"krótka piłka": Czy tegoroczny awans w klubowym rankingu UEFA to nowy początek w polskim futbolu? Czy tylko jednorazowy wybryk...

Adam Godlewski
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Przed rokiem na ligowym finiszu postawiłem tezę, że PKO Ekstraklasa – w której o tytuł trwał wyścig żółwi ze ślimakami – nie przygotowuje do rywalizacji w europejskich pucharach, bo poziom rywalizacji jest po prostu zbyt niski. Bo tak wskazywały, z incydentalnymi wyjątkami, doświadczenia lat poprzednich. I że brakuje powtarzalności czołowych zespołów, dlatego tak bardzo cierpi nasz ranking klubowy prowadzony przez UEFA. Te słowa nie przetrwały próby czasu, ale z faktu, że mistrzowska Jagiellonia i trzecia w tamtych rozgrywkach Legia zadały kłam nowej świeckiej tradycji i zaprezentowanej opinii , mogę się tylko... cieszyć!

Nawet jeśli nadal targają mną olbrzymie wątpliwości, czy w kończącym się powoli sezonie oglądaliśmy nowy początek polskich zespołów w LKE, czy był to tylko jednorazowy wybryk, bo zaistniała sytuacja nie miała wcześniej precedensu. Bo dzięki temu nie tylko kibice z Białegostoku i Warszawy mieli wiele frajdy, ale i notowania naszego futbolu podniosły się na tyle znacząco, że w sezonie 2026/27 w kwalifikacjach Ligi Mistrzów wystartują dwa zespoły wyłonione w krajowej rywalizacji. A w sumie pięć będzie ubiegało się o podział pucharowego tortu w Europie.

Argumenty za powtarzalnością. I te przeciw

Wciąż jednak zastanawiam się nad powtarzalnością naszych czołowych klubów. Jagiellonia wciąż bije się w obronie tytułu, a Pogoń ponownie wystąpi w finale Pucharu Polski. To argumenty na tak. Na nie – postawa Śląska Wrocław, który tak bardzo wykrwawił się w poprzedniej batalii, że jako jeszcze przez chwilę aktualny wicemistrz kraju broni się przed degradacją. Co prawda czyni to coraz skuteczniej, i to w sytuacji, gdy przez wielu został już pozbawiony wszelkich szans; po prawdzie zresztą po jesieni spadek wydawał się nieunikniony. Do strefy bezpiecznej wrocławianie tracili przecież aż 9 punktów. Dziś ta różnica jest kosmetyczna, a przewaga psychologiczna zawodników Śląska, którzy przyzwyczaili się do życia „pod kreską”, nad sąsiadami w tabeli wzrasta po każdym udanym meczu.

Z chwilowym – bo jak wszystko wskazuje, tylko rocznym – kryzysem poradziły sobie Raków i Lech, które ponownie nadają ton rywalizacji w czołówce tabeli. Takie przesilenia są nieuniknione i pewnie zresztą nawet… potrzebne, aby właściciele klubów i ich piony sportowe miały czas na refleksję i wdrożenie wniosków. Zagadkę stanowi natomiast Legia, która z jednej strony zanotowała piękną przygodę w Lidze Konferencji Europy, ale z drugiej straciła szanse na ligowe podium. A przecież nie miejsce na pudle było celem ekipy z Łazienkowskiej, która nawet Puchar Polski miała wywalczyć niejako „przy okazji”, tylko tytuł mistrzowski, na który długo – stanowczo zbyt długo – czekają stołeczni kibice.

Przed sezonem nikt przy zdrowych zmysłach nie zakładał

Przed sezonem nikt – zwłaszcza przy zdrowych zmysłach –nie zakładał, że choć jeden polski klub przetrwa do fazy pucharowej najniżej notowanego z europejskich pucharów, a szanse na awans do TOP 15 w rankingu UEFA były kilkuprocentowe. Jagiellonia i Legia zagrały jednak jak nigdy wcześniej przedstawiciele naszej ligi i punktowały wbrew rachunkowi prawdopodobieństwa , a nawet… zdrowemu rozsądkowi. Dlatego tak uparcie wracam do pytania o powtarzalność – czy w kolejnym sezonie doczekamy się kontynuacji, czy sezon 2024/25 nie okaże się tylko jednorazowym wyskokiem?

No i czy fakt, że na przykład broniąca się przed spadkiem Puszcza jest w stanie w ostatniej akcji urwać punkty zmierzającemu po tytuł Rakowowi, to objaw siły, czy słabości polskiej ligi?

Cóż, na te pytania odpowiedzi poznany dopiero jesienią.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl