Wspomniana uchwała zakazuje organizowania na Starówce „usług o charakterze erotycznym”. Zakazane jest też „nagabywanie” klientów. Łamanie zakazu to wykroczenie. Grozi za nie nawet miesiąc za kratkami. Sąd może też skonfiskować „przedmioty i narzędzia” wykorzystywane w zabronionej działalności.
I co? Nic. Kluby jak działały tak działają. Jest ich nawet coraz więcej.
W centrum Wrocławia, ustaliliśmy, działają dwa biura, w których rozmawia się z kandydatkami do pracy. Jedno jest w samym Rynku, drugie przy innej ulicy na wrocławskiej Starówce. Anonse dotyczą pracy kelnerki czy „pomocy kelnerskiej”. „W związku z ciągłym rozwojem naszej sieci lokali poszukujemy uśmiechniętych i odpowiedzialnych kandydatek na stanowisko kelnerek” - czytamy w jednym z anonsów.
Zamieścił go jeden z kliku klubów go-go działających w Rynku. Szef firmy, do której lokal ów należy, stoi właśnie przed sądem pod zarzutem łamania uchwały Rady Miejskiej. Ale obrona przekonuje, że to nie jest taniec erotyczny tylko „artystyczny”. Nie ma też mowy o „nachalnym nagabywaniu”. Pracownicy promujący kluby go-go tylko informują i zapraszają. Wspomniane w uchwale „nachalne nagabywanie” to narzucanie się ze swoją ofertą. Tak miejskie prawo interpretują w firma zawiadujących klubami.
Rozmawialiśmy z osobą, która odpowiedziała na tego typu ogłoszenie. Po krótkiej rozmowie poinformowano ją, że to praca w klubie go-go ze striptizem. Choć od niej – jako kelnerki – pracodawca oczekuje wyłącznie sprzedawania drinków. Brak doświadczenia nie jest problemem, bo w klubach sami wszystkiego nauczą.
Wszystkie nocne kluby we Wrocławiu są częścią jednej lub dwóch ogólnopolskich biznesowych organizacji. Jedna z nich ma centralę w Krakowie. Kiedyś wszystkie jej kluby działały pod marką Cocomo. Dziś każdy ma inną nazwę, ale kluby dalej są podporządkowane krakowskiej centrali.
Słyszeliśmy legendy o centralnym ogólnopolskim monitoringu. W jednym miejscu w Krakowie są zainstalowane monitory pokazujące wnętrza wszystkich nocnych klubów, a nawet otaczających ich ulic. Te drugie do sprawdzania, jak radzą sobie w pracy „promotorzy” czyli naganiacze zaczepiających przechodniów żeby weszli do klubów.
Od czasu powstania sieci Cocomo bardzo często docierają do nas informacje o klientach, którzy po wizycie w takim lokalu, tracili z bankowych rachunków wszystkie pieniądze. Czasem po jednym drinku przestawali pamiętać co się z nimi dzieje. Rano budzili się bez pieniędzy. Nikt nigdy nie wyjaśnił dlaczego tak się dzieje. Nikomu nie udowodniono, by klienci byli odurzani. Krążyły opowieści m.in. o dolewaniu wody utlenionej do drinków. Co miałoby potęgować działanie alkoholu.
