Żółto-Czerwoni wstydu nie przynieśli, prawie do końca mogli mieć nadzieję na awans. Niestety, podobnie jak Lech Poznań i Legia Warszawa, pożegnali się z europejskimi pucharami.
– Jesteśmy w stanie odrobić straty. W szatni czuć wiarę. Nie ma powodu, by na boisko w Gandawie wyjść jak na szafot –mówił przed meczem trener Żółto-Czerwonych Ireneusz Mamrot. Ważne, żebyśmy w pierwszej połowie strzelili gola - dodał.
Stało się odwrotnie do tego, co sobie życzył białostocki szkoleniowiec, chociaż początek był obiecujący. Jagiellończycy od razu ruszyli do szturmu. Groźne akcje szły szczególnie prawą stroną, gdzie mocno mecz otworzyli dwaj piłkarze, wracający po kontuzjach – Łukasz Burliga i Przemysław Frankowski. Niestety, do kilku groźnych dośrodkowań nie doszedł grający na szpicy Roman Bezjak.
Belgowie byli zaskoczeni wysokim pressingiem przeciwników, którzy szybko odbierali im piłkę i nie pozwalali na prowadzenie gry. Ale kiedy już gospodarze przedarli się na przedpole bramki Mariana Kelemena, to od razu objęli prowadzenie. Jean-Luc Dompe już w pierwszym meczu niemiłosiernie ogrywał Guilherme. W Gandawie Francuz zrobił podobnie. Po jego dośrodkowaniu oraz zgraniu piłki przez Franko Andrijasevicia, z bliska formalności dopełnił Nigeryjczyk Taiwo Awoniyi.
To wydarzenie kompletnie zdezorganizowało poczynania białostoczan, którzy przez kilka ładnych minut nie mogli się zorganizować i bardziej biegali za piłką niż ją rozgrywali.
Na szczęście nie trwało to długo, goście pozbierali się i znów zaatakowali. Wślizgiem wyrównać próbował Burliga, z dystansu uderzaliFrankowski i Martin Pospisil, a Arvydas Novikovas z rzutu wolnego trafił w mur. Nic nie dały też dośrodkowania z kilku rzutów rożnych.
Drugą połowę Jaga zaczęła agresywnie i to się opłaciło. Po katastrofalnym błędzie belgijskiej defensywy piłka trafiła do Pospisila, który bez trudu doprowadził do remisu.
Pewni swego gospodarze nagle stanęli przed widmem pożegnania się z kwalifikacjami, bo Jaga potrzebowała do szczęścia już tylko jednego trafienia. Gent zaatakował i Kelemen miał kilka okazji do pokazania klasy, ale Żółto-Czerwoni też mieli fenomenalną okazję do wyjścia na prowadzenie. W 72. minucie Bezjak dopadł do piłki kilka metrów przed bramką rywali i huknął w wyciągniętą rękę Lovre Kalinicia. Wielka szkoda, że Słoweniec nie zdecydował się na lekki, za to precyzyjny strzał.
W końcówce białostoczanie odkryli się i szybko mogło to się zemścić, bo Roman Jaremczuk trafił futbolówką w poprzeczkę, a za moment Kelemen fenomenalnie obronił strzał Jonathana Davida. Za drugim razem Jaremczuk już się nie pomylił i szansa Jagiellonii na awans przepadła. Tuż przed końcem padła jeszcze jedna bramka dla Gentu.
Sprawdź zmiany w LM i LE w nowym sezonie!
