Tragedia na lotnisku w Jastarni rozegrała się we wtorkowe popołudnie. Podczas rekreacyjnych skoków spadochronowych, w których udział brało ok. 14 skoczków, jednemu z nich nie otworzył się spadochron.
- Mężczyzna był bardzo doświadczonym instruktorem - tłumaczy Michał Kierski, zastępca prokuratora rejonowego w Pucku. - Posiadał wiele uprawnień. Na swoim koncie miał ponad 2100 udanych skoków.
Pasjonaci wykonywali akrobacje powietrzne. Podczas tzw. rozejścia i końcowej fazy skoku, główny spadochron należący do 44-latka z Warszawy uległ awarii. Mężczyzna postanowił więc skorzystać z zapasowego - w tym linki przymocowane do czaszy były splątane i spadochron nie zdążył się rozłożyć. Skoczek spadł z bardzo dużej wysokości wprost na betonową płytę lotniska w Jastarni. Mimo natychmiastowej reanimacji, 44-latka nie udało się uratować. Zginął w wyniku masywnego urazu wewnętrznego.
Obecnie na miejscu pracują przedstawiciele Komisji Badań Wypadków Lotniczych. Sprawą zajęła się też pucka prokuratura, która wyjaśnia jak doszło do tragedii na lotnisku w Jastarni.