, aby nie padły słowa oskarżonego o dziecku "to krzyczy cały czas" – kontynuowała pełnomocnik matki dzieci.
Obrońca natomiast pokazał na sali zdjęcia przedstawiające szczęśliwą rodzinę, na których widoczny był oskarżony m.in. noszący na rękach małe dziecko czy usypiający niemowlę.
- Kto na tej sali powinien powiedzieć nie o zdjęciach z przystawionym pistoletem do głowy dziecka, tylko zdjęciach z dzieckiem na rękach? Kto powinien powiedzieć o jego radości? – pytał mec. Żakiewicz.
Przypomnijmy, że powołani biegli wykluczyli, by śmierć chłopca była wynikiem zwykłego upadku. W ich opinii na jego ciało oddziaływano ze znaczną siłą.
Ekshumacja ciał dzieci
Śledczy podejrzewając, że śmierć trzymiesięcznej dziewczynki też mogła nie być przypadkiem zlecili ekshumację zwłok niemowlaków.
Z badań szczątków wyszło, że chłopiec miał pękniętą czaszkę. Z opinii biegłego wynikało, że mógł on zostać uderzony tępym narzędziem, uderzony o podłogę lub jakiś mebel z dużą siłą. U Mieszka stwierdzono też obrażenia żeber, które nie mogły powstać w czasie reanimacji. W przypadku dziewczynki lekarz stwierdził, że przyczyną śmierci było masywne zachłyśnięcie, które mogło zostać upozorowane.
Na wcześniejszych rozprawach oskarżony przekonywał, że kochał swoje dzieci i chciał dla nich, jak najlepiej. Tego zdania nie podziela prokuratura. Na sali rozpraw padło, że dzieci miały wywoływać u mężczyzny "dyskomfort psychiczny, źródło frustracji", stanowić "zbędny balast destabilizujący życie" i "ograniczający możliwości zaspokajania własnych potrzeb życiowych, w tym seksualnych".
Kolejna rozprawa, na której mają zakończyć się mowy końcowe, odbędzie się w kwietniu i będzie mieć charakter niejawny.
