Nawet jeśli nadal targają mną olbrzymie wątpliwości, czy w kończącym się powoli sezonie oglądaliśmy nowy początek polskich zespołów w LKE, czy był to tylko jednorazowy wybryk, bo zaistniała sytuacja nie miała wcześniej precedensu. Bo dzięki temu nie tylko kibice z Białegostoku i Warszawy mieli wiele frajdy, ale i notowania naszego futbolu podniosły się na tyle znacząco, że w sezonie 2026/27 w kwalifikacjach Ligi Mistrzów wystartują dwa zespoły wyłonione w krajowej rywalizacji. A w sumie pięć będzie ubiegało się o podział pucharowego tortu w Europie.
Argumenty za powtarzalnością. I te przeciw
Wciąż jednak zastanawiam się nad powtarzalnością naszych czołowych klubów. Jagiellonia wciąż bije się w obronie tytułu, a Pogoń ponownie wystąpi w finale Pucharu Polski. To argumenty na tak. Na nie – postawa Śląska Wrocław, który tak bardzo wykrwawił się w poprzedniej batalii, że jako jeszcze przez chwilę aktualny wicemistrz kraju broni się przed degradacją. Co prawda czyni to coraz skuteczniej, i to w sytuacji, gdy przez wielu został już pozbawiony wszelkich szans; po prawdzie zresztą po jesieni spadek wydawał się nieunikniony. Do strefy bezpiecznej wrocławianie tracili przecież aż 9 punktów. Dziś ta różnica jest kosmetyczna, a przewaga psychologiczna zawodników Śląska, którzy przyzwyczaili się do życia „pod kreską”, nad sąsiadami w tabeli wzrasta po każdym udanym meczu.
Z chwilowym – bo jak wszystko wskazuje, tylko rocznym – kryzysem poradziły sobie Raków i Lech, które ponownie nadają ton rywalizacji w czołówce tabeli. Takie przesilenia są nieuniknione i pewnie zresztą nawet… potrzebne, aby właściciele klubów i ich piony sportowe miały czas na refleksję i wdrożenie wniosków. Zagadkę stanowi natomiast Legia, która z jednej strony zanotowała piękną przygodę w Lidze Konferencji Europy, ale z drugiej straciła szanse na ligowe podium. A przecież nie miejsce na pudle było celem ekipy z Łazienkowskiej, która nawet Puchar Polski miała wywalczyć niejako „przy okazji”, tylko tytuł mistrzowski, na który długo – stanowczo zbyt długo – czekają stołeczni kibice.
Przed sezonem nikt przy zdrowych zmysłach nie zakładał
Przed sezonem nikt – zwłaszcza przy zdrowych zmysłach –nie zakładał, że choć jeden polski klub przetrwa do fazy pucharowej najniżej notowanego z europejskich pucharów, a szanse na awans do TOP 15 w rankingu UEFA były kilkuprocentowe. Jagiellonia i Legia zagrały jednak jak nigdy wcześniej przedstawiciele naszej ligi i punktowały wbrew rachunkowi prawdopodobieństwa , a nawet… zdrowemu rozsądkowi. Dlatego tak uparcie wracam do pytania o powtarzalność – czy w kolejnym sezonie doczekamy się kontynuacji, czy sezon 2024/25 nie okaże się tylko jednorazowym wyskokiem?
No i czy fakt, że na przykład broniąca się przed spadkiem Puszcza jest w stanie w ostatniej akcji urwać punkty zmierzającemu po tytuł Rakowowi, to objaw siły, czy słabości polskiej ligi?
Cóż, na te pytania odpowiedzi poznany dopiero jesienią.