Gdy za obronę życia trafiamy przed sąd. Granice obrony koniecznej do likwidacji?

Blanka Aleksowska
Blanka Aleksowska
Gdy za obronę życia trafiamy przed sąd. Granice obrony koniecznej do likwidacji?
Gdy za obronę życia trafiamy przed sąd. Granice obrony koniecznej do likwidacji? archiwum Polska Press
Zostajemy napadnięci we własnym domu. Bronimy przed włamywaczem życia swojego i naszej rodziny. A później słyszymy zarzuty. Musimy stanąć przed sądem i gęsto się tłumaczyć. I możemy pójść do więzienia. Dlaczego wszczyna się postępowania w takich sprawach i jak zmieniać granice tzw. "obrony koniecznej"?

Ta sprawa zbulwersowała w ostatnich dniach całą Polskę. Opisaliśmy ją jako pierwsi. Kilkuosobowa rodzina z Poznania, która według policji broniła się przed agresywnym włamywaczem, usłyszała prokuratorskie zarzuty udziału w bójce. Śledczy sprawdzają, czy doszło do przekroczenia granic obrony koniecznej. Członkowie rodziny najprawdopodobniej staną przed sądem. Grozi im więzienie.

Do ataku agresywnego włamywacza doszło w ostatni czwartek września, przy ulicy Obozowej. Marcin U. wdarł się na jedną z posesji, którą zamieszkuje kilkuosobowa rodzina. Mężczyzna próbował dostać się do domu. I wtedy rozegrał się dramat. Doszło bowiem do szarpaniny, w której napastnik został ugodzony nożem.

– W zdarzeniu brały udział cztery osoby. Jedną z nich jest 29-letni mężczyzna, który w wyniku tego zdarzenia zmarł. Usiłował on wtargnąć do domu, w którym mieszkały cztery osoby. Mieszkańcy tego domu zadzwonili pod numer alarmowy 112, wezwali pomoc, a następnie podjęli próbę wyrzucenia tego mężczyzny ze swojej posesji – wyjaśniał prokurator Radosław Gorczyński, opisując szczegóły zdarzenia. Jak dodał, intruz był zachowywał się groźnie, był pobudzony, ale nie miał przy sobie broni ani niebezpiecznych narzędzi.

Raniony nożem napastnik otrzymał pomoc już poza terenem posesji. Został zauważony i przewieziony do szpitala przez ratowników medycznych. Nie udało się jednak uratować mu życia.

Sprawa wywołała kontrowersje, bo członkowie rodziny, którzy bronili się przed włamywaczem na swojej posesji, usłyszeli już zarzuty… udziału w bójce. Jednocześnie prokuratura wszczęła śledztwo, którego celem jest ustalenie, czy mieszkańcy domu przy Obozowej przekroczyli granice obrony koniecznej. Prawdopodobnie będą musieli stanąć przed sądem. Teoretycznie grozi im nawet więzienie.

Ofiara jako sprawca

Postępowanie śledczych zbulwersowało opinię publiczną. Wyjaśnienia poznańskiej prokuratury brzmią sprzecznie - z jednej strony stwierdzono, że bezsprzecznie sprawcą zajścia był agresywny włamywacz, który był już notowany i karany za napady i kradzieże. Z drugiej - obarcza odpowiedzialnością domowników. Śledczy tłumaczą, że to "dopiero wstępny etap śledztwa".

– Na moment wykonywania czynności dysponowaliśmy takimi, a nie innymi okolicznościami. Mieliśmy człowieka, który zmarł, który miał obrażenia, przy którym znaleziono nóż wbity w ciało i relacje osób, które tam mieszkały – mówił prok. Gorczyński. Podkreśla, że celem jest wyjaśnienie, czy doszło do przekroczenia granic obrony koniecznej. Ale dlaczego w takim razie już teraz, na samym początku, postawiono rodzinie zarzuty udziału w bójce?

O opinię pytamy prof. Brunona Hołysta - prawnika, kryminalistyka i kryminologa. W jego ocenie sytuacja jest absurdalna. – Prokuratura nie powinna a priori stawiać rodzinie żadnych zarzutów. To absurdalna sytuacja. Najpierw śledczy powinni dokładnie zbadać sprawę, a nie stawiać zarzuty i od tego rozpoczynać śledztwo. Czy konieczne było użycie noża, czy wystarczyłoby użycie kija; czy napastnik się wycofywał, czy nie. To wszystko trzeba zbadać, a dopiero potem formułować zarzuty i oskarżenia – zaznacza nasz rozmówca.

Sprawa rodziny z Poznania wywołała wiele emocji i pytań o to, jak szerokie powinny być granice tzw. obrony koniecznej. Czy w przypadku, gdy jesteśmy napadani we własnym domu i bronimy życia swojego i swoich najbliższych, w ogóle powinno być wszczynane jakieś śledztwo? Dlaczego - gdy jako ofiara przeszliśmy ogromną traumę związaną z walką o życie - traktowani jesteśmy jak agresor?

Obrona konieczna w przepisach

Czym w ogóle jest obrona konieczna i jakie są jej zasady? Sprawę regulują przede wszystkim paragrafy art. 25. kodeksu karnego. Według pierwszego z nich, "nie popełnia przestępstwa ten, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem". Kolejne paragrafy mówią o wymiarze kary za przekroczenie granic obrony koniecznej. Stanowią m. in., że "w razie przekroczenia granic obrony koniecznej, w szczególności gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia". Dalej czytamy, iż "nie podlega karze ten, kto przekracza granice obrony koniecznej, odpierając zamach polegający na wdarciu się do mieszkania, lokalu, domu albo na przylegający do nich ogrodzony teren lub odpierając zamach poprzedzony wdarciem się do tych miejsc, chyba że przekroczenie granic obrony koniecznej było rażące". To zapis, który dodano w 2017 roku do kodeksu w ramach nowelizacji zainicjowanej przez ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobrę. Ostatni utrzymany w mocy zapis wskazuje zaś, że "nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu".

Przepisy art. 25. brzmią zatem dosyć prosto i klarownie. Zdają się także zapewniać wystarczającą ochronę broniącym się przed napastnikiem. Dlaczego w praktyce nie wygląda to już tak dobrze? Dlaczego osoba, która musi walczyć o życie, jest traktowana jak "ten zły"?

Sprawy tego typu budzą wiele emocji, ale jak podkreślają eksperci, pewne granice obrony koniecznej muszą istnieć, a prokuratura musi sprawdzić i zbadać, czy ten, kto podaje się za ofiarę, faktycznie nią był. I czy jego działanie nie było przesadzone.

– Myślimy zazwyczaj o bardzo oczywistych, prostych sytuacjach - zostajemy napadnięci przez uzbrojoną osobę lub grupę osób, w kominiarkach lub maskach, o wiadomych celach. Jako domownikowi udaje nam się obronić. To jest sytuacja idealna i oczywista, ale niestety rzadko to tak wygląda. Najczęściej to bardziej skomplikowane i niejednoznaczne – wskazuje socjolog prawa i prezes Fundacji Court Watch Polska, Bartosz Pilitowski. Ekspert podkreśla, że choć tego typu sprawy bulwersują i budzą poczucie ogromnej niesprawiedliwości, musimy postawić się w roli prokuratora, który nie widział zajścia i bada jego szczegóły po fakcie. A sytuacje mogą być bardzo różne i zgoła odmienne od tego, jakie się wydają na pierwszy rzut oka.

– Możemy mieć np. sytuację, w której ktoś zwabi kogoś do siebie do domu i zabije. A następnie powie, że został napadnięty, że to było włamanie. To nie obrona konieczna, a zabójstwo, prawda? – zauważa Pilitowski. W jego ocenie nie można więc zrezygnować ze śledztwa w takiej sprawie. Bo często oznaczałoby to uwierzenie jednej stronie na słowo, a ponadto mogłoby skutkować nadużyciami, samosądami i unikaniem odpowiedzialności.

Podobnego zdania jest prof. Hołyst. – Wyobraźmy sobie sytuację, że ktoś chce ukraść nam samochód. Ale gdy wybiegamy do niego z pistoletem, on ucieka. A my wtedy oddajemy strzał. To nie jest już obrona konieczna, prawda? Dlatego te granice obrony koniecznej muszą być badane w takich sprawach. Inaczej będzie dochodzić do nadużyć i nieuzasadnionych śmierci. W samej nazwie "obrona konieczna" mamy ten element "konieczności". To oznacza, że używamy broni czy zabijamy wtedy, gdy musimy, gdy naprawdę bronimy swojego życia. To ostateczność – wyjaśnia kryminolog.

Trudna specyfika

Nasi rozmówcy podkreślają, że duża część zabójstw i innych napaści ma miejsce w mieszkaniach i pomiędzy osobami, które się znają. I dodają, że sytuacje mogą mieć bardzo różny przebieg oraz ukryte podłoże, które śledczy muszą zbadać. Jak zatem się bronić, by nie ponieść za to kary i nie zostać uznanym za tego winnego? Niełatwo jest to udowodnić, dlatego granice obrony koniecznej nie powinny być ani za wąskie, ani za szerokie.

– Osobiście jestem za rozszerzaniem granic obrony koniecznej w sytuacji, gdy mamy do czynienia z agresorem. To w myśl łacińskiej zasady volenti non fit iniuria - przecież nikt nie kazał temu włamywaczowi wtargnąć do naszego domu. On powinien liczyć się z konsekwencjami. Poza tym, przy takich sprawach, musimy uwzględniać fakt, że napadnięta osoba działa w stanie stresu i paniki. Broni życia i zdrowia swojego i bliskich - czyli najważniejszych wartości. Dlatego jest w stanie olbrzymiej desperacji, silnych emocji – ocenia prof. Hołyst. Zaznacza jednak, że nie jest zwolennikiem całkowitego zniesienia tych granic i trzeba pozwolić śledczym wyjaśniać sprawę.

Jak podkreśla Bartosz Pilitowski, choć każde zdarzenie jest inne i musi być zbadane indywidualnie, śledczy i sądy przyjmują pewne reguły, które mają chronić ofiarę napadu przed niewłaściwym uznaniem za agresora. – Obrona konieczna to nie tylko włamania, To też sytuacje na ulicy, bójki, napaści. I mogą być bardzo różne. Nie zawsze są oczywiste, nie zawsze jest jasne, dlaczego ktoś zginął i czy musiał zginąć. I często bardzo trudno jest też udowodnić, że musieliśmy się bronić tak, a nie inaczej. Tu przychodzą z pomocą pewne wytyczne w ustalaniu przebiegu zdarzenia, m. in. proporcjonalność. Śledczy ustalają, czy użyliśmy - jak osoba broniąca się - środków proporcjonalnych do zagrożenia i tego, czym dysponował napastnik – wskazuje ekspert. Jak dodaje, ogromne znaczenie ma też zasada domniemania niewinności - w końcu to oskarżonemu należy udowodnić winę, by móc go osądzić.

Jak powinniśmy się zatem bronić przed napastnikiem? Prezes Court Watch Polska ocenia, że najlepszą obroną nie jest konfrontacja, tylko - jeśli to możliwe - ucieczka. – To pewnie niepopularna opinia i wielu się to nie spodoba, ale jeżeli mamy taką możliwość, by uciec agresorowi, to powinniśmy to zrobić. Konfrontacja zawsze jest ryzykowna dla obu stron. Decydując się na jakiekolwiek starcie, sami możemy ucierpieć. Nie wiemy przecież, czy ten osobnik nie ma przy sobie schowanej broni. Powinniśmy o tym pamiętać, zanim w przypływie emocji porwiemy się do walki z kimś – zaznacza.

Jak dodaje, obecne przepisy nie powinny być znacząco rozszerzane ani tym bardziej likwidowane. W ocenie eksperta należy współpracować z wymiarem sprawiedliwości i zrozumieć sytuację śledczych, którzy nie widzieli zajścia. - W naszym systemie kontynentalnym przyjęło się, że za zapewnienie bezpieczeństwa generalnie w większym stopniu odpowiada państwo, niż sami obywatele. To państwo ma monopol na stosowanie przemocy. Użycie przemocy przez obywateli podlega większej kontroli, musi się mieścić w jakichś granicach. W Stanach Zjednoczonych te granice obrony koniecznej są o wiele szersze, jest większy dostęp do broni. Jednak efekty tego są odwrotne, niż byśmy się spodziewali. Liczby śmierci, strzelanin, zabójstw - także podczas włamań - są dużo większe - podkreśla nasz rozmówca.

Do dyspozycji mieszkańców jest lista kilkunastu miejsc. W większości punktów stacjonarnych obsługiwane są wyłącznie osoby wcześniej umówione telefonicznie. Informacje oraz termin wizyty można uzyskać pod numerem 616 463 344 (od poniedziałku do piątku w godz. od 7.30 do 20).  Przewiń w prawo, by zobaczyć konkretne lokalizacje -->

Bezpłatna pomoc prawna w Poznaniu. Gdzie i w jakiej sytuacji...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gdy za obronę życia trafiamy przed sąd. Granice obrony koniecznej do likwidacji? - Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl