Kijów w ponad rok po inwazji wojsk Putina to miasto zapakowanych pomników - ZDJĘCIA

Marcin Kędryna
Marcin Kędryna
Pomnik Chmielnickiego przed soborem św. Zofii
Pomnik Chmielnickiego przed soborem św. Zofii Marcin Kędryna
Rok po inwazji Ukraińcy starają się żyć normalnie. Udaje się to dzięki ich wielkiej sile. I naszej pomocy. Gdyby nie ta siła i ta pomoc, kto wie, czy nie bylibyśmy dziś na ich miejscu.

Spis treści

Drogę z Dorohuska (który zasadniczo jest Jagodzinem) do Kijowa rysował pewnie jakiś carski inżynier. Jest jak prosta, pociągnięta przez niekoniecznie trzeźwego fachowca, który na dodatek gdzieś zapodział linijkę.

Droga zasadniczo prosta. Szeroka. Z jeszcze szerszymi poboczami. Niezbyt nawet dziurawa. Można zapierdalać. Zwłaszcza że nie ma ruchu. Droga idzie równolegle do granicy z Białorusią. Z Białorusi, w każdej chwili, potencjalnie, mogą uderzyć Rosjanie, więc co chwilę mija się jakieś bardziej lub mniej prowizoryczne fortyfikacje.

Block posty. Każdy, kto grał kiedyś w „Far Cry”, wie, o co chodzi. Sklecone z byle czego punkty kontrolne, które - jak nazwa ich wskazuje - blokują przejazd. A przynajmniej go spowalniają. Budowniczowie ukraińskich block postów musieli sporo w „Far Cry” grać, gdyż są one projektowane w dużo mądrzejszy sposób niż w grze. I, w pełni obsadzone, na wyższym niż „fabularny” poziomie trudności, trudno byłoby je przejść.

Block posty

Człowiek, który w dzieciństwie fascynował się fortyfikacją, może z jednej strony, czuć pewien niesmak, gdyż block posty nie mają kultury wywodzących się z renesansu, XIX-wiecznych fortów ani formalnej czystości bunkrów z międzywojennego dwudziestolecia. To raczej wynaturzone potomstwo fortyfikacyjnych prefabrykatów z końca II wojny - na przykład systemu Kocha. Z tym, że wcale nie prefabrykowanych. To w bardzo rozsądny sposób układane kawały zbrojonego betonu, zaspawanej stali i innych pod ręką będących rzeczy. Góra starych opon świetnie działa jako kulochwyt.

Block posty. Fortyfikowane mosty. Zawczasu przygotowane punkty ogniowe. Z obsadą lub bez. Pookrywany maskującymi siatkami sprzęt po lasach. Żołnierzy niby nie widać, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że wojsko tam jest.

Droga prosta. Niezbyt dziurawa. Ruch mały. Można zapierdalać. Zwłaszcza że policja to bardziej po block postach siedzi, niż się zajmuje łapaniem przekraczających dopuszczalną prędkość obcokrajowców. Droga - zupełnie nie jak w Polsce - prowadzi nie od wsi, do wsi. Tylko prosto. Wsie są gdzieś obok. Drogowskazy zdjęte. Nazwy miejscowości zdjęte. Nazwy przystanków autobusowych zdjęte. Pewnie chodzi o rosyjski desant. Gdyby im się nawigacja w telefonach popsuła - co wcale nie jest tak mało prawdopodobne - nie wiedzieliby, gdzie ich wiatr zaniósł.

Droga prosta. Jeśli nie idzie przez las, to przez pola, woda tam stoi. Czołgi raczej nie przejdą. Za to widok daleki. Leopardy w takim terenie skutecznie strzelają, dwa razy dalej niż T-72. I szybciej. Pewien generał wojska polskiego tłumaczył mi kiedyś, że Leopardy wcale nie są tak dobre, bo w Polsce nie ma gdzie strzelać na taką odległość. Dziwny argument. W każdym razie, na Ukrainie, a przynajmniej w tej jej części, brzmi jeszcze bardziej abstrakcyjnie.

Widać skutki wojny

Bliżej Kijowa droga przestaje być tak prosta. Zwiększa się też ruch. Nie można więc zapierdalać. Pojawiają się też dziury. Byle czym zasypane. Zażartowałby człowiek, że widać skutki wojny, ale nim żartować zacznie, widzi, że dom obok drogi nie zawalił się ze starości, tylko coś obok niego wybuchło. Pojawiają się już nazwy miejscowości. I wszystkie znajome. Borodzianka, Bucza. Drogowskaz w lewo na lotnisko w Hostomelu. W Buczy dużo nowych okien. Łatanych dziur w budynkach. I dziur, których się nie da załatać. Obok mostu nad Irpieniem, pod którym chowali się przed ostrzałem uciekający do Kijowa, ci, których tam uwiecznił fotograf Associated Press, jest tymczasowa przeprawa. Właściwy most już prawie odbudowany. Pewnie za chwilę go otworzą. Dużo zniszczonych magazynowych hal. Najwyraźniej Rosjanie lubili w nie walić. A są wrażliwe na ostrzał. Duże, widać z daleka - właściwie łatwo trafić. Przez chwilę próbowałem się wczuć w rolę rosyjskiego operatora jakiejś broni. Szybko przestałem, więc aż tak źle ze mną nie jest.

Kijów. Ruch jak na Marszałkowskiej. Na block poście wyłuskują nas ze sznura samochodów. Tym razem nie jest to proste patrzenie w paszporty. Bardziej skomplikowane czynności z użyciem smartfonu i tabletu. Żołnierz z tabletem ma krótkiego kałacha. Dłuższego, niż ten ulubiony Osamy bin Ladena. (Właściwie to nie powinienem udawać, że się znam na broni. Nie znam się.) W każdym razie, na magazynku wpiętym w tego kałacha ma przyklejone dziewczyńskie naklejki. Jakiegoś misia i coś różowego. Raczej nie jest gejem. Raczej przykleiła mu je córka. Żołnierze-praktycy oklejają sobie magazynki, by, na pierwszy rzut oka, wiedzieć który to który. Ale to nie jest ten kejs. Naklejki za małe. Na sto procent córka.

W Kijowie, w sierpniu 2016 roku, w defiladzie z okazji 25-lecia niepodległości Ukrainy, wzięły udział czołgi ściągnięte prosto z frontu. W jednym umieszczono kamerę, by widać było, jak załoga się przygotowuje. Przy okazji widać było, że w wieży czołgu ktoś przykleił dziecięcy rysunek z napisem: повернутися живим - wróćcie żywi.
Chwilę wtedy zajęło, nim dotarło do mnie, że nie było w przekazie tego rysunku żadnej przesady. Że dziecko narysowało tacie obrazek i napisało, żeby wrócił z wojny żywy. Bo tato był na prawdziwej wojnie. Takiej, z której można nie wrócić. I to dziecko nie napisało: wróćcie szybko. Napisało: wróćcie żywi.

Jak zauważył pewien Niemiec żydowskiego pochodzenia: byt kształtuje świadomość. Najwyraźniej również dzieciom.

To było w sierpniu 2016. Trwał już trzeci rok wojny. Dotarło do mnie wtedy, że zapomniałem, iż ta wojna trwa. Trwa nie w mediach społecznościowych, tylko naprawdę.

Wielokrotnie słyszałem wcześniej, że porozumienia mińskie to fikcja. W znaczeniu, że Rosja nawet nie udaje, że je respektuje, a zachodnioeuropejska reszta udaje, że tego nie widzi. Przy każdej oficjalnej europejskiej okazji, prezydent Duda powtarzał, że póki konflikt trwa, nie możemy się zgodzić, by traktować Rosję jak normalnego partnera, by robić business as usual. Ale to wszystko się jakoś rozmywało. Po tym, jak Amerykanie w kwestiach rosyjskich oprzytomnieli, po tym, jak przeprowadzili zdecydowany de-reset i w Polsce człowiek zaczął co chwilę mijać jakieś ichnie wojskowe sprzęty, poczucie zagrożenia rosyjskim rajdem na Mińsk Mazowiecki jakoś się odsunęło. Wizja wojny się zamgliła. Nasi koledzy dziennikarze wrócili z frontu. Zaczęli się zajmować innymi sprawami. Ja osobiście, w ramach strategii: brak zgody na business as usual, ogłosiłem jednostronne moratorium na rosyjską wódkę. Wywarłem też moralną presję na moim koledze pisarzu Kapli, by nie jechał do Rosji na jakiś festiwal filmów turystycznych. Skutecznie. Nie pojechał. Jest teraz z tego powodu dumny. Nic dziwnego, gdyż organizatorzy pokrywali wszelkie koszty.

Innymi słowy, ze spokojnym sumieniem i świadomością, że wiem, w przeciwieństwie do niektórych, która strona jest jasna, zapomniałem, co się na wschodzie Ukrainy dzieje.

Jak kubeł zimnej wody

Rysunek w tamtym czołgu był jak kubeł zimnej wody. Chwilę przed tym czołgiem maszerował pododdział polskich żołnierzy Litewsko-Polsko-Ukraińskiej Brygady z Lublina. Wojsko Polskie na Chreszczatyku poprzednim razem maszerowało w 1920 roku. Ważna rzecz. Andrzej Duda miał tego dnia, później, naprawdę dobre przemówienie przed soborem Mądrości Bożej. O tym, że nikt nie ma prawa narzucać Ukrainie swojej woli. Gdyby je wygłosił dzisiaj, Ukraińcy byliby zachwyceni. Wtedy przeszło bez specjalnego echa. Mam wrażenie, że Ukraińcy, w znaczeniu - administracja - nie traktowali nas specjalnie poważnie. Nie ma się w sumie czemu dziwić, bo jak traktować poważnie państwo, które ministrem spraw zagranicznych zrobiło Radka Sikorskiego. Kiedy masz na granicy wojnę, kiedy giną twoi obywatele, nie marnujesz czasu na pajaców. Polska nie trafiła do formatu normandzkiego, bo Ukraińcom szkoda było czasu na kogoś, kto powtarza to, co mówią Niemcy. Mogli rozmawiać z Niemcami bezpośrednio. Odbudowa naszej pozycji trwała latami. Nie wystarczyła sama zmiana ludzi rządzących Ukrainą.

Kijów, po Buczy wyglądał zupełnie normalnie. Tam, w Buczy i okolicach, jak nie blok bez szczytowej ściany, to posiekane odłamkami przydrożne ekrany dźwiękochłonne. Albo osiedle domków. Cały, cały, spalony, cały, spalony, spalony, cały. Cały, cały, cały, spalony. No i te hale magazynowe wyglądające jak złomowiska. Ale zanim do mnie dotarło, że Kijów wygląda jak przed wojną, zobaczyłem lawetę wywożącą źle zaparkowaną beemkę. W Warszawie samochody się odholowuje. W Kijowie, jak i na przykład w Berlinie, podjeżdża laweta z tzw. hadeesem - hydraulicznym ramieniem, które podnosi źle zaparkowane auto i na rzeczonej lawecie układa. Czyli mimo iż trwa wojna, prawo drogowe jest egzekwowane. I tak, jak warszawiacy, za samochodową politykę, mogą nienawidzić prezydenta Trzaskowskiego, kijowianie nienawidzą mera Kliczkę, który im samochody wywozi. Dobrze mieć coś stałego.

Dwie przecznice od hotelu zapakowany Chmielnicki. Znad osłaniającej go konstrukcji wystają tylko pióra z czapki, która ma pewnie jakąś staropolską nazwę. Pewnie tę, którą odziedziczyły plastikowe dekle zakładane na stalowe felgi. Wszystkie pomniki są zapakowane, zupełnie jakby w Kijowie działał artysta Christo. Z tym, że Christo pakował w byle co, a kijowianie w poważne materiały. W worki z piaskiem i stalowe płyty.

Hotel, porządna sieciówka. Pachnie nowością. Lobby, nienachalnie zaprojektowane w sposób taki, by gość czuł się jak w dowolnym miejscu świata. Wśród wycyzelowanych drogowskazów: bar, restauracja, windy etc. wyje przyklejona kartka A4 z czerwoną strzałką i napisem: Yкриття Shelter. Ciekawe, kiedy takie napisy będą zamawiane w dokumentacji, w ramach założeń projektu.

Podjechaliśmy do ambasady. Gdy stanęliśmy przed bramą, ruszył w naszym kierunku funkcjonariusz jakiejś ukraińskiej służby. Z uśmiechem na ustach i karabinkiem AK w garści. Przed wojną funkcjonariusz siedział w budce i mniej się ruszał. I chyba też mniej uśmiechał.

W polskiej ambasadzie w Kijowie

W części okien ambasady worki z piaskiem, które kojarzą się bardziej z zagrożeniem powodziowym. Ale żeby woda w tym miejscu Kijowa dotarła na wysokość pierwszego piętra, kataklizm musiałby być rozmiarów tego z filmu „2012”. Filmu, w którym jako Antonov-500 wystąpił zniszczony rok temu przez Rosjan na lotnisku w Hostomelu An-225 Mrija. Zainteresowało mnie, skąd w środku miasta wzięli piasek do worków. - Kupiliśmy - usłyszałem. W czasie wojny i na piasku można zarabiać.

W ambasadzie cisza. Biust Paderewskiego stoi jak stał. Zmieniono za to hasło do WiFi. Ambasador przyszedł z Igorem Janke, któremu wcześniej udzielał wywiadu. Ekscelencja rozważał, czy istnieje dobra odpowiedź na pytanie: Czy się pan bał? Muszę przesłuchać ten wywiad, żeby się dowiedzieć, jak wybrnął.

Idziemy przez miasto na kolację. Mijamy tłumy ludzi. Uliczny grajek. Komuś paru hrywien brakuje. Autobus jedzie - znaczy komunikacja działa. Opera zaprasza na „Nabucco”. Wchodzimy do knajpy. W środku ludzie. Człowiek zaczyna zapominać o wojnie, a tu nagle zaczynają wyć syreny. Ludzie łapią za telefony. Każdy ma aplikację informującą o alarmach. Słyszymy, że mamy czekać. Radary wykrywają samolot nad Białorusią. Jeżeli wystrzeli rakietę, mamy dziesięć minut na dotarcie do schronu. Knajpa stoi w parku. Dużo szkła i drewno. Po remoncie, bo dostała w kość, kiedy na niedaleki plac zabaw walnął Kindżał (czy jakiś inny Kalibr).

Kolacja. Przy stole polscy dyplomaci, analitycy i przedstawiciele ukraińskiego rządu. Język ukraiński. Ale też polski. Bo się okazuje, że jeżeli ktoś na polski przejdzie, Ukraińcy nie protestują. Wszyscy wszystko rozumieją.

Język w dyplomacji to ważna rzecz. Delegacje ukraińskie przez lata upierały się, by rozmawiać z nimi po angielsku. Ewentualnie po rosyjsku. W 2020 roku, kiedy z rzeczniczką Zełeńskiego omawialiśmy wspólny wywiad obu prezydentów (który później TVP Info zrealizowało w operze w Odessie), potrzebny był tłumaczący na ukraiński pracownik ambasady. Choć - jak później przeczytałem - Julia studiowała kiedyś przez chwilę w Polsce.

Rosyjska propaganda

Język to ważna rzecz. Można odnieść wrażenie, że przez lata, rosyjska propaganda sączyła naszym wschodnim sąsiadom, że język to narzędzie polskiego kulturowego imperializmu. Przez lata żaden trzeźwy Litwin nie przyznał mi się do znajomości polskiego. Nietrzeźwi po jakimś czasie woleli się przyznać, że polski rozumieją, niż słuchać jak kaleczę angielski.

Nasi zajmujący się Wschodem analitycy, ukraińskiego nauczyli się nie wiadomo kiedy. Znaczy, właściwie wiadomo. Większość po 2014 roku. Ukraińcy też się najwyraźniej nie boją, że ich będziemy kulturowo dominować.

Nie będę opisywał dokładnie rozmów przy stole. Napiszę, że Ukraińcy pamiętają, co Polska dla nich zrobiła. I nie jest to kurtuazja. Ukraińcy pamiętają, że Polska robiła to wtedy, gdy inne kraje postawiły na nich krzyżyk. Mam nadzieję, że ktoś to kiedyś opisze. Ukraińcy pamiętają nie tylko o prezydencie czy premierze. Pamiętają o ludziach drugiego szeregu. O bohaterstwie ambasadora Cichockiego wiedzą wszyscy, ale o tym, co robił Michał Dworczyk - nazwany następnego dnia przez ukraińskiego wiceministra obrony bohaterem wojennym Ukrainy - niekoniecznie wszyscy. Podobnie jak o pewnych działaniach Jakuba Kumocha. Ktoś to musi opisać. Ja nie, gdyż za szybko się wzruszam.

Słyszeliśmy, że dzięki temu, iż Polacy przyjęli do swoich domów ukraińskie kobiety z dziećmi, Ukraińcy mogą w spokoju walczyć. Ale zupełnie inaczej to brzmi, kiedy o tym mówi ktoś, kto rok temu zajmował się obroną Kijowa, człowiek, który mówi o swojej rodzinie i swoim spokoju. O tym, że mógł się koncentrować na obowiązkach. Ukraińcy pamiętają. Jak ważna była dla nich obecność ambasadora Cichockiego. O wszystkim tym niby wiemy, ale zupełnie inaczej brzmi to w prywatnej rozmowie, z ludźmi, którzy opowiadają o własnych doświadczeniach.

Kolacja zbyt długo nie trwała, gdyż w Kijowie obowiązuje godzina policyjna. Próbowaliśmy się dowiedzieć, jak to wygląda. Niestety, wszyscy, których o to pytaliśmy, nie wiedzieli, gdyż w związku z godziną policyjną siedzą w domach.

Nie wyspałem się, mimo iż Rosjanie, w łaskawości swojej, odpuścili sobie ataki i nie powodowali alarmów. Mieliśmy wyjątkowe szczęście. Zainstalowałem sobie tę aplikację od alarmów i widzę, że teraz są co chwilę.

Przed monastyrem Świętego Michała Archanioła (o złotych kopułach) wystawa zniszczonego rosyjskiego sprzętu. Monastyr odbudowany w latach dziewięćdziesiątych, wysadzony w trzydziestych, ufundowany na początku XII wieku przez prawnuka Chrobrego, księcia Świętopełka II. To dziś najważniejsza świątynia Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej.

Co z ukraińską cerkwią?

Ukraińska Cerkiew odcięła się od moskiewskiego patriarchatu w 2018 roku. Jest teraz autokefaliczna, jak polska, tylko bardziej. Polskim hierarchom, mimo iż nasza cerkiew autokefaliczną jest od stu ponad lat, wciąż zadziwiająco blisko do Moskwy.

Przed rosyjską inwazją na Ukrainę nikt na to jakoś specjalnie nie zwracał uwagi, a prawosławni hierarchowie byli mile widzianymi gośćmi na warszawskich salonach, gdyż zwykle przywozili ze sobą, skądinąd świetne, produkty podlaskich bimbrowników.

Więc przed monastyrem Świętego Michała Archanioła (o złotych kopułach), obok zbiorowego pomnika: księżnej Olgi, Cyryla z Metodym i świętego Andrzeja, wystawa zniszczonego rosyjskiego sprzętu. Pomnik opakowany w przyprószone śniegiem worki z piaskiem. Sprzęt w różnym stanie. Można na przykład obejrzeć częściowy przekrój, widlastego, dziesięciocylindrowego silnika z BMP-3. Na spalonym T-62 ktoś farbą napisał „za Hulajpole”. W lipcu ubiegłego roku Rosjanie ostrzelali to miasto rakietami. Było wielu zabitych i rannych.

Do opakowanego pomnika ktoś przytwierdził kawałek dykty z żądaniem, po angielsku, zwrotu 1700 ukraińskich głowic jądrowych. Gdyby Ukraina zachowała swój atomowy arsenał, istnieje spora szansa, że nikt by jej nie zaatakował.

Na placu stoi też znana niektórym z polskiej stolicy wystawa zdjęć „Warszawa-Mariupol - miasta ruin, miasta walki, miasta nadziei”. Gawin z Ołdakowskim (dyrektorzy Muzeum Powstania Warszawskiego) opowiadali, jakie wrażenie na ministrze spraw zagranicznych Ukrainy zrobił film „Miasto Ruin”. Ukraińcom generalnie podoba się Warszawa - chcieliby, żeby ich miasta tak wyglądały. Na filmie widać Warszawę w marcu 1945 roku. Na ludziach, którzy nie znają historii Polski, kontrast miasta dziś i miasta sprzed prawie osiemdziesięciu lat, robi wielkie wrażenie. A tym, których ich własne miasta rozniosły salwy z Gradów, daje nadzieję, że da się je odbudować.

Plac Niepodległości. Ludzi mało. Za to samochodów na Chreszczatyku tyle, co zwykle. W Instytucką nikt nie skręca, bo na górze odcięta jest block postem. Bardzo porządnym.

Wcześniej, obok pomnika Niebiańskiej Sotni, przygotowano plac pod budowę muzeum upamiętniającego obronę Ukrainy. Wojna trwa, ale Ukraińcy pamiętają o tym, że się kiedyś skończy.

Rok temu, w felietonie, który przedrukował nawet „Kyiv Post”, przypomniałem opowiadaną przez Andrzeja Łomanowskiego historię z placu Niepodległości z połowy lat dziewięćdziesiątych. Na plac, w miejsce, gdzie nie można wjechać, wjechało czarne bmw. Kierowca wdał się w awanturę z siedzącymi w kawiarnianych ogródkach. Wyciągnął pistolet. Wszystkich nas nie zabijesz - usłyszał.

Ogródków nie ma. Nie ta pora roku. Ukraińcy wciąż twardzi.

Obiad, mieszane polsko-ukraińskie towarzystwo. Kelner proponuje rybę bądź sarninę. Wszyscy chyba, poza wysoko postawionym ukraińskim dyplomatą, wybierają rybę. On - sarninę. - Ciekawe skąd - zastanawia się - przecież obowiązuje zakaz wstępu do lasów, zakaz polowań.

My: - Pewnie z Polski.

On: - Dobra, dobra.

Ktoś przypomina dowcip, jak dwóch pograniczników, polski i sowiecki zdybali na granicy dzika. To co - pyta sowiecki - dzielimy sprawiedliwie? - Nigdy w życiu - odpowiada polski - dzielimy po połowie.

Kolej dużych prędkości

Rozmowa ni stąd, ni zowąd schodzi na temat kolei. Dyplomata zaczyna opowiadać o projekcie kolei wysokich prędkości. Na razie od granicy do Lwowa. Później do Kijowa. Wygląda, jakby zaraz zaczynali budować. Wojna się kiedyś skończy. Przypomina mi się, jak Gawin z Ołdakowskim opowiadali, że Polskie Państwo Podziemne równie dużą wagę, jak do przygotowywania zbrojnego powstania, przywiązywało do tworzenia kadr, które miały odbudowywać Polskę po wojnie.

Na dole Instytuckiej, na betonowych klocach, Banksy namalował parę dzieci huśtających się na cieniu zespawanej z ceowników zapory przeciwczołgowej. Ciekawe, czy po wojnie zostawią te betony na miejscu, czy gdzieś przeniosą.

Na budynku magistratu wisi wielki baner z angielskim napisem: „Azowstal - Uwolnić obrońców Mariupola”. Przed budynkiem rozwalona terenówka chyba jakiejś organizacji charytatywnej. Kawałek dalej, z plakatu uśmiecha się niewyraźnie Mateusz Morawiecki: „Pamiętamy, 15 marca 2022, pierwsza wizyta zagranicznych przywódców w Kijowie.”

Po Kijowie można jeździć elektrycznymi hulajnogami. Można, ale nie jest to zbytnio przyjemne, gdyż jakość chodników przypomina te z Warszawy z lat dziewięćdziesiątych.

Mykoła Toczycki, ukraiński wiceminister spraw zagranicznych:

Dwa narody [polski i ukraiński] przeszły dość podobną drogę, mają wspólną historię, umieją się zjednoczyć w ważnym momencie, kiedy inni nasi partnerzy dawali nam 72 godziny.

Ołeksandr Poliszczuk, wiceminister obrony Ukrainy:

Poziom relacji Polski i Ukrainy jest obecnie bardzo wysoki. Działamy wspólnie praktycznie we wszystkich formatach naszej współpracy z UE i NATO.

Sławomir Dębski, dyrektor PISM:

Europa potrzebuje ukraińskiego doświadczenia, które jest udziałem także wszystkich narodów Europy między Niemcami i Rosją - że nie da się zawrzeć kompromisu między wolnością i zniewoleniem. Tu nie może być rozejmu.

Mykoła Toczycki, ukraiński wiceminister spraw zagranicznych:

Polska jest jednym z pierwszych krajów, które podały nam dłoń tu, w Kijowie, kiedy wokół stały wojska rosyjskie.

Ołeksandr Poliszczuk, wiceminister obrony Ukrainy:

Przez ostatni rok Polska stała się środkiem ciężkości nie tylko w naszym regionie, ale też moderatorem dyskusji dotyczących kwestii ukraińskich w starej Europie i budowy nowej architektury bezpieczeństwa.

Michajło Drapak, dyrektor w „Ukrainian Prism”:

Jesteśmy nie tylko sąsiadami, jesteśmy natiralnymi sojusznikami. Powinniśmy razem przezwyciężać zagrożenia.

Sławomir Dębski, dyrektor PISM:

Ukraińcy pokazali, że Rosja może być pokonana. Polacy pokazują, że nie ma się czego bać. Oba kraje, oba społeczeństwa pokazują, że jeżeli masz broń, determinację i politycznych sojuszników, możesz się postawić Rosji.

Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum Mieroszewskiego:

Nasze relacje mają znaczenie nie tylko dla Ukrainy i Polski, ale dla całego regionu, dla bezpieczeństwa od Lizbony po Władywostok, w tym sensie, że dzisiejsza współpraca obu krajów będzie miała znaczenie dla przyszłego miejsca Rosji w świecie.

Mykoła Toczycki, ukraiński wiceminister spraw zagranicznych:

W ciągu ostatniego roku, zrobiliśmy więcej, by przezwyciężyć bariery w naszych relacjach, niż próbowaliśmy zrobić przez trzydzieści lat. Polska stała się humanitarnym, politycznym i logistycznym hubem pomocy dla ukraińskiego narodu.

Jakub Kumoch, dyplomata, były szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej:

Polska wierzyła w Ukrainę od samego początku. Naszą strategią było wspieranie ukraińskiego oporu, zbrojenie Ukrainy. Celem Polski było przekonanie Stanów Zjednoczonych i Zachodu, że Ukrainę należy uzbroić, bo wtedy się obroni. Stąd już na samym początku wojny prezydent Duda zaproponował, że jesteśmy gotowi być hubem dla dostaw broni. Stąd Rzeszów - miasto-bohater tej wojny.

Opancerzone land cruisery, jakimi jeździ ekscelencja Cichocki nie mają w bagażniku stanowiska dla strzelca. Rozmawiałem kiedyś z funkcjonariuszem ówczesnego BOR-u, który był takim strzelcem podczas zamachu na ambasadora Pietrzyka. Specjalnie rozmowny nie był. Mówił, że PKM to świetna broń.
Nie zapytałem ochrony, czy mają jakąś cięższą niż karabinki broń.

Przed wyjazdem żegnaliśmy się z ambasadorem. Mówił, jak wielkie wrażenie robią ukraińskie służby. W tym przypadku - niespecjalne. Kolej. Energetyka. Rosjanie ciągle coś rozwalają, ci w ciągu minut potrafią to naprawić, zbajpasować, w każdym razie doprowadzić do tego, że prąd jest. U mnie na wsi wystarczyła kiedyś wichura, bym prądu nie miał przez trzy dni.

Wracaliśmy inną trasą. Przy wyjeździe na Żytomierz, ktoś sprajem na przystanku autobusowym napisał - po polsku - Sława Ukrainie!

Za granicami miasta znowu ślady po walkach sprzed roku. Spalona stacja benzynowa. Kolejne pozwijane hale. Linie okopów jak z archiwalnych zdjęć. Człowiek, który urodził się trzydzieści lat po wojnie, okopy zna w wersji zarośniętej. Świeże mają inny kolor. Poźniej znowu znikły nazwy miejscowości.

Sprawdzić czy to nie Exen

Za każdym razem, gdy z przeciwka jechała wioząca terenowy samochód laweta na polskich blachach, zastanawialiśmy się, czy to nie Exen. Exen to człowiek, który zorganizował internetową zbiórkę na terenówki dla ukraińskiej armii. Zawiózł ich już kilkadziesiąt.

Wołyń i też Rówieńszczyzna to nie są najpiękniejsze miejsca na ziemi. I nie chodzi tylko o postsowiecki syf, który wszędzie widać. Tam jest po prostu brzydko. Zwłaszcza z punktu widzenia mieszkańca zachodnich rubieży Polski. Opłotki Równego, przez które się przebijaliśmy, przypominają najgorsze wspomnienia z lat dziewięćdziesiątych. Do tego ulice dziurawe nawet bardziej, co trudno sobie wyobrazić, niż w Łodzi.

Kawałek za Równym wjechaliśmy na wąskie drogi. Lasy, wsie, miasteczka. Cmentarze. Jeżeli na cmentarzu powiewa ukraińska flaga, znaczy, że pochowano tam żołnierza, który walczył z Moskalami. Flagi powiewały na każdym chyba z mijanych przez nas kilkunastu cmentarzy.

Zdanie, że Ukraińcy biją się również za nas, padło w Polsce już tyle razy, że można odnieść wrażenie, że zaczęło gubić swoje znaczenie. Podobnie jak to, że bez naszej pomocy Ukrainie mogłoby się nie udać. Jednak prawda wielokrotnie powtarzana nie przestaje być prawdą. Ukraińcy biją się również za nas i pamiętają o tym, że bez naszej pomocy mogłoby się nie udać.

* Cytaty pochodzą ze zorganizowanej w Kijowie, przez Centrum Mieroszewskiego i Ukrainian Prism, konferencji „Tandem Polski i Ukrainy”

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl