Igrzyska olimpijskie wzmocniły Wielki Mur

Robert J. Samuelson, "The Washington Post"
Sportowe triumfy jedynie nasiliły u Chińczyków szowinistyczne nastroje. Prawdziwie wielka rywalizacja między Państwem Środka a resztą świata rozegra się w gospodarce - pisze Robert J. Samuelson, publicysta "The Washington Post".

Tegoroczne igrzyska olimpijskie nie rozbiły chińskiego muru. Wręcz przeciwnie - wzmocniły go. Triumfalne zwycięstwa chińskich sportowców tylko wzmogły szowinistyczne, przepojone wrogością do obrońców Tybetu i samych Tybetańczyków nastroje. Na placu Niebiańskiego Spokoju nie doszło do manifestacji.

Prześladowania stosunkowo nielicznych opozycjonistów ani reżim w łagrach nie zelżały. Nie wiadomo nawet, czy na czas igrzysk zaprzestano egzekucji. Przeświadczenie obrońców praw człowieka, że sportowe zawody, które oglądał cały cywilizowany świat, ucywilizują chiński reżim, okazały się złudne. Większość mieszkańców Państwa Środka ma bowiem powody do poczucia dumy z rosnącego udziału ich kraju w światowej gospodarce. Bo i w tej dziedzinie Chiny sięgają po złote laury.

Amerykanie mają obsesję na punkcie rankingów. W związku z tym postrzegają igrzyska w Pekinie jako metaforę znacznie szerszego i bardziej niepokojącego problemu. Czy Chiny zastąpią USA w roli największej gospodarki światowej? W porządku. Nie martwmy się. Taka zmiana jest już niemal pewna.

Chińska gospodarka wytwarza dziś tylko jedną czwartą tego, co gospodarka amerykańska. Wartość produkcji tej drugiej sięga 14 bilionów dolarów. Jednak jeśli uwzględnimy prawdopodobną stopę wzrostu gospodarczego w obu krajach, to już w latach 20. tego wieku gospodarka Chin prześcignie gospodarkę amerykańską. Bogatsze Chiny same z siebie nie sprawią, że nagle zbiednieją Stany Zjednoczone. Ponieważ na świecie żyje znacznie więcej Chińczyków niż Amerykanów, indywidualna stopa życiowa tych pierwszych może nigdy nie dogonić stopy tych drugich. Według prognoz analityków Goldman Sachs przeciętny roczny dochód Amerykanina będzie w 2050 r. wciąż dwukrotnie wyższy niż mieszkańca Chin.

Prawdziwe zagrożenie ze strony Chin polega na czym innym. Kraj ten może zdestabilizować gospodarkę światową. Zniekształcić strukturę handlu międzynarodowego, przyczynić się do braku równowagi finansowej i wywołać rodzącą konflikty rywalizację o dostęp do coraz mniejszych zasobów surowcowych. Objawy braku stabilności już widać gołym okiem.

I jeśli będą się pogłębiać, ucierpimy wszyscy - w tym sami Chińczycy. Kraj ten - zdaniem amerykańskiego ekonomisty C. Freda Bergstena z Peterson Institute - "rzuca dziś wyzwanie niektórym najbardziej podstawowym zasadom istniejącego światowego systemu gospodarczego".

Rzecz nie jest błaha. Wzrastająca wymiana handlowa, przekraczający granice transfer technologii i nowoczesnych metod zarządzania przyczyniły się do największego w historii ludzkości gwałtownego wzrostu dobrobytu. Od 1950 r. stopa życiowa - mierzona według dochodu na głowę jednego mieszkańca - wzrastała w tempie zawrotnym. W Japonii jest dziś w porównaniu z tym okresem wyższa dziesięciokrotnie. W Korei Południowej - szesnastokrotnie, we Francji - czterokrotnie, a w USA - trzykrotnie. Istotne, że wzrost ów dokonał się przy jednoczesnym braku poważnych konfliktów politycznych.

Z wyjątkiem szerokiego problemu związanego z cenami, wydobyciem i dystrybucją ropy naftowej handel światowy rozwijał się w sposób spokojny i stabilny. Głównych źródeł politycznych podziałów na świecie należy szukać we wzroście postaw nacjonalistycznych oraz konfliktów na tle różnic religijnych i etnicznych.

Do tej listy - z racji zmiany równowagi sił - może dziś dołączyć także gospodarka. USA były głównym architektem starego porządku światowego. Chiny stają się wschodzącą potęgą nowego. Jednakże podejście obu tych krajów jest radykalnie odmienne.

Dominujące gospodarczo po II wojnie światowej Stany Zjednoczone definiowały własne interesy jako wzmacnianie dobrobytu swoich sojuszników. Cel stanowiła walka z komunizmem i zapobieżenie kolejnemu wielkiemu kryzysowi. Poszczególne kraje dokonywały wzajemnych ustępstw w kwestii wymiany handlowej. Nie próbowały w celu uzyskania własnych korzyści manipulować kursami swoich walut. Rynek udostępniał surowce po cenach jednakowych dla wszystkich.

Cele gospodarcze Chin są odmienne. Wysoki wzrost gospodarczy i rosnąca liczba miejsc pracy służą podniesieniu stopy życiowej mieszkańców oraz wchłonięciu migracji ze wsi do miast.

Ekonomista Donald Straszheim z Roth Capital Partners szacuje, że co roku do chińskich miast napływa 17 mln osób. Jego zdaniem Chiny postrzegają swój, oparty na eksporcie, wzrost gospodarczy jako magnes dla zagranicznych inwestycji przynoszący za sobą nowoczesną technologię i nowoczesne metody zarządzania. Dobrobyt postrzegają jako zasadniczy czynnik dla utrzymania ładu publicznego i politycznego monopolu komunistów.

Z początku Chiny realizowały swoje ambicje w istniejących ramach systemu globalnego. W 2001 r. USA wsparły nawet uzyskanie przez ten kraj członkostwa w Międzynarodowej Organizacji Handlu. Jednakże wraz z bogaceniem się Państwo Środka - jak twierdzi Bergsten - coraz bardziej ignoruje dawne normy postępowania. Poprzez utrzymywanie kursu swojej waluty na sztucznie zaniżonym kursie prowadzi dumpingową politykę handlową.

Pobudza ona oparty na eksporcie wzrost gospodarczy. Od roku 2000 do 2007 saldo dodatnie Chin na rachunku bieżącym - powszechnie przyjęty wskaźnik przepływu wymiany handlowej - wzrosło od 1,7 proc. PKB do niebotycznych 11,1 proc. Dodajmy, że największym przegranym nie są w tym wypadku wcale producenci amerykańscy, lecz producenci z krajów rozwijających się.

Zarówno Chiny, jak i USA postępują egoistycznie. Jednak te drugie uznają dobrze prosperującą gospodarkę światową za narzędzie do rozszerzania swojego wpływu i potęgi. Chiny natomiast widzą globalną gospodarkę - czyli zagwarantowane rynki zbytu dla ich towarów i zapewniony import surowców - jako narzędzie działania na rzecz wzmacniania wewnętrznej stabilizacji.

Takie odmienne strategie polityczne muszą coraz bardziej ze sobą kolidować. Zaniżony kurs waluty chińskiej i potężne nadwyżki handlowe stworzyły nieprawdopodobne rezerwy walutowe. Dziś sięgają one astronomicznej sumy 1,8 biliona dolarów. Chiny - obok sztucznej nadwyżki eksportu - dysponują żywą gotówką na zakup potężnych udziałów w firmach amerykańskich i zagranicznych.

Jak można się było spodziewać, takie działanie wywołało gwałtowną reakcję polityczną w USA i innych krajach. Sztywny kurs chińskiej waluty przyczynił się do wzrostu wartości euro wobec dolara, grożąc recesją samej Europie. Chiny osłabiły przebieg negocjacji w sprawie światowej wymiany handlowej.

Rozłam pomiędzy Chinami a USA musi stanowić problem dla kolejnego amerykańskiego prezydenta. Jeśli pozostaniemy bezczynni, chiński nacjonalizm gospodarczy, za którym idzie widoczny podczas igrzysk nacjonalizm narodowy, może osłabić całą gospodarkę światową.

Jeśli poprzez przyjęcie bardziej nacjonalistycznej postawy odpowiemy pięknym za nadobne - sami możemy wywołać podobny efekt. Globalizacja oznacza współzależność. Jeśli największe państwa ją ignorują, czynią to na własne ryzyko.

Na tym tle jak na dłoni widać, że przyszłość chińskiej demokracji będzie zależała bardziej od rywalizacji gospodarczej między Chinami a resztą świata niż od choćby i największych sportowych imprez.

Wróć na i.pl Portal i.pl