Tym samym prezydent Macron, który jeszcze nie tak dawno grał twardziela i zapowiadał, że nie będzie ani kroku w tył, jeśli chodzi o podwyżkę cen paliw, ustąpił.
Sprawił to ruch żółtych kamizelek, który przez trzy weekendy wyprowadzał na francuskie ulice, przede wszystkim Paryża, manifestantów. W ostatnim czasie przyłączyli się do nich zadymiarze i ci, którym generalnie nie podobała się nie tylko polityka Macrona, jego reformy, ale także napuszony styl rządzenia.
Dochodziło do ostrych starć z policją w stolicy Francji, manifestanci czy raczej zadymiarze, niszczyli witryny sklepowe, podpalali samochody, atakowali policjantów kamieniami.
Wybrany na prezydenta Francji w maju ubiegłego roku Emmanuel Macron zapowiadał twarde reformy, miały one nie tylko przestawić gospodarkę na bardziej konkurencyjne tory, ale też - jak zapewniał w przypadku podwyżki cen na olej napędowy - ograniczyć emisję trujących substancji.
Wydawało się, że przyjmie on inną taktykę niż jego poprzednik, który wycofywał się ze swoich pomysłów, kiedy tylko Francuzi wychodzili na ulice. Macron musiał jednak pójść jego śladami, bo protesty, choć stosunkowo nieliczne, były jednak bardzo ostre i widowiskowe i rzeczywiście tracił na tym również wizerunek kraju.
Proponowane podwyżki rząd zawiesza na sześć miesięcy, nie wiadomo jednak, czy uspokoi to protestujących w ostatnim czasie. Domagają się oni bowiem również podwyższenia pensji minimalnych oraz wielu ulg.
POLECAMY: