Emerytowany marines: „Wojna jest do d… . Trzeba specjalnych umiejętności, żeby zabić drugiego człowieka”

Joanna Grabarczyk
Joanna Grabarczyk
Pierwszy raz, w marcu, założyciel organizacji charytatywnej Ripley's Heroes pojechał na Ukrainę jako dziennikarz.
Pierwszy raz, w marcu, założyciel organizacji charytatywnej Ripley's Heroes pojechał na Ukrainę jako dziennikarz. FB/hunter.rawlingsiv
Zbrojna napaść Rosji na Ukrainę dla wielu była szokiem. Okrucieństwa, których dopuszczają się rosyjscy żołnierze także wobec cywilów, wstrząsnęły światową opinią publiczną. Dzięki social mediom i rozwojowi techniki szokujące obrazy z tej wojny dotarły do użytkowników internetu na całym świecie, budząc szerokie oburzenie. Emerytowany marines, podpułkownik Ripley „Rip” Rawlings oglądając je poczuł, że nie może pozostać bezczynny. A potem pociągnął za sobą innych.

Spis treści

Po 23 latach spędzonych na służbie w szeregach amerykańskiej marynarki wojennej, „Rip” spakował plecak, wsiadł w samolot i udał się na teren objęty wojną. Rezultatem jego podróży, a następnie wielomiesięcznej pracy, stała się inicjatywa „Ripley’s Heroes”, co należy tłumaczyć jako „Bohaterowie Ripleya”. Nawiązanie do legendarnych „Chłopców Murrowa” – „The Murrow Boys”, jak określano grupę dziennikarzy CBS relacjonujących II wojnę światową, mogłoby być tutaj pewnym tropem, szczególnie iż początkowo „Rip” relacjonował konflikt jako agent prasowy, a także jest autorem bestsellerowych powieści o tematyce wojennej. Jednak inicjatywa podpułkownika Rawlingsa już od dawna jest czymś o wiele więcej niż tylko próbą poinformowania świata o tym, co dzieje się za wschodnią granicą Polski.

O swojej działalności i pomocy ukraińskim żołnierzom, a także o związanych z tym wyzwaniach, podpułkownik Ripley Rawlings opowiedział w rozmowie z portalem i.pl.

Żołnierz wraca na front

Jest Pan emerytowanym marines, autorem bestsellerowych powieści o tematyce militarnej, a w swojej karierze pracował Pan również jako reporter wojenny. Wkrótce wraca Pan na Ukrainę. W jakiej roli teraz Pan tam pojedzie?

Pojadę tam jako wolontariusz. Wybieram się tam jako szef organizacji charytatywnej, która zrzesza wielu świetnych ludzi i przesyła mnóstwo sprzętu pomocniczego ukraińskim jednostkom walczącym na froncie.

Jak to się stało, że będąc emerytowanym żołnierzem, zdecydował Pan jeszcze raz wrócić na wojnę?

Na służbie jako marines spędziłem 23 lata. Moją specjalnością był rekonesans – dotychczas skupiałem się na walce, a nie na pomocy. Nigdy wcześniej nie zajmowałem się złożoną logistyką, która angażuje wielu ludzi i polega na planowaniu złożonych działań. Nie, żebym bał się tego wyzwania. Kiedy byłem w szeregach marines, dowodziłem 184 różnymi pojazdami, które w sumie warte były około 480 milionów dolarów. Zatem chociaż wcześniej nie pracowałem jako logistyk z ołówkiem w dłoni, to przemieszczanie zasobów i dostarczanie ich oddziałom było czymś, co robiłem całe swoje życie.

Ripley’s Heroes, czyli „Bohaterowie Ripleya”. Jak doszło do powstania Pana organizacji charytatywnej i czym się ona zajmuje?

Fundacja powstała przez zupełny przypadek. Wraz z żoną wybieraliśmy się na rejs, na który czekaliśmy niecierpliwie od bardzo dawna. To miała być wycieczka utrzymana w klimacie lat 80. - z zespołami grającymi muzykę w stylu z minionych lat i nie tylko. Stało się jednak tak, że niewiele przed udaniem się w tę podróż wybuchła wojna na Ukrainie. O tym, że ten konflikt się zbliża, wiedzieliśmy od dawna. Wiele wskazywało na to, że tak się stanie – informacje z internetu, relacje online czy doniesienia prasowe nakazywały podejrzewać taki scenariusz wydarzeń. Po tym, gdy przerzucając kanały informacyjne wraz z żoną zobaczyliśmy, co się dzieje, powiedziałem jej: „Nie jedziemy na tę wycieczkę. Jesteśmy potrzebni tam, musimy pomóc”. Moja żona jest chirurgiem. Rzuciliśmy to, czym się zajmowaliśmy, zorganizowaliśmy opiekę nad naszymi dziećmi i pojechaliśmy na Ukrainę. Poświęciliśmy naszej misji czas, który spędzilibyśmy na statku, a nadto wygospodarowaliśmy jeszcze kilka dni ekstra. Udaliśmy się do obozu dla uchodźców w Polsce. Po upływie około dwóch tygodni moja żona musiała wracać do swoich obowiązków zawodowych, a ja zostałem sam.

Podczas pracy natknęliśmy się na grupę żołnierzy, którzy potrzebowali naszego wsparcia. Brakowało im podstawowego sprzętu. Obiecaliśmy im, że zobaczymy, co da się zrobić, by im pomóc. Tym, czego oni nie mieli, dysponowała armia Stanów Zjednoczonych i oddziały marines. Było to dla nas zatem dosyć proste, by wystarać się o nadwyżkę wyposażenia, jaką posiadała armia Stanów Zjednoczonych, i przekazać ją ukraińskim żołnierzom. Przy tej okazji dosyć szybko okazało się, co możemy, a czego nie możemy przesłać. Okazało się, że nie ma problemów z przekazywaniem podstawowego wyposażenia ochronnego. Bo tu musimy to wyraźnie zaznaczyć: my nie przekazujemy na Ukrainę broni ani amunicji.

To brzmi jak początek scenariusza hollywoodzkiego filmu… Codzienność nie jest chyba jednak aż tak barwna?

Zaczęliśmy od zebrania wokół nas grupy roboczej składającej się z ludzi, którzy podobnie jak my byli zainteresowani pomaganiem, a nawet znali się na tym lepiej niż my. Do naszej inicjatywy przyłączyły się naprawdę utalentowane i doświadczone osoby, spośród których wiele dobrze znało języki obce, posiadało wieloletnie doświadczenie w zarządzaniu biznesem czy finansami. Następnie udało nam się dowiedzieć, czego potrzebują konkretne jednostki i co możemy zrobić, aby dotrzeć do nich z naszą pomocą. Nie byliśmy zresztą pierwsi – przed nami zajmowało się tym wiele mniejszych fundacji.

Po wielu miesiącach pracy – i tej organizacyjnej, i już stricte logistycznej – byliśmy w stanie wysłać na Ukrainę całą masę ekwipunku: od sprzętu przydatnego podczas mrozu po meble. Skupiliśmy się mocno na kurtkach odpowiednich do użytku w niskich temperaturach, mundurach, kamizelkach kuloodpornych, hełmach i na wszystkim, co wpadło nam w ręce, a co mogłoby być przydatne oddziałom. Jest coraz więcej jednostek, które potrzebują tego rodzaju ekwipunku. Z biegiem tygodni, i w miarę zdobywania potrzebnej wiedzy i doświadczenia, zaostrzyliśmy nasze procedury, by uzyskać pełną przejrzystość naszych działań. Byliśmy już w stanie zrobić bardzo dużo. Każda jednostka, która otrzymała od nas sprzęt, podpisywała protokoły odbioru sprzętu. Nadto na wszystko, co zakupiliśmy, mamy faktury i rachunki. Rozliczamy się z każdego centa, który do nas trafia.

Z jakim odbiorem spotkała się Pana inicjatywa?

Po tej akcji pojawiło się zainteresowanie naszymi działaniami. Ludzie byli zainteresowani tym, co robimy, zaczęli śledzić nasze działania w mediach. Co więcej, chcieli się do nas przyłączyć! Przystaliśmy na to. Postawiliśmy też sprawę jasno: „_Jeśli chcecie również wnieść swój wkład finansowy do tego, co robimy, możemy was zapewnić, że wasze datki zostaną wydane mądrze. Możemy was zapewnić, że każdy cent z waszych darowizn trafi prosto do potrzebujących_”.

Robimy to, bo staruszka z Ohio zaufała nam i przekazała nam pięć dolców – one muszą trafić do potrzebujących!

Co skłoniło Pana do takiego zaangażowania?

Od razu zaznaczę – ja za tę działalność nie pobieram wynagrodzenia. Jestem na emeryturze, nadto piszę i publikuję książki, co również jest moim źródłem dochodu. W Ripley’s Heroes działam całkowicie jako wolontariusz.

Jednym z powodów, dlaczego to robię, jest fakt, że miałem szansę zobaczyć, co robią Rosjanie. Widziałem to na własne oczy. Byłem w Buczy i w Irpieniu około piętnaście dni po tym, gdy Rosjanie wycofali się z miasta.

Zniszczenia i destrukcja były w o wiele większym stopniu wymierzone w cywilów niż w przypadku innych wojen. Widziałem zniszczenia i ciała wyciągane z budynku, po latach służby jestem świadomy, jak taka napaść wygląda i przebiega. Ale zobaczenie budynku mieszkalnego w Buczy, gdzie znajdowały się ciała cywilów, to jest już zupełnie coś innego. Oni nie zrobili nic złego. To jest ta różnica. Nie angażowali się w wojnę poza tym, że tam po prostu mieszkali.

Rosja zachowuje się w tym konflikcie ekstremalnie haniebnie.

Jak wygląda organizacja pojedynczego transportu? Zakładam, że jest to praca projektowa, a jeden transport to misja – przejście od punktu A do punktu B...

Dokładnie tak to wygląda! Cały czas powtarzam moim ludziom, że posuwamy codziennie sprawy z punktu A do punktu B i żeby nie martwili się zbyt mocno, ponieważ dociągniemy to do punktu B. To tylko kwestia wypełnieni kolejnego formularza czy ogarnięcia jakichś nowych regulacji. To zabawne, ponieważ w gronie osób z naszego zespołu określiłem, jaki jest nasz kolejny cel: obejść przeszkody natury prawnej, poprawić prawo, rozwiązać problemy z cłami…

Do pracy motywuje nas wewnętrzny nakaz, że trzeba pomóc Ukrainie. Po osiemdziesięciogodzinnym lub dłuższym tygodniu pracy okazuje się jednak, że to jeszcze coś więcej. Widzieliśmy, co się stało. To jest akt przemocy wobec niewinnych ludzi. Jeśli usiądziemy bezczynnie, tyrania zwycięży. Spotkaliśmy się dwa dni temu z Michałem Dworczykiem. Jedno ze stwierdzeń, które padło podczas naszej rozmowy, brzmiało: „Problem z demokracją jest taki, że jest ona niezwykle krucha i potrzebuje obrony”. Zazwyczaj sami nie mamy wielkiej armii, dlatego musimy współpracować. Dlatego funkcjonujemy w strukturach NATO oraz zawiązujemy inne sojusze.

Wolontariat: praca na więcej niż etat

Jakie problemy napotkał pan, organizując dostawy z materiałami pomocniczymi na Ukrainę?

Problemów jest całe mnóstwo. Dlaczego teraz jesteśmy teraz w Polsce? Odkryliśmy po wysłaniu dużej ilości sprzętu – podobnie jak i partnerzy, z którymi współpracujemy – że wiele średnich organizacji, nie tak wielkich oraz uznanych jak Czerwony Krzyż czy Doktorzy bez Granic, ale również małe inicjatywy czy pojedyncze osoby - jako grupa w sumie transportowaliśmy setki milionów dolarów w postaci sprzętu i dostaw. Nie mieliśmy przy tym dostępu do polityków i władz, w związku z czym nie mogliśmy liczyć nawet na podstawowe wsparcie w kwestiach przesyłu, na które może liczyć choćby Czerwony Krzyż. Czerwony Krzyż bez problemów może transportować rzeczy przez granicę, bo wszyscy wiedzą, czym ta organizacja jest. Dla nas było to utrudnione. Istnieliśmy przecież tylko sześć miesięcy, zatem aby skuteczniej działać, weszliśmy w partnerstwo z innymi organizacjami, między innymi z Come Back Alive. Oni nam pomogli – dzięki ich wsparciu mogliśmy poprawić nasze działania i dostarczać sprawniej. W odpowiedzi my pomogliśmy im.

Wróciliśmy do Ameryki i zwróciliśmy się do Izby Reprezentantów. Wspólnie lobbowaliśmy w Kongresie. W zeszłym tygodniu mieliśmy wystąpienie przed Kongresem Stanów Zjednoczonych. Zeznawaliśmy w stolicy jako grupa i powiedzieliśmy, że potrzebujemy pomocy, ponieważ transportujemy wyposażenie warte setki milionów dolarów. Z tego powodu potrzebujemy politycznie zaangażowanej asysty, by mieć pewność, że prawo ulegnie zmianie i wesprzeć to, co robimy. Otrzymaliśmy przywilej pierwszeństwa zawiadamiania w spraw oszustwa i informowania, że ktoś próbuje nas okraść albo że próbuje sprzedawać zły sprzęt albo wykorzystać trudną sytuację.

Stany Zjednoczone były pierwszym krajem, który zadeklarował, że nam pomoże.

Teraz przyjechaliśmy do Polski, żeby spróbować zaangażować w sprawę również polskich polityków. Powiedzieliśmy im, że potrzebujemy pomocy. Nie możemy organizować transportów przez terytorium Polski bez żadnej pomocy, bo ciągle napotykamy jakieś problemy. Nie są one wielkie, ale chcielibyśmy, żeby kwestie pomocy zostały raz a dobrze wyjaśnione i ustalone z władzami. Dostrzegamy możliwości, by wdrożyć lepsze rozwiązania, które pomogą nam przemieszczać sprzęt.

Co więcej - to, co się u nas dzieje, to prawdziwa akcja crowdfundingowa. Ludzie dowiadują się wiele z Twittera, z wiadomości i również dzięki aktywności internetowej wielu żołnierzy - ochotników, którzy przybyli na Ukrainę. Ludzie śledzą ich doniesienia i oglądają publikowane zdjęcia. Łapie ich to za serce i do akcji wchodzą emocje. W rezultacie chcą komuś pomóc. Wiele razy działo się tak, że darczyńcy przekazywali swoje datki bezpośrednio żołnierzom. To jest w porządku, ale z punktu widzenia Urzędu Skarbowego to jest dochód, który powinien być opodatkowany. To nie jest darowizna. Zatem gdy ci żołnierze - wolontariusze wrócą do kraju swojego pochodzenia, będzie ich ścigać ich Urząd Skarbowy za zaległy podatek dochodowy. To jest również zwariowana rzecz w tej całej sytuacji.

To rzeczywiście dziwne. Domyślam się jednak, że jest niestety wielu ludzi, którzy na wojnie chcą zrobić po prostu biznes i dorobić się na bieżących wydarzeniach.

Oczywiście! To wstyd, ale natknęliśmy się na takich ludzi. To się zdarza na całym świecie. To jest również aspekt, dla którego chcemy naszą działalność wesprzeć poparciem strony rządowej. Chcemy mieć możliwość zgłaszania oszustw i fundacji, które przeznaczają nadmiar zebranych środków na koszty ogólnego zarządu. Koszty zarządzania czy transportu – wiemy, że to nie są to rzeczy, których da się uniknąć. Ale jeśli 30 procent datków otrzymywanych przez jakąś fundację idzie na koszty działania, a tylko pozostałe 70 procent trafia do potrzebujących, to to jest rażąco za mało. Jeśli ktokolwiek jedynie obraca tymi pieniędzmi lub wypłaca sam sobie pensję za działalność - myślę że to również powinno być zgłaszane. Ludzie muszą wiedzieć, że to nie jest szemrana fundacja, że nikt nie wypłaca sobie pensji z ich datków. Dla mnie jest to sprawa prawna. To, co musimy zrobić jeśli chcemy dostarczać sprzęt na Ukrainę, to mieć narzędzia, żeby zgłaszać takie przypadki. Natknęliśmy się na ludzi, którzy próbowali przemycać broń i amunicję. Spotkaliśmy też takich, co nam mówili prosto w twarz, że nie mają zamiaru płacić podatków. Rozmawialiśmy z takimi, którzy mówili nam zupełnie otwarcie, że po prostu zamierzają kupić dom z pieniędzy, które dostają. Niedobrze się robi, kiedy się słucha takich rzeczy, bo to jest ogromne nadużycie społecznego zaufania. Ludzie przekazują fundusze w dobrej wierze, wierząc w konkretną fundację, a potem się okazuje, że to bzdura. Dla mnie to prawdziwy wstyd. To tylko pogarsza bieg spraw. A przecież Ukraińcy umierają na wojnie! Mamy tam żołnierzy i cywilów, którzy odnoszą rany. W tym kraju toczy się wojna! Defraudacja środków przeznaczonych na pomoc jest czymś obrzydliwym. Niestety, takie zjawisko istnieje. Dlatego powtórzę – to jeden z powodów, dla którego chcielibyśmy zmiany prawa i przyznania nam narzędzi do zgłaszania tego rodzaju malwersacji.

Jeden dzień żołnierza na wojnie

Jest Pan zawodowcem. Czym, z Pana punktu widzenia, różni się sytuacja na Ukrainie w porównaniu z tymi wojnami, w których brał Pan udział?

Ludzie chyba oczekują, że narysuję im mocny kontrast, ale chyba nie jestem do tego odpowiednią osobą, ponieważ tego nie zrobię.

Wojna to wojna. Wojna jest do d... – niezależnie od tego, jaki to dzień, miesiąc czy rok. To nigdy nie jest dobra rzecz. Giną młodzi ludzie, a walka zbrojna to jest coś przerażającego. To jest niezwykle krwawy sport. Powód, dla którego szkolimy ludzi, ażeby brali w tym udział, jest taki, że to wymaga umiejętności, żeby zabić drugiego człowieka – powiedzmy to sobie bardzo szczerze.

Jak u Clausewitza – na 100 żołnierzy z poboru tylko 10 będzie w stanie oddać skuteczny strzał…

Clausewitz miał rację, również w wielu innych aspektach. Clausewitz miał naprawdę łeb na karku i myślę, że naprawdę wiedział, jak przeprowadzić szkolenie oficerów. Wiedział, co oznacza pole bitwy, jak się szkolić i przygotować do walki. Terror, którego doświadczają młodzi ludzie na polu bitwy jest zawsze taki sam, kiedy ktoś inny próbuje nas zabić. Szczególnie jeśli mamy do czynienia z ciężką bitwą.

Różnica pomiędzy tą wojną a innymi jest taka, że ilość artylerii i ognia, które obserwujemy na Ukrainie, jest o wiele większa. Przeciętny dzień dla żołnierza w bitwie na Ukrainie jest znacznie intensywniejszy. Trwa również dłużej…

Natomiast wszystkie wojny łączy jedna rzecz: przez cały czas, kiedy jesteś w boju, nie wolno ci zapomnieć o tym, że jesteś w boju. To jest praca przez 24 godziny ciągiem, siedem dni w tygodniu, 365 dni w roku. Zawsze jesteś w trybie gotowości. Kiedy byłem w Iraku, spałem przez około dwie godziny dziennie, piłem bardzo dużo kawy w ciągu dnia. Ta praca polega na tym, by zawsze być w gotowości zabić drugiego człowieka. To nie jest łatwy obowiązek.

Jak okiem zawodowca widzi Pan obecną sytuację na Ukrainie?

Powiem tak: jest parę zalet tej wojny. Ukraińska flanka zachodnia jest zupełnie otwarta. Dzięki temu dostawy mogą być swobodnie realizowane. Z tego korzystamy i dzięki temu możemy pomagać.

Ukraina zrobiła również niesamowitą rzecz, gdyż pozwoliła swobodnie działać swoim dziennikarzom. To wolny kraj. Reprezentują sobą najlepsze wartości demokracji. Nie wywierają nacisków na prasę. Jako jeden z agentów prasowych, spędziłem w tej pracy około miesiąca nim odkryłem, że nie mogę być dłużej tylko reporterem i że muszę zacząć aktywnie działać i pomagać. Wolne media – to niezwykle istotna rzecz, ponieważ bez tego nikt złego słowa nie powie o władzy. Widzimy to teraz w Rosji. To jest wielki i niezwykle znaczący czynnik w demokracji, a Ukraina to rozumie. To jest zresztą bardzo młoda demokracja, dlatego to nie byle co.

Jakich jeszcze sytuacji był Pan świadkiem, podróżując na Ukrainę?

Zawsze piję kawę we Lwowie, kiedy tam jestem. Kiedy bywam w Kijowie, staram się pić ją w lokalnych kawiarniach i tam.

W stolicy Ukrainy spędziłem Wielkanoc. Kawiarnia na rogu była otwarta i nadal przygotowywała wszystkie te świąteczne wypieki. To było coś... Ostatnim razem byłem w Kijowie około półtora miesiąca temu. Dostawy prądu są tam obecnie przerywane, ale coraz więcej i więcej restauracji jest otwartych. Byłem tym zaskoczony. Dla mnie jest to wyraz przedsiębiorczego ducha Ukrainy. Utrzymanie swojej działalności gospodarczej w charakterze ciągłego oporu to niesamowita sprawa! Ukraińcy wiedzą, że mają moralne podstawy do zwycięstwa i że zasługują, by wygrać tę wojnę. Działają w dobry i praktyczny sposób. Mam na myśli ich zdolności bitewne, ale i to, że w Kijowie bary i restauracje są otwarte.

Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Kijowa - a było to pod koniec marca - otwartych było dziesięć procent lokali. Wszędzie znajdowały się osłonięte stanowiska karabinów maszynowych. Zrobiłem zdjęcie swoim reporterskim sprzętem, który miałem ze sobą, ale niemal zostałem za to aresztowany. Przyszła policja i wypytywała: „Po co ci ta fotografia? Dlaczego ją zrobiłeś?”. A mój przyjaciel miał jeszcze większe problemy.

Ukraińcy nie muszą też nikogo zaciągać z poboru do wojska. To świadectwo wysokiego morale ich armii – są w stanie pozyskać ochotników, którzy sami chcą walczyć. Nikogo nie musieli przymusowo wcielać do armii. Byli tam lekarze, którym powiedziano, że są potrzebni w szpitalach, ale oni też nie zostali zmuszeni do tej pracy. Dla mnie to wielka rzecz.

Na Ukrainie widzieliśmy wszystko, co najgorsze. Byliśmy w Buczy i w Irpieniu. Widzieliśmy, jak wyglądają zgliszcza po walce. Tak właśnie wygląda wojna: mnóstwo ciał, mnóstwo zniszczeń. Wszystkie te nieużyteczne, niepotrzebne zniszczenia i śmierć - to wszystko we mnie rezonuje.

Kiedy Ukraina wygra?

Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ciągle jest jeszcze wiele zmartwień i kwestii do rozwiązania.

Prezydent Putin wierzy w taktyczną broń jądrową. Myślę, że on również wierzy w to, że mógłby jej użyć i tak wygrać tę wojnę. Szczególnie wierzy w to teraz, bo jak wiemy, w jego własnych szeregach znajdują się zamachowcy, którzy dybią na jego życie. Wiemy, że przegrywa i to mocno. Wiemy też, że Rosja jest odarta z władzy, a jej gospodarka podupada. Mamy do czynienia ze szczurem zapędzonym do kąta, który będzie kąsać.

Kiedy przestanie? Nie wiem. Wiem, że prezydent Putin osobiście napisał doktrynę nazywaną eskalacją w celu deeskalacji. Mówiąc prosto, ma to na celu użycie taktycznej broni jądrowej w celu uzmysłowienia wrogowi, jak bardzo wierzy się w dany konflikt i że jest się gotowym na taki ruch. Prezydent Putin napisał tę doktrynę w 2016 roku. Czy użyje takiego ładunku? Nie wiem. Ciężko przewidzieć. Myślę, że Ukraina jest tego bardzo świadoma, że on nie zamierza przestać. Ukraińcy walczyli niezwykle mądrze i sprytnie. Pod kątem strategii wykonali niesamowitą robotę. Teraz widzimy, że Rosja zaczyna mierzyć się z poborem. W niedalekiej przyszłości pewnie będziemy nazywać tę wojnę zamrożonym konfliktem. Polega to na tym, że obok siebie będą funkcjonować dwa państwa, ciągle gotowe do zbrojonej odpowiedzi i nieustannie toczące małe bitwy na froncie, który w rzeczywistości będzie przesuwać się bardzo niewiele, tak jak to było w Korei.

Taki stan w tej wojnie utrzymywał się na Ukrainie już od grudnia 2013.

Tak, wówczas gdy doszło do aneksji Krymu. Owszem, to się nie skończyło. Prezydent Zeleński zapowiedział, że odzyska Chersoń i Krym oraz wszystkie tereny wcześniej należące do Ukrainy. Część z tych zapowiedzi już zrealizował –

Chersoń został wyzwolony. Front konsekwentnie przesuwany jest na wschód. Jednak nie wiem, czy Rosja pozwoli sobie na porażkę. Przecież mamy do czynienia z dyktatorem, który cierpi na ogromną megalomanię i myślę, że nie jest usatysfakcjonowany kierunkiem, w którym idzie ta wojna.

Dlatego pokazuje tak intensywnie rosyjską siłę. Zresztą ujmę to tak: zamachów na życia Adolfa Hitlera było w sumie 42 podczas II wojny światowej, od 1939 do 1945 roku...

A ostatecznie sam odebrał sobie życie.

Właśnie! To zabawne, bo widziałem mema w necie, na którym było napisane: _„Czy możemy przeskoczyć do części, w której sam zastrzelił się w bunkrze?_”. Ja się z tym zgadzam. Wiemy, że były i są kontynuowane próby zamachu na prezydenta Putina. Dotarła do nas informacja o rosyjskim ministrze, który wyleciał z okna. To wiedzie nas do jednego wniosku: są tacy, co próbują go zabić. Jeśli na zdjęciach lub nagraniach wideo widzimy go siedzącego 20 stóp od swoich generałów… Cóż, on nawet im nie ufa.

Putin jest absolutnie takim samym przykładem megalomanii jak Pol Pot, Adolf Hitler czy Józef Stalin. Wszyscy ci ludzie mieli problem. Wierzyli, że będą zbawcami świata niezależnie od tego, jak to był szalony pomysł, i nie zaprzestaną tych dążeń, dopóki nie zostaną zlikwidowani.

To było moje życie przez ostatnie 23 lata i na tej podstawie mam taką opinię. Putin musi odejść. To bardzo zła postać.

Dziękuję za rozmowę.

od 16 lat

mm

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl