„On coś palił, pytanie co?” – zastanawiali się pół żartem, pół serio Brytyjczycy, gdy z radia BBC kilka miesięcy temu popłynęła informacja, że jeden z największych koncernów tytoniowych na świecie przygotowuje się na koniec produkcji papierosów. Dyrektor generalny Philip Morris André Calantzopoulos głosem spokojnym i pewnym rzeczywiście wieszczył koniec ery klasycznego dymka, dodając, że nowy rozdział bez palenia może zapoczątkować nie kto inny jak tytoniowy gigant. Nie da się ukryć, że pierwsze, co może cisnąć się na usta, to krótkie „Hello…?!”. W tym przypadku rację mieli ci, którzy doszukiwali się w tym nieco prowokacyjnym zdaniu szefa PMI zapowiedzi nie końca palenia samego w sobie, a początku palenia czegoś innego. Czegoś, co dopasuje się do stylu życia milionów ludzi, w tym starych i nowych palaczy, którzy coraz częściej wybierają przecież – i to całkiem świadomie – życie smart, slow i healthy. Właśnie dlatego na czele tytoniowej rewolucji stanął maleńki IQOS [czyt. ajkos], który już w swej nazwie ukrył sprytne i wyjaśniające wszystko przesłanie: I Quit Ordinary Smoking, czyli rzucam palenie zwykłych papierosów.
Papierosy są boskie, ale…
Bo prawda jest taka, że prawie każdy palacz myśli dziś o rzuceniu palenia. Co roku prawie 90 proc. spośród prawie 9 mln palaczy w Polsce chce zerwać z nałogiem. Jak podają badania statystyczne, na każde 100 osób, które podejmą to wyzwanie, 96 proc. wraca do nałogu. Co ciekawe, przeciętny palacz rzuca palenie aż 17 razy. To całkiem sporo, by nie rzec – bardzo dużo. Ale tak właśnie działa świadomość ryzyka związanego z puszczaniem dymka, a i coraz większa świadomość, jak niszczycielską siłę ma uzależnienie samo w sobie. Dotyczy to wszak nie tylko palenia, ale także narkotyków, picia alkoholu, a nawet jedzenia. Z drugiej jednak strony – prawie każdy palacz marzy też o tym, by móc nadal palić, tylko że już bez nadmiernego zagrożenia. Klasyczne „zjeść ciastko i mieć ciastko” – pytanie, czy to możliwe jest równie filozoficzne i poetyckie jak to „co było pierwsze: jajko czy kura”.
„Palenie porównać można do tworzenia wierszy: wdychania gorącego powiewu natchnienia, spalanie niemych, a wymownych słów na papierze, wydychania wirujących figur żądzy, prowadzenia za pomocą gestów cały czas podsłuchiwanej przez innych, lirycznej rozmowy, której tony modulowane są przez dym” – pisał Richard Klein w słynnym eseju „Papierosy są boskie”. W swym krótkim, choć bardzo sugestywnym traktacie – tylko pozornie pochwalnym – próbował pokazać, że bez papierosów nie byłoby całkiem sporego kawałka kultury — bo o czym byłaby „Carmen” Bizetta czy romantyczna „Casablanca”. Co z rękami robiliby Humphrey Bogart czy Clint Eastwood? Klein próbuje udowodnić, że bez papierosów nie byłoby genialnych powieści i kultowych filmów. I każdy, kto pali, wie, że coś jest na rzeczy. Klein w swojej książce wypowiedział wojnę nowoczesnej antytytoniowej kulturze, która wypchnęła palaczy z kawiarni, teatralnych foyer czy nawet niektórych parków. Ujął się za palaczami i za ich stylem życia. To piękne – i każdy palacz doceni wysiłek pisarza, koncerny tytoniowe zaś mogłyby cytować esej na opakowaniach papierosów. Tyle tylko, że Klein pisząc to, jednocześnie próbował rzucać, bo dla niego, podobnie jak dla milionów współczesnych palaczy, palenie jest tyleż nałogiem, co pociągającą przyjemnością.
Nikotyna czyste zło?
Doskonale wiemy, że „antytytoniowa kultura” ma po swojej stronie miażdżąco racjonalne argumenty. I że to wszystko prawda: papierosy naprawdę niszczą zdrowie, naprawdę skracają życie, naprawdę grożą nam wszystkim tym, co od kilku miesięcy widać na tych cokolwiek potwornych obrazkach obowiązkowo nadrukowywanych na każdej paczce tytoniu. Tyle tylko – że to nie wina nikotyny. I choć wielu ekspertów od zdrowego stylu życia oraz strażników zdrowia publicznego się oburzy, naukowe fakty – z którymi zawsze ktoś będzie walczył, a już z pewnością działacze ruchów antynikotynowych – są jasne. Nikotyna – owszem, uzależnia. To ona jest w papierosie tym „narkotykiem”, który każe sięgać po kolejnego i kolejnego papierosa. Jednak sama w sobie nie truje – to nie ona spowoduje raka płuc, nie ona demoluje zęby czy doprowadza do impotencji. To, co rzeczywiście zwiększa ryzyko nowotworów czy chorób serca, w tym zawałów nawet u młodych ludzi – to obecne w dymie papierosowym substancje smoliste, czyli związki, które powstają w wyniku spalania tytoniu. To właśnie dym jest nośnikiem nikotyny. Potwierdza to raport brytyjskiego Royal College of Physicians, niezależnej organizacji charytatywnej zrzeszającej ponad 32 tysięcy lekarzy na całym świecie. Również według nich palaczy sięgających po tradycyjne papierosy zabija nie nikotyna, ale zawarte w nich substancje rakotwórcze takie jak tlenek węgla, benzen czy akroleina. A jeśli tak, wystarczy pozbyć się wszystkich, a przynajmniej zauważalnej większości tych substancji albo… wyeliminować z palenia proces… palenia.
IQOS – nie palę zwykłych papierosów
I właśnie na to znalazł się sposób. Jego opracowanie kosztowało tytoniowego giganta – Philip Morris International – ok. 3 mld dolarów i wiele lat badań. W projekt zaangażowanych były setki naukowców w szwajcarskim centrum naukowo-badawczym firmy, ale badania nad technologią i produktem miały naprawdę globalny zasięg. W efekcie powstał IQOS – rewolucyjny tytoniowy produkt, który właśnie wchodzi na polski rynek. To właśnie o nim myślał dyrektor generalny Philip Morris André Calantzopoulos, mówiąc, że nastaje era palenia bez palenia. Już sam komunikat był rewolucją – dowodem na świadomość istnienia zmian w myśleniu konsumentów na temat własnego zdrowia, ale także przyznaniem, że firma ma pełną świadomość, że dotychczas oferowane przez PMI produkty były szkodliwe. I że właśnie dlatego cała energia rozwojowa koncernu została w ostatnich latach skierowana na opracowanie zdrowszej alternatywy dla palaczy. Efekt tych działań to designerskie cacko, które już całkiem dobrze umościło się w Japonii, Włoszech czy Wielkiej Brytanii. Ale czy przekona Polaków?
Z pewnością może – zwłaszcza że to wyjątkowo sprytnie pomyślane urzadzenie. Towarzyszy całkiem przekonująca historia jego powstawania, nad którą i dziś pracuje ponad 430 naukowców i ekspertów z całego świata. W designerskim, prostym w formie futerale przywodzącym na myśl najlepiej zaprojektowane elektroniczne urzadzenia (niektórzy szukają na nim wręcz logo nadgryzionego jabłuszka) znajduje się elegancka ceramiczna oprawka. Na pierwszy rzut oka można ją wziąć za kolejny, tym razem wyjątkowo dobrze zaprojektowany i wykonany z jakością klasy Premium, model e-papierosa. Od razu warto dodać, że IQOS nie ma z nimi nic wspólnego – co więcej, ma coś, czego do tej pory rzeczywiście nikt nie wymyślił. I tym razem to nie sztampa mówić, że to naprawdę zupełnie nowa technologia. Bo o ile IQOS to wciąż produkt tytoniowy, o tyle odkryty i stworzony całkowicie na nowo. Produkt, który nie wytwarza dymu ani popiołu, ma potencjał ograniczonej szkodliwości niż jego tradycyjne odpowiedniki, w dodatku nawet się nie pali. Jak to możliwe? Otóż za sprawą technologii "heat not burn" rozgrzewa tytoniowy wkład do temperatury ok. 280 stopni C. Dla porównania – podczas spalania tradycyjnego papierosa powstaje ok. 800 st. ciepła. To właśnie w tej różnicy kryją się główne atuty IQOS-ów. Oprócz ceramicznej oprawki, która odpowiada za podgrzewanie tytoniu do odpowiedniej temperatury potrzebujemy oczywiście jeszcze samego tytoniu. Tu rozwiązanie jest zadziwiająco bliskie naszym dotychczasowym przyzwyczajeniom. Pudełko IQOS-ów przypomina paczkę tradycyjnych papierosów, tyle że o odwróconych proporcjach, tak jakbyśmy położyli paczkę Marlboro na boku. Marlboro – nie przypadkiem, bo wśród IQOS-ów znajdziemy odpowiedniki tych samych marek, które stały się tytoniowymi legendami, w czasach, których nikomu nie śniło się o papierosach bez dymu i popiołu. Same IQOS-y są krótsze od tradycyjnych papierosów, za to mają podobny przekrój. Kiedy wkładamy je do oprawki, nie są tam spalane, tylko równomiernie podgrzewane. W efekcie nie powstaje dym, tylko aerozol, którego zapach jest o wiele mniej intensywny niż klasyczny dym tytoniowy. Co jednak najważniejsze – IQOS-y mają średnio ok 90% szkodliwych substancji mniej niż tradycyjny papieros, co jest korzystne dla palacza, dla jego otoczenia, wciąż za to zachowując prawdziwy smak tytoniu.
Naukowy przełom – palenie już nie szkodzi?
IQOS-y badane są przez różne zespoły naukowców w kilkunastu kierunkach jednocześnie. Część badań prowadzona jest także w Polsce – grupa 13 badaczy z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego Polskiej Akademii Nauk zajmuje się akurat określeniem wpływu nowego typu papierosa na działanie mitochondriów komórkowych. Rzecz jasna naukowcy z PAN przyglądają się także wynikom badań innych zespołów. – Ze wszystkich tych badań rzeczywiście wynika – przynajmniej do tej pory – że nowy typ papierosa jest znacznie mniej szkodliwy, choćby dlatego, że podczas jego spalania powstaje znacznie mniej szkodliwych substancji – mówi profesor Joanna Szczepanowska z Instytutu Nenckiego. Znacznie mniej to znaczy, o ile? Otóż wyniki badań, wskazują, że przy używaniu IQOS-a powstaje aż o 90-95 proc. mniej substancji smolistych i toksyn niż w wypadku spalania tradycyjnego papierosa. Z kolei badania kliniczne wykazały, że ci, którzy na potrzeby badania palili IQOS-a mieli wyniki biomarkerów w krwi i moczu na zbliżonym poziomie, co badani, którzy całkowicie odstawili papierosy klasyczne.
Jak podaje Philip Morris, IQOS-y będą wprowadzane na polski rynek stopniowo – początkowo tylko w wybranych punktach sprzedaży, z czasem ruszy także internetowy kanał dystrybucji. Jeśli jednak wierzyć badaniom polskich naukowców z PAN oraz widząc, jak wielkim powodzeniem cieszy się to cacko w wyjątkowo nieprzychylnej dla palaczy, a jednocześnie technologicznie i designersko wymagającej Japonii – jest szansa, że i u nas będzie można słyszeć: Dziękuję, nie palę zwykłych papierosów.