Zapaść naszej piłki klubowej ma charakter systemowy, zaniechania i błędy sięgają wielu lat, zatem między bajki można włożyć pojawiające się tu i ówdzie opowieści, że gdyby w kwalifikacjach europucharów reprezentowały nas np. Lech i Raków, to szansa na awanse byłaby wyższa. Bo to myślenie życzeniowe, oparte – jak zakładam – o założenie, że Kolejorz i Medaliki mają znacząco wyższe budżety.
Chroniczny brak powtarzalności
Warto jednak wziąć pod uwagę, że o ile rzeczywiście są bogatsze od Jagi i Białej Gwiazdy, o tyle w porównaniu do zagranicznych konkurentów i tak uchodziłyby za ubogich krewnych. No, może prawdopodobieństwo wysokich porażek zmalałoby, ale nie ze względu na poziom prezentowany aktualnie przez zespoły z Bułgarskiej i Częstochowy, tylko z uwagi na większe doświadczenie obu tych drużyn w eliminacjach europejskich rozgrywek.
Pytanie tylko, ile razy drużyny z Poznania i spod Jasnej Góry musiały – czasem też dotkliwie – przegrać, aby mieć praktykę, która daje nadzieję na unikanie wyników uznawanych za blamaże? Zresztą, skoro teraz to Jagiellonia i Wisła wywalczyły prawo ogrywania się na międzynarodowej arenie, to co najmniej nietaktowne są wnioski, że inni lepiej radziliby sobie z zagranicznymi rywalami. Kto bowiem zabraniał tak zwanym krajowym potentatom skutecznie walczyć na własnym podwórku? To oczywiście pytanie retoryczne… Zarówno Lech, jak i Raków przegrały z własnymi ograniczeniami i chronicznym brakiem powtarzalności. Jak wszyscy inni pod naszą szerokością geograficzną, łącznie z Legią i Widzewem, a zatem jedynymi polskimi klubami, którym udało się na przestrzeni dziejów awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Śmieszne limity i inne udziwnienia. Zamiast szkolenia...
Kiedy nie tylko najwięksi hegemoni na Starym Kontynencie, ale też Belgowie, Holendrzy czy Szwajcarzy stawiali na szkolenie, w naszej ligowej rzeczywistości trwały harce, czy liga ma być z podziałem na grupy, z rundą finałową, czy z 18 (zamiast 16) drużynami. Gdy Europa stawiała na organiczną pracę w akademiach, w Polsce wprowadzane były – całkiem niedawno, w kadencji poprzedniego prezesa PZPN – śmieszne limity na obcokrajowców spoza Unii Europejskiej, które później „przehandlowano” na obowiązujący do dziś (choć teraz w stanie jeszcze większego wynaturzenia) przepis o młodzieżowcu. A spółka Ekstraklasa – zamiast kreować rzeczywiste warunki do bardziej dynamicznego rozwoju sportowego i finansowego – od lat pozostaje organizacją nakierowaną przede wszystkim na działania marketingowe….
Skąd zatem w ligowym futbolu made in Poland miałby się brać postęp pozwalający na powtarzalność w europucharach? No skąd?