To miał być, i pewnie był, mecz na wagę mistrzostwa Polski. Obserwując wydarzenia sobotniego spotkania w Gdańsku trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że gdzieś je już widzieliśmy. Choćby dwa tygodnie temu w meczu z Pogonią. Albo dwa lata temu, kiedy Lechia prowadziła, a dwa trafienia Michała Kucharczyka w drugiej połowie zapewniły Wojskowym zwycięstwo. Występ przeciwko gdańskiej drużynie był też idealnym odbiciem tego oraz dwóch poprzednich sezonów w wykonaniu Legii: fatalny początek, nerwowy pościg, a na końcu radość. Czy i tym razem ze zdobycia tytułu - to się jeszcze okaże. W sobotę legioniści wykonali jednak w tym kierunku ogromny krok.
ZOBACZ TEŻ:>> TO BĘDĄ GWIAZDY EKSTRAKLASY? TOP 10 NOWYCH ZAWODNIKÓW W NASZEJ LIDZE <<
Od początku wiadomo było, że to nie będzie mecz jak każdy inny. Z trybun obejrzało go 25 tys. kibiców (na prawie 44-tysięcznym stadionie), bo Lechia... ustaliła taki limit, zgłaszając imprezę masową, a później nie mogła go przekroczyć. Ku zaskoczeniu klubu, wejściówki rozeszły się kilka godzin przed meczem...
Zbliżony poziom absurdu osiągnęły osłabienia kadrowe Legii. W środowym meczu z Lechem (0:1) niezrozumiałym zachowaniem w stosunku do sędziego wykartkował się Cafu (który dopiero co pauzował za próbę oplucia rywala), a wściekły na zawodnika Aleksandar Vuković wyleciał na trybuny i w Gdańsku mecz oglądał z loży prasowej. Na ławce zastąpił go Marek Saganowski.
Po pierwszej połowie „Sagan” miał powody do niepokoju. Zastępujący Marko Vesovicia (też wykartkowanego w Poznaniu) Paweł Stolarski nie upilnował Lukasa Haraslina, a ten dał prowadzenie Lechii. Jak na ironię, asystował mu Konrad Michalak, którego Legia na Stolarskiego wymieniła (i sporo dopłaciła).
Po przerwie Legia wrzuciła jednak wyższy bieg i poradziła sobie z rywalami. Bardziej nawet siłą woli i ambicją niż umiejętnościami typowo piłkarskimi. Strzelanie zaczął Stolarski, poprawił Kasper Hamalainen (Fin za kadencji Ricardo Sa Pinto zagrał w lidze całe 172 minuty), a zakończył Iuri Medeiros, który z niewyjaśnionych powodów zaczął mecz na ławce rezerwowych.
Statystyki strzałów zdecydowanie przemawiają za Legią (19, w tym osiem celnych, u gospodarzy 9/2), nie obyło się jednak bez kontrowersji. Piłkarze Lechii mieli pretensje za brak rzutów karnych po rękach Artura Jędrzejczyka i Williama Remy’ego. W obu przypadkach sędzia postąpił jednak zgodnie z przepisami, bo piłka trafiała w rękę gracza po odbiciu się od ciała.
Lechiści mają inne zdanie. - Mecz powinien wyglądać inaczej od drugiej minuty, kiedy powinien być karny i czerwona kartka dla Jędrzejczyka - przekonuje Piotr Stokowiec. - Sędzia nas okradł. Nie wiem, czy ze zwycięstwa. Ale na pewno z punktów - dodał Duszan Kuciak, bramkarz Lechii, a wcześniej stołecznej drużyny.
ZOBACZ TEŻ:>> SEKSOWNA DZIENNIKARKA SPORTOWA ROZEBRAŁA SIĘ, BY POMÓC ZWIERZĘTOM [ZDJĘCIA] <<
Kolejny mecz Legia zagra z Piastem, który włączył się do walki o tytuł. Do lidera gliwiczanie tracą cztery punkty, do Lechii już tylko jeden. Jeśli zespół Waldemara Fornalika zapunktuje przy Łazienkowskiej, może jeszcze włączyć się do walki o mistrzostwo.
Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze
Duszan Kuciak po meczu z Legią Warszawa: To była kradzież
LECHIA GDAŃSK LEGIA WARSZAWA BRAMKI WYNIK ZDJĘCIA RELACJA OPRAWA KONTROWERSJE RZUT KARNY SĘDZIOWANIE LOTTO EKSTRAKLASA 33 KOLEJKA
