Trzykrotny medalista mistrzostw świata w skoku o tyczce Piotr Lisek wzorem byłych reprezentantów Polski w siatkówce - Zbigniewa Bartmana i piłce nożnej - Tomasza Hajty postanowił sprawdzić się w oktagonie. Decydując się na występy we freak fightach nie ukrywał, że chodzi przede wszystkim o pieniądze.
Walka Liska wyłącznie dla podreperowania domowego budżetu
- Nie jestem na tyle majętny, by nie robić nic, ale mam piękną żonę, córkę, domek w lesie
- wyjaśniał swoją decyzję w wywiadzie z "Super Expressem".
31-letni tyczkarz przygodę w Fame MMA chce godzić z zawodowym sportem, czyli nadal zamierza startować na lekkoatletycznych arenach, choćby na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Paryżu.
Lisek potrzebował minuty z małym okładem na pokonanie rywala
Pierwszym przeciwnikiem Liska był typowy freak fighter Dariusz Kazimierczuk, zwany "Daro Lwem" i słynący z okrzyków, przebieranek i dostawania w "cymbał" od rywali. 49-letni internetowy prowokator nie stanowił dla aktywnego lekkoatlety większego zagrożenia. Liskowi wystarczyła minuta z małym okładem, żeby zakończyć ten nierówny pojedynek. Zanim jednak mistrz tyczki rozprawił się z mocnym, ale tylko w gębie przeciwnikiem, popisał się efektownym saltem w klatce, które wykonał tuż przed walką. Potem już zaatakował "Daro Lwa" tak zwanym latającym kolanem, by dokończyć dzieła zniszczenia gradem ciosów w parterze.
W sercu Liska pali się jeszcz duży ogień do zawodowego sportu
Walka zmęczła Piotrka "tylko trochę".
- Dziękuję Szczecin, że jesteście ze mną!
- zwrócił się do publiczności, zaznaczając, że "w jego sercu pali się jeszcze bardzo duży ogień do zawodowego sportu, który chce uprawiać jeszcze przez długie lata", co wcale jednak nie oznacza, że nie będzie zaglądał w tak zwanym międzyczasie do oktagonu.

Lucyna Nenow
