Mały Katar i wielka piłka. To będzie mundial, jakiego świat nie widział

Krzysztof Kawa
Krzysztof Kawa
Voetbal International/East News
Mundial w Katarze z pewnością rozpali emocje kibiców, jednak za jego organizacją kryje się wiele kontrowersji. Tegoroczna impreza jest przykładem tego, w jaki sposób za światową piłką może kryć się walka o wpływy i pieniądze oraz wielka polityka.

W jednym z ostatnio udzielonych wywiadów Sepp Blatter, były prezydent FIFA, stwierdził, że oddanie Katarowi organizacji piłkarskich mistrzostw świata było błędem. Trochę za późno na takie wyznanie, szczególnie ze strony człowieka, który przed czternastu laty jako pierwszy podał pomysł wysłania najlepszych piłkarzy świata na piaski pustyni w Zatoce Perskiej. Już w niedzielę mecz otwarcia najbardziej kontrowersyjnego mundialu w historii futbolu.

Gdy Sepp Blatter w lutym 2008 roku beztrosko rzucił w kierunku emira Hamada bin Chalify Al Saniego słowa „zamierzamy sprowadzić Puchar Świata do Kataru”, nie przypuszczał, że tym samym wywraca świat futbolu do góry nogami. Siedzący obok Mohamed bin Hammam, członek Komitetu Wykonawczego FIFA i szef federacji azjatyckiej, początkowo sądził, że się przesłyszał. Gdy zrozumiał, że to dzieje się naprawdę, uznał, że boss ze Szwajcarii nie mógł wymyślić lepszego sposobu na połechtanie ego monarchy. Łysiejący, jowialny prezydent FIFA bawił się w najlepsze, widząc reakcję na swoje słowa, po czym zadowolony wrócił do Zurychu, zostawiając Bin Hammama, byłego piłkarza i menedżera klubu Al Rayyan, z problemem, jak wytłumaczyć emirowi, że nie wszystkie marzenia się spełniają.

Tyle że Hamad nie zamierzał go słuchać. Stało się jasne, że propozycję Blattera uznał za poważną, a co ważniejsze - możliwą do zrealizowania.

Kilka miesięcy później, w trakcie Kongresu FIFA w Sydney, pomysł przestał być tajemnicą. Szwajcar rozpowiadał o nim na prawo i lewo, a konkurenci komentowali z przekąsem w kuluarach, że 72-letni szef federacji najwyraźniej zaczął tracić kontakt z rzeczywistością.

Niespełna dwa lata później, 2 grudnia 2010 roku, to jednak Blatter mógł triumfować. Mógł, gdyby nie to, że nie wiedział, czy powinien. Przez ostatnie miesiące zrobił wiele, by do zwycięstwa Kataru jednak nie dopuścić, a teraz zrozumiał, że szejkowie z mikropaństwa Półwyspu Arabskiego okazali się sprytniejsi i bardziej zdeterminowani niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Dokładnie tak samo, jak w gospodarce, gdy nieproszeni dosiedli się do stolika największych potęg.

Wizja szejka Hamada

O bezwzględności w działaniu Hamada jako jeden z pierwszych przekonał się jego ojciec, który w 1995 roku w wyniku uknutej przez syna intrygi stracił tron. Kraj na tym zyskał, bo wykształcony w Wielkiej Brytanii nowy emir szybko zaczął modernizować Ad-Dauhę, a następnie budować fundamenty pod rozwój i bogactwo całego narodu.

Ekspansję oparł na eksporcie gazu w formie skroplonej (LNG), dzięki któremu państwo z roku na rok zaczęło dysponować coraz większymi nadwyżkami budżetowymi i wkrótce stało się jednym z najbogatszych na świecie. Emira to nie zadowalało - każde, nawet największe złoża surowców naturalnych są ograniczone, więc by utrzymać poziom zamożności obywateli i konkurencyjność gospodarki, postanowił zainwestować w inne dziedziny. Potrzebą chwili stało się pozyskanie wyspecjalizowanych ekspertów oraz mnóstwa robotników. Tak rozpoczął się gigantyczny exodus obywateli z Azji i Afryki nad Zatokę Perską.

Obywateli Kataru jest zaledwie 300 tysięcy, na dodatek znajdują się w fatalnym z punktu widzenia bezpieczeństwa geopolitycznym położeniu pomiędzy dwoma agresywnymi potęgami - Iranem i Arabią Saudyjską. Gdy więc na początku lat 90. Irak najechał maleńki Kuwejt, zajmując go w ciągu zaledwie kilku dni, Katarczycy uznali, że - jeśli nie chcą kiedyś znaleźć się w podobnej sytuacji - muszą znaleźć potężnych sojuszników.

Hamad, a następnie jego syn Tamim, który przejął władzę w 2013 roku, postawili na współpracę z Turcją i silny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, udostępniając teren pod budowę dwóch ośrodków wojskowych. Stały się one dla USA główną bazą militarną w konflikcie z przywódcą Iraku Saddamem Husajnem, a następnie podczas operacji przeciw talibom.

Zanim do tego doszło, czarny sen mógł się ziścić. Saudyjczycy, wraz z szejkami ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i kilkoma mniejszymi państwami, wprowadzili blokadę polityczną i gospodarczą Kataru, rozważając też interwencję zbrojną. Wprawdzie Ad-Dauha stała się aktywnym ośrodkiem mediacji wszelakich zwaśnionych stron, ale i tak oskarżenia o sprzyjanie przez nią organizacjom terrorystycznym miały swoje uzasadnienie. Tyle że dokładnie takie same zarzuty można było stawiać agresorom.

Blokada miała zrujnować Katar, ale odniosła odwrotny skutek. Wezwane na pomoc wojska tureckie uniemożliwiły szybką inwazję, a gospodarka przestawiona na tory samowystarczalności (jej symbolem stała się akcja ściągnięcia drogą powietrzną 20 tysięcy krów, by tubylcom nie zabrakło ulubionych przetworów mlecznych) dokonała znacznego postępu. Po niespełna czterech latach Katarczycy mogli świętować powrót do normalności.

Co ważne, blokada nie storpedowała przygotowań do mundialu. Mały emirat nadal mógł realizować swoje cele, postępując w myśl zasady soft power, czyli, jak to zdefiniował amerykański politolog Joseph Nye, „subtelnie sprawiając, by inni chcieli tego samego na skutek niewymuszonego wyboru”. Na Bliskim Wschodzie Katar nie był w tym postępowaniu osamotniony. Propagowanie atrakcyjności własnych idei i wartości kulturowych udawało się znakomicie przede wszystkim szejkom ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W najlepsze kwitło ściąganie do Dubaju i Abu Zabi artystów i dzieł sztuki, organizowanie festiwali i eventów. Nic tak jednak nie dawało rozgłosu i nie przyciągało znanych postaci, jak globalne imprezy sportowe.

Zorganizować wysokiej rangi turniej tenisa, zawody lekkoatletyczne czy walkę bokserską jest stosunkowo łatwo. Wystarczy mieć jeden-dwa stadiony albo tyle nowoczesnych hal. Piłkarski Puchar Świata to jednak zupełnie inna bajka. To wyzwanie logistyczne, wymagające zbudowania zarówno wielkiej liczby dużych stadionów, jak i zagwarantowania miejsc noclegowych dla ponad miliona kibiców.

Ad-Dauha zwietrzyła swoją szansę, gdy w 2009 roku kryzys na Bliskim Wschodzie mocno uderzył w finanse Dubaju. Katar pieniądze miał, ale nic ponadto - ani tradycji piłkarskich, ani obiektów. Kandydatura, oparta o wizualizacje, była uznawana przez ekspertów za równie słabą jak rosyjska. Tymczasem to właśnie te dwa państwa zdobyły najwięcej głosów 22 członków Komitetu Wykonawczego. Jak mogło do tego dojść?

„Kupili mistrzostwa”

Bin Hammam, zaufany człowiek emira, jego dobry znajomy jeszcze z czasów szkolnych, był, jak już wiemy, bardzo sceptycznie nastawiony do pomysłu organizowania mundialu. Ale akurat przekonanie, że Katar w równej walce z USA czy Anglią nie ma najmniejszych szans, bardzo mu pomogło. Bo dzięki temu zaczął działać niezwykle energicznie, korzystając z całej zakulisowej wiedzy zdobytej przez lata funkcjonowania w FIFA.

Wie coś na ten temat Phaedra Almajid, była szefowa departamentu komunikacji katarskiej kandydatury. Twierdzi, iż była świadkiem niezwykłych scen podczas organizowanego w Luandzie Pucharu Narodów Afryki. Pewnej nocy w styczniu 2010 roku została wezwana do apartamentu hotelowego przez swojego szefa Hassana Al-Thawadiego, by pomóc w tłumaczeniu rozmów z przedstawicielami afrykańskich krajów. Mieli oni usłyszeć od współpracującego z Bin Hammamem lobbysty Amadou Diallo propozycje oddania swoich głosów na Katar w zamian za milion dolarów. W negocjacjach z trzema członkami Komitetu Wykonawczego stawka urosła do 1,5 mln.

Almajid tak dręczyło sumienie, że w 2011 roku postanowiła opowiedzieć tę historię dziennikarzom i amerykańskiemu śledczemu Michaelowi Garcii, który przygotowywał raport dla Komisji Etyki FIFA. Gdy jednak jej nazwisko zostało ujawnione, zaczęła otrzymywać groźby i z zeznań się wycofała. Trzy lata później dokonała kolejnego zwrotu, na nowo głosząc pierwotną wersję, lecz władze emiratu miały już w ręku argument, by podważać wiarygodność sygnalistki.

Ze śledztwa „The Sunday Times” wynikało, iż Bin Hammam w celu pozyskania głosów wykonał przelewy na łączną kwotę 5 mln dolarów. Pozyskiwał przychylność bliskich mu działaczy z Azji i Afryki, ale także z Ameryki Północnej, Środkowej i Karaibów. Do delegatów strefy CONCACAF zwrócił się także wiosną 2011 roku, gdy poszukiwał wsparcia w wyborach na prezydenta FIFA.

Ten wątek afery korupcyjnej skrupulatnie badali agenci FBI i nowojorscy prokuratorzy. Niezwykle pomógł im Chuck Blazer, szef związku piłkarskiego USA, który przygwożdżony zarzutami o niepłacenie podatków i machinacje bankowe, zgodził się pójść na współpracę. To dzięki jego zeznaniom dobrano się do skóry Jackowi Warnerowi z Trynidadu i Tobago, prezydentowi CONCACAF od 1989 roku, który miał być pośrednikiem w rozmowach z Bin Hammamem.

Warner, broniąc się przed zarzutami w śledztwie wszczętym także przez Komisję Etyki FIFA, ujawnił e-maila, w którym sekretarz generalny federacji Jerome Valcke wypowiedział się na temat Bin Hammama: „A może on po prostu uważa, że może kupić FIFA tak, jak kupił mundial?”.

Warnera usiłowała przyprzeć do muru prokuratura federalna z Brooklynu, na której celowniku znaleźli się oskarżani o branie nielegalnych prowizji za sprzedaż praw telewizyjno-marketingowych Brazylijczyk Ricardo Teixeira, Argentyńczyk Julio Grondona i Paragwajczyk Nicolas Leoz. Wszyscy oni mogli już dostać łapówki w zamian za głosy na RPA 2010, bo przecież to nie Katar wymyślił reguły tej gry. Śledztwu nie pomogła seria tragicznych zdarzeń: Grondona zmarł w 2014 roku, Blazer trzy lata później, a Leoz w 2019 roku.

Najgłośniejszym efektem amerykańskiego dochodzenia była akcja z 27 maja 2015 roku. W lobby hotelu Baur au Lac w Zurychu, w trakcie Kongresu FIFA, współpracujący z FBI szwajcarscy policjanci dokonali aresztowań siedmiu piłkarskich działaczy. Osiem miesięcy później w tym samym miejscu dokonano kolejnych dwóch zatrzymań. W procesie o oszustwa telekomunikacyjne, przyjmowanie korzyści majątkowych i pranie brudnych pieniędzy oskarżono ponad 40 osób, połowa z nich od razu przyznała się do winy.

Myśliwce za głosy?

To wszystko działo się już jednak kilka lat po głosowaniu na Katar. Wsparcie zza oceanu było dla egzotycznej kandydatury niezbędne, ale mogło nie wystarczyć bez przychylności przedstawicieli Europy. Tutaj jednak sprawy były bardziej skomplikowane, mimo że na rolę ambasadora projektu dał się namówić charyzmatyczny Francuz Zinedine Zidane.

Gdy Blatter zorientował się, że katarska kandydatura zaczyna nabierać znaczenia, zaczął przekonywać emira, by zrezygnował w zamian za prawa do pomniejszych imprez, albo przedstawił ofertę wraz z sąsiednimi krajami. Taka wspólna kandydatura świata arabskiego sprzedawałaby się PR-owo znacznie lepiej. Hamad nie chciał jednak o tym słyszeć.

Szef FIFA, marzący o Pokojowej Nagrodzie Nobla, dążył do finału Rosja 2018 - USA 2022, z kolei optujący za ofertami europejskimi (Anglia, Hiszpania z Portugalią, Belgia z Holandią, Rosja) prezydent UEFA Michel Platini w kuluarach miał się wypowiadać o katarskiej propozycji mało przychylnie.

Latem 2010 roku Francuz spotkał się z szefem amerykańskiej federacji Sunilem Gulatim w celu zawarcia porozumienia: głosy USA i jej sojuszników na Europę 2018, to głosy Europy na USA 2022. Zarządzenie, na mocy którego po raz pierwszy w historii jednego dnia wyłaniano dwóch organizatorów mundiali, sprzyjało zawieraniu takich właśnie nieformalnych sojuszy.

Katarczycy, by skłonić Platiniego do zmiany zdania, musieli więc dokonać czegoś spektakularnego. Z szacunków wyszło im, że najlepiej z udziałem prezydenta Francji. Na dziewięć dni przed wyborem gospodarzy MŚ Platini został zaproszony do Pałacu Elizejskiego. Po przybyciu na miejsce stwierdził ze zdziwieniem, że wezmą w nim udział także syn emira Tamim oraz premier i zarazem minister spraw zagranicznych Hamad bin Jassem.

Dowodów na to, iż Katarczycy doprowadzili do zmiany nastawienia szefa UEFA (a w ślad za tym trzech innych europejskich członków Komitetu Wykonawczego) na skutek perswazji prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego nie ma, lecz przesłanki są bardzo mocne. Wkrótce potem bowiem we Francji rozpoczęła się prawdziwa ofensywa inwestycyjna z Półwyspu Arabskiego.

W połowie 2011 roku fundusz Qatar Sports Investments kupił od Colony Capital za 76 mln euro klub Paris Saint-Germain. W tym samym okresie stacja Al-Dżazira Sport nabyła sublicencję do francuskiej ligi piłkarskiej, a rok później wkroczyła na ten rynek katarska telewizja beIN Sports. Kolejnym elementem układanki była umowa Al-Dżaziry z FIFA przewidująca sprzedaż praw do transmisji mundialu w latach 2018 i 2022 katarskiej stacji za 300 mln dolarów z - uwaga - bonusem w wysokości 100 mln w przypadku zdobycia przez Katar organizacji turnieju. Jako że pakiet kontrolny stacji należał do państwa, było to jawnym pogwałceniem zasad etyki.

W następnych latach zbliżenie francusko-katarskie wyrażało się nie tylko inwestycjami szejków w przemysł, nieruchomości, sport i kulturę, ale objęło także współpracę wojskową. W jedną stronę wędrował skroplony gaz, w drugą myśliwce Rafale.

Jak w tej sytuacji zachował się sam Blatter? Nigdy tego nie ujawnił, można tylko domniemywać, że koniec końców i on oddał głos na Katar.

Ustąpił ze stanowiska pod koniec 2015 roku po ujawnieniu, iż wypłacił Platiniemu 2 mln franków szwajcarskich w zamian za rzekome usługi świadczone dekadę wcześniej. Wprawdzie kilka miesięcy temu sąd w Nowym Jorku uznał, że żaden z nich nie przekroczył prawa, jednak stanowisk i wpływów już nie mógł im przywrócić.

Bogactwo

Po wyroku sądu były prezydent FIFA odzyskał rezon. Tuż przed zaplanowanym na niedzielę meczem otwarcia mundialu Katar - Ekwador ostro skrytykował swojego następcę Gianniego Infantino za przeprowadzkę do Ad-Dauhy, podkreślając, że wybór Kataru, mimo rozlicznych poszlak korupcyjnych, śledztw i procesu, został ostatecznie potwierdzony po jego odejściu z FIFA. Warto jednak pamiętać, że to jeszcze za kadencji Blattera federacja, broniąc słuszności dokonanego wyboru, przeniosła turniej z okresu letniego na zimowy, a liczbę stadionów, by obniżyć koszty organizacji, zmniejszyła z 12 do 8.

Katar musiał stworzyć całą infrastrukturę sportową, gdyż w 2010 roku dysponował zaledwie jednym reprezentacyjnym stadionem. Po co miał wcześniej budować takie obiekty, skoro w całym kraju zarejestrowanych jest zaledwie 5,4 tysiąca piłkarzy, a mecze ligowe wypełniają trybuny w niewielkim procencie? W emiracie najpopularniejszym sportem jest krykiet, bo głównie tą dyscypliną żyją emigranci zarobkowi z Bangladeszu, Nepalu, Indii i Pakistanu, stanowiący najliczniejszą część ponaddwumilionowej społeczności.

Katar nie mógł przekonać świata tradycją, bo dopiero ją kształtuje. Państwo, zajmujące niespełna 12 tysięcy kilometrów powierzchni, istnieje od zaledwie 51 lat. Uzyskało niezależność, gdy Brytyjczycy przekazali władzę przedstawicielom klanu Al Sani, który administrował w ich imieniu protektoratem od stu lat.

Szacuje się, że ród ten liczy 6-8 tysięcy osób, ale więzy krwi łączą go z przedstawicielami niemal wszystkich innych plemion. Dlatego rozdzielając intratne stanowiska w urzędach i firmach państwowych, może liczyć na poparcie innych klanów, przede wszystkim Al-Attiyah, Al-Kuwari, Al-Sada oraz Al-Mohannadi, którego członkowie obsadzili znaczną część stanowisk w spółkach gazowych.

- Podział między publicznym a prywatnym jest zatarty. Tak jakby państwo było własnością rodziny - tłumaczy dr Patrycja Sasnal, arabistka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - My, jako Europejczycy, mamy tendencję do zakładania, że jeśli ktoś ma władzę i bogactwo, to inni mu zazdroszczą. Ale tu w zasadzie nie ma czego zazdrościć, bo wszyscy mają równie dużo. I fakt, że władza nie jest wybierana w demokratycznym procesie, dla tych ludzi nie ma zasadniczego znaczenia. Nie mają powodu, by się buntować, to jest istota tego systemu. Ma jednak takie powody siła robocza z zagranicy. I dlatego kształtowanie wizerunku Kataru na zewnątrz staje się tak ważne dla jego obywateli.

„Ten turniej będzie nonsensem”

Szejk Hamad ma swoje mistrzostwa świata, jego kraj pod wodzą syna Tamima zyskał jeszcze większy rozgłos, lecz czy ukształtowany wizerunek jest taki, o jakim obaj marzyli?

Organizacje praw człowieka zarzucają Katarczykom wyzysk robotników, którzy przybywają nad Zatokę Perską za chlebem, godząc się na panujące tam warunki tylko dlatego, że w ich ojczyznach są one jeszcze gorsze.

Lista oskarżeń jest długa. Są na niej wysokie opłaty rekrutacyjne, na które migranci często muszą zaciągać pożyczki, nierzadkie są też przypadki niewypłacania pensji lub wypłacania jej w zaniżonej wysokości. Co więcej, niektórzy z migrantów są zmuszani do pracy w godzinach nadliczbowych i w dni świąteczne pod groźbą obniżenia wynagrodzenia. Bywa że mieszkają w ciasnych i brudnych, a także przeludnionych pomieszczeniach. Najbardziej dramatycznie brzmi jednak zarzut o niewyjaśnione zgony. Nikt nie wie dokładnie, ile takich przypadków było. Human Rights Watch podawał liczbę 4 tysięcy, „The Guardian” szacował je na 6,5 tysiąca w ciągu dziesięciu lat. Faktem jest, że od 2010 roku wielu pracowników zmarło nagle, i były to zgony, które wiązano z niebezpiecznymi warunkami pracy (w tym ekstremalną temperaturą), jednak władze katarskie nie badały ich przyczyn, więc ustalenie rzeczywistej skali dramatu jest niemożliwe.

We wstępie do raportu Międzynarodowej Organizacji Pracy, który został opublikowany 31 października, czytamy, że „od 2018 roku Katar wprowadził poważne reformy pracy, które poprawiły warunki dla setek tysięcy pracowników migrujących w kraju”. Jedną z najważniejszych decyzji było zadekretowanie od marca 2021 roku płacy minimalnej w wysokości 1000 riali (275 dolarów) miesięcznie. W pierwszych siedmiu miesiącach skorzystało z tego 280 tysięcy pracowników, którzy pobierali niższe wynagrodzenia.

Inną znaczącą decyzją było zniesienie systemu kafala, w myśl którego w zamian za opłacenie wizy i zorganizowanie pozwolenia na zatrudnienie, pracownik podpisywał umowę, uniemożliwiającą mu zmianę miejsca pracy. Za jej zerwanie lub ucieczkę groził areszt i deportacja. Po zmianach, według raportu Międzynarodowej Organizacji Pracy, w ciągu półtora roku rozpatrzono pozytywnie ponad 348 450 aplikacji o zmianę miejsca zatrudnienia (przy 183 tysiącach odrzuconych podań).

Rzecz w tym, że jak przekonuje prezydent Amnesty International we Francji Jean-Claude Samouiller, działania Katarczyków są po części pozorowane.

- W 2020 roku rzeczywiście zostały wprowadzone zmiany w przepisach, które mają poprawiać sytuację pod tym względem, ale w praktyce wygląda to zupełnie inaczej - powiedział Samouiller na łamach książki „Operacja mundial”. - Wcześniej pracownik nie mógł zmienić pracy bez pozwolenia swojego szefa, teraz takiego zapisu nie ma w prawie, ale w rzeczywistości nadal obowiązuje. Mamy też informacje o ciągłym konfiskowaniu paszportów przez pracodawcę, co jest zabronione; o opłatach za podpisywanie umowy o pracę; o niepłaconych nadgodzinach.

By wspomóc poszkodowanych, Amnesty International rozpoczęła kampanię pod hasłem „Mundial wyzysku”, zachęcając do podpisania petycji wzywającej FIFA do wypłaty rekompensat migrantom lub ich rodzinom. Organizacja domaga się na ten cel 440 mln dolarów, kwoty równej tej, jaką otrzymają 32 drużyny biorące udział w mistrzostwach.

Głośny sprzeciw wobec mundialu w emiracie wyrażają także środowiska LGBTQ+ zaniepokojone faktem, iż osoby nieheteronormatywne mogą tam spotkać się z napiętnowaniem, a nawet - zgodnie z obowiązującym prawem - trafić do więzienia.

Dr Sasnal uważa jednak, że nie należy demonizować Kataru.

- Kibice nie mają się tam czego obawiać. W przestrzeni publicznej Katarczyków w zasadzie nie ma, jest za to masa innych Azjatów i przedstawicieli świata zachodniego. Na ulicach nie spotyka się policji obyczajowej. Można uprawiać jogging w krótkich spodenkach, a centrów handlowych nie dzieli się na strefę dla kobiet i mężczyzn, co jest praktykowane w Arabii Saudyjskiej. Przestrzeń publiczna jest bardzo multikulturowa i kosmopolityczna. Także dla kobiet - przekonuje.

Im bliżej mundialu, tym więcej protestów, także z udziałem sportowców. Mają one wyłącznie wymiar symboliczny, gdyż nikt wcześniej, ani tym bardziej w przededniu imprezy, nie rozważa jej bojkotu.

Duńska federacja zrezygnowała z dystrybucji biletów dla fanów, a partner techniczny reprezentacji ukrył swoje logotypy na strojach piłkarzy. Władze Lille i innych miast we Francji nie zorganizują stref kibica. „Ten turniej będzie nonsensem z punktu widzenia praw człowieka, środowiska i sportu. Nie będziemy transmitować żadnego meczu na telebimach” - napisała na Twitterze Martine Aubry, mer Lille. Żądania wypłaty odszkodowań dla rodzin zmarłych lub poszkodowanych pracowników wysunął Angielski Związek Piłki Nożnej.

Władze Kataru kwestionują doniesienia, że mistrzostwa „kosztowały życie tysiąca ludzi”. Uważają, że wystarczająco odpowiedziały na krytykę wprowadzonymi reformami społecznymi, a nasilające się zarzuty są przejawem rasizmu. Oskarżają państwa Zachodu o hipokryzję.

Jest w tym pewna racja, bo przecież wiele z nich, w tym Polska, od lat tylko zwiększa swoją współpracę z emiratem, przede wszystkim w dziedzinie energetyki, co stało się wręcz koniecznością po lutowej inwazji Rosji na Ukrainę. W biznesie i wielkiej polityce walka o prawa człowieka schodzi na drugi plan. Obowiązek upominania się o nie pozostawia się dziennikarzom i organizacjom pozarządowym, a dziś także działaczom FIFA, piłkarzom i kibicom.

Część tych ostatnich zapewne wróci znad Zatoki Perskiej zadowolona. Szczególnie ci, których w zamian za pokrycie horrendalnie wysokich kosztów pobytu i zakupu biletów na mecze, wynajęto do kreowania pozytywnego wizerunku gospodarza turnieju.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl