Nie ma aktów oskarżenia przeciwko rzekomym „fałszerzom”. To było oszczerstwo PiS rzucone po to, by obrzydzić z jednej strony moją formację polityczną, a z drugiej ideę samorządności. PiS nie lubi samorządu, oni by chcieli wszystkim sterować zza jednego biurka w Warszawie - mówi w najnowszym „Barometrze Bartusia” Władysław Kosiniak-Kamysz, szef PSL. I oskarża:
- W 2014 r. politycy PiS z lubością brali teczki, jechali do Parlamentu Europejskiego, nawet sam pan prezydent Andrzej Duda jako europoseł PiS przeprowadzał w Brukseli wysłuchanie publiczne „w sprawie sfałszowanych wyborów w Polsce i obrony demokracji”. „Donosili na Polskę” i jakoś nie mieli problemu z tym, że to jest nasz parlament i my się tam możemy domagać naszych praw.
Przypomnijmy: cztery lata temu w skali całego kraju w wyborach do sejmików wojewódzkich PiS zdobył 26,85 proc. (i 171 mandatów) wyprzedzając minimalnie PO - 26,36 proc. (179 mandatów) oraz PSL - 23,68 proc. (157 mandatów). Czwarte SLD dostało 8,78 proc. głosów, zdobywając 28 mandatów. W roku 2010 wyraźnie lepszy wynik miała Platforma (30,89 proc. i 222 mandaty), a nieco słabszy PiS (23,05 proc. i 141 mandatów), natomiast poparcie dla PSL było znacznie niższe niż w 2014 (16,3 proc. i 93 mandaty). SLD zdobył w 2010 r, 15,2 proc. i 85 mandatów.
W 2014 r. wszystkich najbardziej zaintrygował dobry wynik PSL. Po szczegółowych analizach okazało się, że partia ta przejęła dużą część głosów, które padły wcześniej na SLD, a także część wyborców PO. Badacze wyborów dodają, że ogromne znaczenie miał sposób głosowania – poprzez książeczkę (a nie duży jednostronicowy arkusz). Część wyborców niejako automatycznie stawia krzyżyki na kandydatów znajdujących się na pierwszej stronie książeczki – a w 2014 r. znajdowali się tam najczęściej politycy PSL, albowiem komitet wyborczy tej partii wylosowała wcześniej numer 1.
W niektórych okręgach ludowcy startowali w ramach lokalnych porozumień i wtedy ich kandydaci znajdowali się na dalszych kartach książeczki do głosowania, co skutkowało wyraźnie niższym poparcie. Zdecydowanie zyskiwał wówczas… PiS, którego komitet wyborczy wylosował nr 2, a więc w opisanej sytuacji (przemieszczenia kandydatów PSL na dalsze strony) lądował na pierwszej kartce książeczki do głosowania.
Z dokładnych badań naukowych nad kartami do głosowania (które nie zostały zniszczone, lecz zachowane właśnie w celu późniejszej weryfikacji) płynie wniosek, że dwie partie mocno zyskały na książeczkowym systemie głosowania: PSL i PiS. Mimo to politycy tej drugiej, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, rozpętali po wyborach ogólnopolską i ogólnoeuropejską polityczną burzę pod hasłem: „W Polsce sfałszowano wybory”.
Głównym powodem całej awantury było to, że partia Kaczyńskiego, mimo poprawienia wyniku sprzed czterech lat i minimalnego, ale jednak, zwycięstwa nad Platformą w skali kraju oraz w sześciu regionach (PO triumfowała w ośmiu, PSL – w dwóch: świętokrzyskim i warmińsko-mazurskim), ostatecznie zdobyła władzę tylko w jednym sejmiku i województwie – na Podkarpaciu. W pozostałych piętnastu Platforma zawarła koalicje z PSL (oraz innymi stronnictwami) i do dzisiaj rządzi. Ponadto w owym czasie obie te partie miały większość w Sejmie oraz rząd, z Donaldem Tuskiem na czele.
- Prokurator generalny jest z partii rządzącej, reforma sądów przeprowadzona, to gdzie są akty oskarżenia wobec tych, którzy „fałszowali wybory”? Przecież to powinny być tysiące osób. Skoro w każdej gminie, w każdym powiecie, w każdym województwie doszło do sfałszowania wyborów, to proszę wskazywać te osoby oraz, oczywiście, osobę, która tym wszystkim sterowała i kierowała – mówi w najnowszym „Barometrze Bartusia” Władysław Kosiniak-Kamysz, szef PSL.
I dodaje:
- Nie ma żadnych aktów oskarżenia. To było oszczerstwo rzucane po to, by obrzydzić z jednej strony moją formację polityczną, a z drugiej – ideę samorządności. Co było zatrważające? Dzisiaj rządzący krajem politycy PiS mówią, że wszystkie sprawy należy rozstrzygać w Polsce. A wtedy z lubością brali teczki, jechali do Parlamentu Europejskiego, nawet sam pan europoseł, dziś prezydent, Andrzej Duda przeprowadzał w Brukseli wysłuchanie publiczne „w sprawie sfałszowanych wyborów w Polsce i obrony demokracji”. Mówiąc ich dzisiejszym językiem, „donosili na Polskę” i jakoś nie mieli problemu z tym, że to jest nasz parlament i my się tam możemy domagać naszych praw.
Prezes PSL obawia się „przeniesienia absurdalnej wojny polsko-polskiej na wybory samorządowe”
- Ale jednocześnie wierzę w mądrość Polaków, którzy od chwili odrodzenia samorządu głosują na bliskich sobie, mądrych ludzi, a nie partyjne etykietki - mówi.
Całość rozmowy – w „Barometrze Bartusia”.
Jak to było z "donoszeniem na Polskę"
W grudniu 2014 r. z inicjatywy PiS Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w PE (EKR) złożyła wniosek o przeprowadzenie debaty ws. „wyborów samorządowych i zagrożenia dla demokracji w Polsce”. Został on odrzucony w wyniku starań europosłów PO, ale działaczom PiS udało się zorganizować w Parlamencie Europejskim wysłuchanie publiczne na temat wyborów. Brał w nim udział wiceprzewodniczący europarlamentu.
Dyskusję prowadził europoseł Zdzisław Krasnodębski.
Ówczesny poseł PiS Krzysztof Szczerski przedstawił raport dotyczący oceny wyborów w Polsce na tle standardów europejskich, z którego wynikało, że jest u nas gorzej niż „na Ukrainie i w krajach Kaukazu Południowego”.
Europosłowie PO zareagowali na to oświadczeniem, w którym nazwali wysłuchanie „politycznie wyjątkowo szkodliwym działaniem partii opozycyjnej”.
- W Polsce wybory są coraz mniej transparentne i uczciwe – mówił europoseł PiS Ryszard Czarnecki.
Europoseł Andrzej Duda przekonywał, że „olbrzymia skala nieprawidłowości odbyła się na tylko jednym poziomie - wyborów wojewódzkich. Tam jest największa władza. Tam też jest najwięcej pieniędzy z funduszy unijnych. Dlatego tak ważne jest dzisiejsze wysłuchanie tutaj w Parlamencie Europejskim”.- mówił Andrzej Duda.
O rzekomym fałszerstwie wyborczym wypowiadali się także: dziennikarz TV Republika Michał Kania, Maciej Świrski (obecnie wiceprezes Polskiej Fundacji Narodowej) oraz Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ten ostatni narzekał, że „wolność słowa w Polsce jest ograniczona”, a „telewizja publiczna jest telewizją rządową i coraz bardziej stronniczą”.
ZOBACZ KONIECZNIE: