Krajobraz po wybuchu w Siecieborzycach. Pani Ula znalazła siłę, by przetrwać! "Ja się nie poddaję. Przez całe życie walczyłam. Chcę pomagać"

Małgorzata Trzcionkowska
Małgorzata Trzcionkowska
Pani Urszula stara się wrócić do życia i poskładać je od nowa
Pani Urszula stara się wrócić do życia i poskładać je od nowa Małgorzata Trzcionkowska
Pani Urszula Senger z Siecieborzyc powoli wraca do życia, chociaż przed nią jeszcze daleka droga. Docierają do niej wyrazy wsparcia od bardzo wielu ludzi. Ma też przesłanie dla kobiet, żeby się nie poddawały i nie dawały złamać złym ludziom. - Idźcie do przodu i spełniajcie marzenia - mówi.

Spis treści

To była metalowa kasetka na pieniądze

Do wybuchu doszło w poniedziałek, 19 grudnia 2022. Pani Urszula Senger z Siecieborzyc szykowała się do pracy i odwiezienia 7-letniej córki Oli do szkoły, gdy przed domem znalazła paczkę adresowaną do niej. Podeksytowana dziewczynka chwyciła pakunek, który zaniosła do kuchni babci.

Czas w domu w Siecieborzycach jakby zwolnił

Ola od razu chciała się zabrać za jej otwieranie. Powstrzymała ją matka. W tym momencie jakby czas zwolnił. Tak wydarzenia pamięta kobieta. Widzi, jak kasetka, jaką używa się w sklepach do chowania pieniędzy, zaczyna wybuchać. W tym momencie zasłania córeczkę własnym ciałem, biorąc cały impet wybuchu na siebie. Na swoją twarz, brzuch i klatkę piersiową. W powierzu latają odłamki metalu i kawałki potłuczonych talerzy, które masakrują jej twarz. Ola doznaje poważnego urazu ręki. Na szczęście na moment przed wybuchem babcia zabiera prawie 3-letniego Bartusia z kuchni, jednak wybuch wywala drzwi i rani chłopca w plecy. Pani Urszula upada na podłogę. Przerażona bacia usiłuje wezwać pomoc, z czym ma problem, bo jej telefon uległ uszkodzeniu. Jej córka, cała we krwi błaga "mamo, dobij mnie". - Pamiętam bardzo dużo szczegółów - opowiada pani Urszula. - W co i pod jakim kątem uderzały odłamki. Że leżałam i spadła na mnie szafka. Mogłam jedynie ruszyć nogami. Dudniło mi w uszach, byłam zszokowana, ale wiedziałam, kto to zrobił. Byłam pewna, że to mój koniec i nie będę już żyć. Pamietam też ratowników, którzy wokół mnie chodzili i wnętrze helikoptera. Potem chyba dostałam leki, bo zaczęłam odpływać.

Najważniejsze, że przeżyli wybuch

Pani Urszula przez wiele dni była utrzymywana w śpiączce farmakologicznej. Jej powrót do życia był stopniowy, jakby przebywała w zaświatach i została stamtąd zawrócona. - Nie wiedziałam, czy żyję i kto jest obok mnie - wspomina. - To było dziwne uczucie, gdy otworzyłam oczy. Postacie były ciemne i zamazane. Coś do mnie mówiły, głaskały mnie. Dążyłam do ich głsów. To była moja rodzina. Od nich dowiedziałam się, że żyję, czego nie byłam pewna. I że żyją też moje dzieci. To było najważniejsze. Od siostry Agnieszki dowiedziałam się o dzieciach, o mojej mamie

Policja zatrzymała byłego partnera pani Urszuli

16 stycznia 2023 policja zatrzymała byłego partnera pani Urszuli, który pracował jako kierowca w Niemczech. 34-letni mężczyzna nie przyznał się do winy. Nas przekonywał (jeszcze przed aresztowaniem), że przed wyjazdem nie miałby czasu, aby zbudować jedną bombę, zdetonwać ją na próbę, a potem wykonać drugą i podłożyć byłej partnerce. Nam taki opis planu wydał się bardzo przemyślany i szczegółowy. Podobnie odebrali go Czytelnicy. Podejrzany bardzo agresywnie wypowiadał się o byłej partnerce, a także o sędzinie, która wydała wyrok dotyczący jego kontaktów z dzieckiem.

Pani Urszula opowiada o swoich przeżyciach przed i po wybuchu

- Jak go Pani poznała? - pytam pani Urszuli, siedząc przy stole w domu w Siecieborzycach.

- Mieszkaliśmy niedaleko od siebie. Zaczęliśmy ze sobą pisać przez internet. To było w 2016 roku. Robił bardzo dobre wrażenie. Pracował, był zaradny, grzeczny i miły. Człowiek, że "do rany przyłóż". Do tego przystojny i bez nałogów. Gdy się poznaliśmy, Ola miała rok i bardzo go polubiła. Zaczął przyjeżdżać do mojego domu i rodziny. Wszyscy odbierali go bardzo dobrze, nawet moja mama i brat. Potem ja zaczęłam jeździć do niego i pomagać mu w wykończeniu domu, który budował, pomagał też mój brat. Gdy zakończyły się prace, przyszedł czas na umeblowanie, na kuchnię, razem stwierdziliśmy, że się do niego przeprowadzę. Okazało się też, że jestem w ciąży z Bartusiem. Ciąża była niestety zagrożona i dużo przebywałam w szpitalu.

- Kiedy zaczęło się psuć między wami?

- W 2019 roku. Zaczął być coraz bardziej dominujący. Po porodzie chciał, żebym całkowicie zrezygnowała z pracy, którą kocham, w przedszkolu dla dzieci ze spektrum autyzmu. Ranił mnie stwierdzeniami, że moja praca i zarobki to wstyd, zaczął też poniewierać Olę. Potrafił stwierdzić, że to bachor i że jej nienawidzi. Że trzyma ją tylko ze względu na mnie i Bartka. To było straszne. Tego już było zbyt dużo.

- Czy on nienawidził kobiet?

- Zrozumiałam to dopiero po jakimś czasie. Poniżał mnie i Olę, miał też 11-letnią córkę z poprzedniego związku, z którą nie chciał utrzymywać kontaktów, mimo iż go do nich nakłaniałam. Mówił bardzo przykre rzeczy o dziecku i jego matce, właśnie wytykając, że kobiety są złe. Ola z uśmiechniętej, wesołej dziewczynki zrobiła się smutnym dzieckiem. Zaczęła nawet winić siebie za to, że źle się dzieje. To dla mnie, jako matki było nie do zniesienia. Później, od kobiet, z którymi był w związkach, dowiedziałam o jego wcześniejszym zachowaniu. Mówiły o przemocy psychicznej i fizycznej.

- Czy wtedy dochodziło do rękoczynów?

- Wtedy jeszcze nie. Było za to bardzo dużo przemocy psychicznej. Do agresji fizycznej doszło trochę później.

- Kiedy Pani postanowiła odejść?

- W lipcu 2020 roku. Wyjechałam z rodziną nad morze i wtedy nie wytrzymałam. Opowiedziałam bliskim, co się u mnie dzieje. Wcześniej dusiłam to w sobie, bo nie chciałam ich martwić. Razem postanowiliśmy, że już do niego nie wrócę. I tak się stało. Dopiero w sierpniu postanowiłam przyjechać po nasze rzeczy. Moje i dzieci. Jednak okazało się, że on, ani jego rodzina nie chcą mi ich oddać. Zabrał Bartusia na krótki spacer, a gdy wrócił, chciałam odebrać od niego syna i wrócić do domu, zaczął mnie kopać. Trzymając dziecko na rękach. Wezwałam policję.

To jednak nie był koniec kontaktów z nim. Przyjeżdżał do nas. Raz próbował przepraszać, innym razem była agresja i wyzwiska albo zastraszanie. Bałam się go, gdy wystawał pod domem. Raz przyjechał z paralizatorem i z gazem łzawiącym. Wyglądało na to, że sam chce wywołać sprzeczkę z nami wszystkimi, żeby wyszło, że to my jesteśmy stroną awanturującą się, a nie on. Raz brat na niego machnął ręką, a on zrobił zdjęcie i kawałek jakiegoś dziwnego filmiku dla sądu. Że to my niby jesteśmy patologią.

Na początku dawałam mu dziecko, ale wywiózł go w wózku w las na spacer i porobił zdjęcia, że Bartuś jest zamarznięty, a wokół jest błoto. Że niby w takich warunkach my żyjemy. Był już wieczór, dzwoniłam do niego, żeby odstawił dziecko do domu, ale nie odbierał telefonów. Zbierał "dowody" dla sądu, że u nas niby coś było nie tak.

Sąd pozbawił byłego partnera praw rodzicielskich

Podczas posiedzenia 8 listopada 2022 Sąd Rejonowy w Żaganiu pozbawił byłego partnera pani Urszuli władzy rodzicielskiej. Ustalił widzenia w 3 i 4 sobotę miesiąca w godz. 10.00-12.00, z zastrzeżeniem widzenia w miescu zamieszkania mężczyzny, ale tylko w obecności kuratora sądowego.

Sąd zobowiązał go również do podjęcia długoterminowej terapii psychologicznej, w celu poprawy funkcjonowania osobowościowego, w tym rodzicielskiego. Sąd zażądał przy tym sprawozdań z terapii i nałożył nad nim kontrolę kuratora sądowego.

Orzecznie sądu otrzymaliśmy od byłego partnera pani Urszuli. Z dopiskiem: "gdybym miał w dyspozycji taką bombę, to bym wysłał ją tej niesprawiedliwej sedzinie, a nie własnemu synkowi."

Orzecznie dotyczące widzeń z dzieckiem zapadło dopiero w 2022 roku.

- Interwencja w sądach trwała rok. Tyle trzeba było czekać, żeby odbyła się jakolwiek rozprawa, żebym mogła dostać alimenty. Bardzo długo czekaliśmy na opinię psychologa z Zielonej Góry. Dostaliśmy w końcu tę opinię w lipcu, a dopiero w listopadzie odbyła się sprawa. Sprawy o znęcanie się do tej pory nie było. A mam wrażenie, że gdyby była wcześniej, to może by nie doszło do mojej tragedii. Nie mogłam się tak naprawdę od niego uwolnić, a gdy wreszcie to zrobiłam, dostałam zapłatę.

Teraz potrzeba nam czasu, żeby wyjść z tej traumy. Staramy się wszyscy pomagać Oli, która bardzo przeżyła to, co się stało. Sama została ranna, a do tego widzi matkę okaleczoną i bez dłoni. Druga ręka jest też niesprawna, pozostał tylko kciuk i mały palec.

Co dalej?

- Ja nie jestem z tych osób, które siedzą w miejscu i się poddają. Przez całe życie walczyłam o to, żeby zdobywać wiedzę i umiejętności. Moim marzeniem jest otwarcie własnego gabinetu teapeutycznego. Chciałabym pomagać wszystkim. I dzieciom i dorosłym. Szczególnie interesuję się autyzmem, ale nie tylko. Na ten moment ważne jest dla mnie, abyśmy się pozbierali po tej tragedii i zaczeli funcjonować.

Najważniejsze teraz jest, aby sprawca został ukarany. Adekwatną karą byłoby, gdyby dostał taką samą bombę, jak ja.

Czy to możliwe, że podejrzany mógł sam zrobić bombę?

- Tak, był "złotą rączką". Potrafił nawet spawarkę zrobić sam, czy jakieś podłączenia elektroniczne. Nie mam wątpliwości, że potrawiłby zrobić takie coś sam. Tym bardziej, że teraz w internecie znaleźć instrukcję nietrudno. Załatwienie rzeczy na czarnym rynku, jak się ma pieniądze, a on pieniądze miał, to nie jest problem.

Nie mam wątpiliwości, bo nie raz powiedział mi, że jestem jego wrogiem do likwidacji. Jak wyszliśmy ze sprawy w sądzie, to mi wprost powiedział, że mnie załatwi i odzyska Bartusia.

Ale przecież paczka mogła zabić Bartusia!

- Sprawca mógł mieć w głowie, że ja tę paczkę zabiorę do samochodu i wybuchnie jak będę jechała. Albo nie daj Boże w przedszkolu! Nie wiem, co miał w głowie. Może chciał nas wszystkich wybić, bo nas nienawidził?

Policja nie mówiła Pani co się dzieje?

- Pytałam policjantów, którzy mnie pilnowali w szpitalu, ale śmiali się, że wszystko idzie tak, jak powinno. O aresztowaniu dowiedziałam się później.

Nie ma Pani obaw przed spotkaniem się z nim w sądzie?

- Boję się, nawet trudno mi to opisać. Ale gdy dojdzie do rozprawy, to pokażę mu, że jestem silna. Że to, co mi zrobił, to nie jest dla mnie koniec.

Ja naprawdę nie miałam i nie mam wrogów. A od niego dostałam groźbę jeszcze w sierpniu ub. roku. Napisał mi: - Oj kochanie, ty jeszcze nie wiesz, co cię czeka. Ja nie wiem, czy to już nie było to. I dodał, że teraz walczy marchewką, ale będzie walczył kijem.

Jak się Pani teraz czuje?

- Wciąż budzę się w nocy i boję się. Wystaczy jakiś szmer, czy szum, a budzę się. Na jednym oku mam szwy, więc ciągle mi łzawi. Jeszcze wciąż muszę jeździć do szpitala, czeka mnie rehabilitacja i terapia. Będą wizytu u specjalistów we Wrocławiu i Warszawie. Obie z moją Olą wrócimy pod opiekę psychologa. Na staram się poukładać wszystko w głowie.

Najgorsze jest to, co się stało z rękoma, które są mi potrzebne, żeby zarabiać na życie, żeby odnaleźć się w codzienności. Dziecko przytulić, umyć, wykąpać. Nie mam jednej dłoni, a w drugiej jest tylko kciuk i mały palec. Jest jednak lekarz z Wrocławia, który przeszczepił pacjentowu rękę. Chce mnie zobaczyć. Może uda się zrobić rekonstrukcję. Gdy widzę rękę podczas zmian opatrunków, wygląda strasznie.

Jestem wdzięczna lekarzom, za to, co zrobili do tej pory. Między innymi, za twarz. Moja mama mi mówiła, że nie miałam praktycznie twarzy. Cała była pocięta, płaska. Teraz mam swoją twarz, może trochę krzywy i dziurawy nos, ale jest mój własny. Na ten moment zrobili ogromną robotę.

Czy spotkała się Pani już z mieszkańcami wsi?

- Ja wiem, że się starają, aby pomóc. Organizują kiermasze, będzie też charytatywna dyskoteka, ale na razie nie mam siły, żeby wyjść z domu. W szpitalu byłam przez miesiąc na lekach, które teraz ze mnie schodzą. Dzisiaj czuję się na tyle silna, żeby z panią rozmawiać, ale jeszcze większą część dnia przesypiam. Organizm wciąż dochodzi do siebie. Mam informacje od ludzi, którzy mnie wspierają. Dla wielu jestem też motywatorem. Samotne mamy się do mnie odezwały, że myślały, że jest im w życiu ciężko, a teraz ja jestem dla nich motorem do działania. To jest fajne i buduje mnie. Dzięki temu też się trzymam. I dzięki dzieciom, dzięki wspaniałej rodzinie.

Dziękuję za rozmowę.

Można wciąż wpłacać pieniądze na zrzutkę dla Pani Urszuli
https://zrzutka.pl/razem-dla-uli
Zebrane środki zostaną przekazane w całości na konto najbliższej rodziny, która zamierza przeznaczyć je na remont domu i późniejszą rehabilitację poszkodowanych

Wideo: Policja o zatrzymaniu podejrzanego

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Krajobraz po wybuchu w Siecieborzycach. Pani Ula znalazła siłę, by przetrwać! "Ja się nie poddaję. Przez całe życie walczyłam. Chcę pomagać" - Gazeta Lubuska

Wróć na i.pl Portal i.pl