Howard Webb: Bałem się jechać na Euro do Polski

Michał Skiba
Michał Skiba
Howard Webb
Howard Webb Pawel Relikowski / Gazeta Wroclawska
W czerwcu 2008 r. Howard Webb jedną sędziowską decyzją stał się wrogiem publicznym wszystkich Polaków, a niektórzy mówią, że wręcz ikoną polskiej popkultury. To nie przeszkodziło mu w zrobieniu wielkiej kariery w środowisku sędziowskim. - Podyktowanie tamtej jedenastki przeciwko Polakom wzmocniło mój charakter i pozwoliło wejść na sędziowski szczyt. Sędziowałem ponad 500 spotkań w zawodowym futbolu, ale mecz Austrii z Polską znajduje się w mojej czołowej piątce. Doskonale wiem, co czuliście, ale nie mogłem postąpić inaczej - mówi Anglik w rozmowie z "Polska The Times".

Czy to już ten etap, gdy daje Pan w dziób za kolejne pytania o mecz Polaków z Austrią w Euro 2008?
(śmiech) Dobre pytanie na początek. Gdyby nie tamto wydarzenie, nikt w Polsce by się mną nie interesował. Fani futbolu pewnie nie kojarzyliby mnie tak dobrze i promocja mojej autobiografii nie miałaby sensu. A teraz, gdy jestem w Polsce, zaczepiają mnie ludzie, którzy na co dzień nawet nie interesują się piłką nożną. Wywiady bez tego tematu u was nie istnieją. Rozmawiam z wami i widać, jak to napięcie rośnie, bo musi wrócić ta kwestia. Ale ja to rozumiem.

Zinterpretujmy sytuację z rzutem karnym dla Austrii po raz setny. Czy ktoś powiedział Panu, że za faulującym Mariuszem Lewandowskim jest Roman Kienast, który jeszcze mocniej ściągał za koszulkę w dół Jacka Bąka?
To zawsze będą trudne sytuacje. W takich chwilach dzieje się w polu karnym za dużo, by każdą interpretować oddzielnie. Wiem, że takie zachowania nie zawsze są karane. Dlatego ten karny zawsze będzie kontrowersją. Mariusz Lewandowski i Sebastian Prödl to była pierwsza para, która od początku przykuła moją uwagę. A wcześniej dałem im jeszcze ostrzeżenie. Zdaję sobie sprawę, że gdyby spotkało to moją drużynę, byłbym wzburzony. Czuliście zwycięstwo. Zostawały wam dwie minuty. Po dziewięciu latach dalej bronię tej decyzji.

Anders Frisk po serii pogróżek od fanów Chelsea po meczu z Barceloną w 2005 r. praktycznie z dnia na dzień zakończył karierę sędziowską. Były takie myśli?
Na pewno nie. Może gdyby ta cała sytuacja wydarzyła się w dalszej fazie mojej kariery, przemyślałbym taki ruch. Wtedy miałem jeszcze mnóstwo energii do sędziowania. Nigdy nie byłem po tym meczu nawet bliski takiej decyzji. Moja mama nie była pewna, czy powinienem dalej sędziować. Nie była pewna, czy będę bezpieczny.

Ten mecz w Wiedniu i tamto wydarzenie stworzyło Howarda Webba - gwiazdę sędziowskiego środowiska?
Pewnie tak. To był jeden z najważniejszych momentów. Sędziowałem pewnie około 500 meczów zawodowych. Jakbym miał wymienić pięć najważniejszych chwil mojego sędziowania, karny dla Austrii w meczu z Polską by się tam znalazł. Tamten mecz dał mi siłę, ukształtował mój charakter. Wtedy stałem się bardziej znany, chociaż nie czułem się z tym najlepiej. Chciałem przejść przez to Euro niezauważony.

A później był ludzki strach przed przyjazdem na Euro 2012.
Wcześniej nie byłem w Polsce, słyszałem, że Warszawa to piękne miasto. Wiedziałem, że na pewno będę tam sędziował. Nie powiem, że się nie obawiałem. Choć może to za duże słowo. Bardziej bali się moi rodzice. Musiałem ich uspokajać, że nic się nie stanie. Nie bałem się o bezpieczeństwo, ale o odbiór swojej osoby. Na początku się ukrywałem, ale szybko z tego zrezygnowałem. Polacy byli bardzo otwarci.

W książce mówi Pan o swoim tacie jako o najważniejszej osobie. Dał jakąś laurkę na koniec kariery?
Był bardzo zawiedziony, że już kończyłem karierę. To była też i jego duża część życia. Nie powiedział mi nic wielkiego na koniec, bo był ze mną prawie zawsze. Często zawoził mnie na spotkania i odwoził, gdy byłem bardzo zmęczony. Namawiał mnie, bym jeszcze trochę sędziował, ale ja już byłem mocno wyeksploatowany. Chciałem spróbować czegoś innego.

Raz o mało Pana nie zabił!
Przez to zmieniliśmy już na dobre kierowcę na te wycieczki po stadionach! Tata jeździł ze mną prawie na każde spotkanie. Po powrocie z jednego z meczów przysnąłem, a ocknąłem się w rowie. Tata zasnął za kierownicą. Jednak to wypadek Fabrice’a Muamby zmienił moje patrzenie na świat. Nagle okazało się, że muszę przerwać mecz Tottenhamu z Boltonem, bo zawodnik po prostu umiera na boisku. Patrzyłem z bliska na lekarzy, którzy ratują Muambę, i pomyślałem - piłka wcale nie jest najważniejsza.

Jednak to nie było spotkanie, które wspomina Pan najgorzej?
Było parę spotkań, w których totalnie straciłem kontrolę. Ale najgorzej wspominam zwykły mecz Evertonu z Boltonem. To był mój drugi sezon w Premier League. Nie finały, a zwykła rąbanka na Goodison Park nauczyła mnie najwięcej. Gra stawała się coraz ostrzejsza, a ja zacząłem rozmawiać sam ze sobą. Zacząłem znikać. Ignorować coraz ostrzejszą grę. Poddałem się gorączce stadionu. Każdy sędzia ma taki mecz, przez który musi przejść.

Czasem piłkarze na boisku byli tak trudni jak mały Howard Webb, któremu tata musiał obiecywać, że Leonid Breżniew nie wysadzi planety?
Dokładnie tak. (śmiech) Dobre porównanie. Czasem niektórzy piłkarze zachowywali się jak małe dzieci. To zawsze jest szkoła dla sędziego - jak zachowywać się względem poszczególnych graczy. Byłem przyjacielem. Mówiłem im: jesteś świetny, tak trzymaj. Inni nie lubili jakiegokolwiek kontaktu, a próba budowania relacji miała odwrotny skutek. Luisa Suareza trzeba ciągle zachęcać, by skupił się na grze, zamiast na kombinowaniu. A taki Mario Balotelli nie chciał zaangażowania, zawsze wiedziałem, że będzie mnie ignorował.

Nie sądzi Pan, że był za miękki względem menedżerów? W całej karierze wyrzucił Pan jedynie trzech.
To wynika z tego, że zawsze starałem się wejść w ich buty. Próbowałem zrozumieć ich zachowanie, czuć ten stres. Żałowałem, że nie wyrzuciłem kiedyś José Mourinho, gdy ten z nerwów rozwalił swój tablet na kawałki. Pomyślałem: A może on ma rację? To zawsze była moja słaba strona, powinien wyrzucać więcej osób.

W tej książce rozlicza się Pan absolutnie ze wszystkimi błędami.
Na pewno był to dla mnie rodzaj terapii. Nie opisuję tam tylko błędów. Nie chciałem się nad sobą użalać i mówić: Howard, jaki on jest biedny. Moim celem było podkreślić, jak ciężkie jest sędziowanie. Nie chcę też, by ludzie myśleli, że jestem nieomylny. Często się mylę.

Jak sędziowało się z presją bycia za Manchesterem United. Co Pan później czuł, gdy musiał jechać na Old Trafford?
Te ciągłe plotki były uciążliwe pod koniec mojej kariery. Nigdy nie faworyzowałem Manchesteru. Przez te narastające uwagi, które potem były już nie do zniesienia, sam nakręcałem się przed meczem, by wyeksponować swój obiektywizm w spotkaniu z MU. Zobaczyłem, że mój zawód jest też grą pozorów. To wszystko ma wyglądać.

Porozmawiajmy o Pana polskiej wersji. Z Szymonem Marciniakiem to się chyba dobrze trzymacie.
Poznałem Szymona na seminariach UEFA. Lubię go za osobowość, staliśmy się przyjaciółmi. Przypadło mi do gustu to, jaki jest. Już zdążyliśmy spędzić trochę czasu razem. Cieszę się jego rozwojem. Widzę, jak pracuje, i na pewno niedługo załapie się na wielki finał dużej imprezy. Może nawet finał mistrzostw świata? Już teraz jest jednym z najlepszych sędziów na świecie. Niech tylko dba o swoje zdrowie.

Czy ktoś teraz wytrzymałby takie ciśnienie jak Pan w 2010 r.? W 50 dni sędziował Pan finał Ligi Mistrzów, a potem finał mundialu.
Sędziowanie na najwyższym poziomie jest męczące. Psychicznie i mentalnie. Z wielkim napięciem spotykałem się tydzień w tydzień w Anglii, ale cieszę się ze wszystkiego, co mnie spotkało. Finały to był zaszczyt. Dwa miesiące dochodziłem do siebie, do Premier League wróciłem dopiero w połowie września.

Finał Ligi Mistrzów odbył się bez afer, ale gdyby Holandia wygrała finał mistrzostw świata z Nigelem de Jongiem w składzie?
Pewnie nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Sytuacja z nim i Xabim Alonso mogła mnie zaszufladkować i zrujnować moją karierę. Jestem tego pewien. Mógłbym być skończony.

Wyraźnie Pan posmutniał.
Ta sytuacja zachęca do pomyślenia, jak niewiele trzeba, by zmienić kurs życia. Miałem szczęście, że Hiszpanie wygrali. Całe moje życie mogło się potoczyć inaczej. Doskonale pamiętam, dlaczego pokazałem de Jongowi tylko żółtą kartkę. Jak widziałem to z innych perspektyw, to była oczywista czerwień. Zawsze będzie.

Goal-line technology i system powtórek VAR. Co jeszcze będzie można wymyślić, by pomóc sędziom?
Może faktycznie będzie to jakiś chip w spodenkach, który będzie piszczał w momencie spalonego albo gdy mur jest za blisko piłki w trakcie rzutu wolnego. VAR dopiero się rozwija i będzie się rozwijał. Stał się na razie granicą rozwoju technologii w piłce. To jest teraz projekt, który mnie pochłania.

Czy IFAB już zadecydowało, kiedy będzie można przywołać powtórkę wideo?
Na okres próbny do 2019 r. zostały przyjęte cztery sytuacje. Na razie są to gole, bezpośrednie czerwone kartki, pomylenie osoby i rzuty karne. VAR interweniuje, gdy mamy do czynienia z możliwością popełnienia oczywistego błędu. Nie może to być decyzja, która waha się nawet 70 do 30 proc. VAR zaczął być testowany w lidze australijskiej. W 15 meczach użyto go tylko trzy razy.

Jakie to było uczucie, gdy rozpoczynał się sezon 2014/2015? Pierwszy bez Pana.
Decyzję o odejściu podjąłem kilka miesięcy wcześniej. Nie ujawniałem jej do końca MŚ w 2014 r. Po turnieju nadeszła jesień. Był oficjalny trening dla sędziów, a ja przyglądałem się, stojąc z papierami na swoją prelekcję. Wtedy poczułem, że chyba moje miejsce jest tam. Dotarło do mnie, że coś się zmieniło. Nie żałowałem jednak decyzji. Nie tęsknię za cotygodniową pracą w Premier League. Gdy widzę jakiś finał, wielki mecz w Lidze Mistrzów, czasem myślę, że mógłbym tam pobiegać jeszcze z gwizdkiem.

Rozumiem, że teraz zakłada Pan koszulkę raz, a nie sześć razy jak przed finałem mundialu w Johannesburgu?
Teraz zakładam raz, np. dzisiaj, bo jestem zrelaksowany. To wynikało z ogromnego stresu, z próby odpędzenia złych myśli. Otwarcie napisałem o swojej nerwicy natręctw, reakcje ludzi są chyba pozytywne. Dostałem mejl od jednego z kolegów, który opisał chorobę swojej córki. Mocniej zaawansowaną. Gdybym ja był bardziej chory, nie mógłbym pewnie prowadzić normalnego życia. Ześwirowałbym. Moje rytuały, które ciągle powtarzałem, były po prostu męczące i odbierały energię. Kolega pokazał mnie córce, mówiąc: można sobie z tym poradzić!

Michał Skiba na Twitterze

MAGAZYN SPORTOWY24 - JANUSZ WÓJCIK CHCE WRÓCIĆ NA ŁAWKĘ TRENERSKĄ!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl