"Krótka piłka": Systemowa zapaść made in Poland. Dlaczego polskie kluby dostają takie lanie w kwalifikacjach europejskich pucharów?

Adam Godlewski
Wideo
od 12 lat
Mistrz Polski i zdobywca Pucharu Polski solidarnie dostały manto w kwalifikacjach europejskich rozgrywek. W sumie – biorąc pod uwagę etap eliminacji i fakt, że Jagiellonia i Wisła zdążyły zanotować spadek do przedbiegów rozgrywek niższej rangi niż przystępowały w lipcu – zero zdziwienia. Od dekad głównie bierzemy baty, nie tylko zresztą od zespołów z krajów o wyższej kulturze piłkarskiej. Zatem było sporo czasu, aby do takich rozstrzygnięć przywyknąć... Po prawdzie nie ma jednak nawet pół powodu do optymistycznego nastawienia także na przyszłość.

Zapaść naszej piłki klubowej ma charakter systemowy, zaniechania i błędy sięgają wielu lat, zatem między bajki można włożyć pojawiające się tu i ówdzie opowieści, że gdyby w kwalifikacjach europucharów reprezentowały nas np. Lech i Raków, to szansa na awanse byłaby wyższa. Bo to myślenie życzeniowe, oparte – jak zakładam – o założenie, że Kolejorz i Medaliki mają znacząco wyższe budżety.

Chroniczny brak powtarzalności

Warto jednak wziąć pod uwagę, że o ile rzeczywiście są bogatsze od Jagi i Białej Gwiazdy, o tyle w porównaniu do zagranicznych konkurentów i tak uchodziłyby za ubogich krewnych. No, może prawdopodobieństwo wysokich porażek zmalałoby, ale nie ze względu na poziom prezentowany aktualnie przez zespoły z Bułgarskiej i Częstochowy, tylko z uwagi na większe doświadczenie obu tych drużyn w eliminacjach europejskich rozgrywek.

Pytanie tylko, ile razy drużyny z Poznania i spod Jasnej Góry musiały – czasem też dotkliwie – przegrać, aby mieć praktykę, która daje nadzieję na unikanie wyników uznawanych za blamaże? Zresztą, skoro teraz to Jagiellonia i Wisła wywalczyły prawo ogrywania się na międzynarodowej arenie, to co najmniej nietaktowne są wnioski, że inni lepiej radziliby sobie z zagranicznymi rywalami. Kto bowiem zabraniał tak zwanym krajowym potentatom skutecznie walczyć na własnym podwórku? To oczywiście pytanie retoryczne… Zarówno Lech, jak i Raków przegrały z własnymi ograniczeniami i chronicznym brakiem powtarzalności. Jak wszyscy inni pod naszą szerokością geograficzną, łącznie z Legią i Widzewem, a zatem jedynymi polskimi klubami, którym udało się na przestrzeni dziejów awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

Śmieszne limity i inne udziwnienia. Zamiast szkolenia...

Kiedy nie tylko najwięksi hegemoni na Starym Kontynencie, ale też Belgowie, Holendrzy czy Szwajcarzy stawiali na szkolenie, w naszej ligowej rzeczywistości trwały harce, czy liga ma być z podziałem na grupy, z rundą finałową, czy z 18 (zamiast 16) drużynami. Gdy Europa stawiała na organiczną pracę w akademiach, w Polsce wprowadzane były – całkiem niedawno, w kadencji poprzedniego prezesa PZPN – śmieszne limity na obcokrajowców spoza Unii Europejskiej, które później „przehandlowano” na obowiązujący do dziś (choć teraz w stanie jeszcze większego wynaturzenia) przepis o młodzieżowcu. A spółka Ekstraklasa – zamiast kreować rzeczywiste warunki do bardziej dynamicznego rozwoju sportowego i finansowego – od lat pozostaje organizacją nakierowaną przede wszystkim na działania marketingowe….

Skąd zatem w ligowym futbolu made in Poland miałby się brać postęp pozwalający na powtarzalność w europucharach? No skąd?

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl