W szwedzkich mediach praktycznie na każdej stronie można było wyczytać, że ten mecz będzie prawdziwym piekłem dla Kolejorza. Djurgarden podbudowane zwycięstwem w ćwierćfinale Pucharu Szwecji z Malmoe, odgrażało się Lechowi, że spokojnie odrobią różnicę dwóch bramek. W tym miało im pomóc 25 tysięcy kibiców, którzy przybyli na stadion.
Na to spotkanie John van den Brom wystawił niemalże identyczną jedenastkę jak przed tygodniem w Poznaniu. Jedyna zmiana nastąpiła na środku obrony. Zamiast Filipa Dagerstala wyszedł Bartosz Salamon. W zespole gospodarzy natomiast w porównaniu do pierwszego meczu widzieliśmy kilka nowych twarzy. Wśród nich był Jesper Lofgen, który całkiem nieźle spisał się w krajowym pucharze w niedzielę, Rasmus Schuller, który odpokutował karę nadmiaru żółtych kartek, a także Haris Radetinac, zastępujący zawieszonego Victora Edvardsena.
Spotkanie rozpoczęło się od przewagi Djurgarden, które chciało usiąść na lechitów, jednak nic z ich przewagi nie wynikało. Szybko doskakiwali do poznaniaków, próbując wywrzeć na nich jakąkolwiek presję. Na ich nieszczęście Kolejorz dobrze organizował się w obronie, skutecznie zatrzymując napór Szwedów. Grę oraz śledzenie widowiska z pewnością utrudniała chmura dymu, po odpalonej pirotechnice przez kibiców gospodarzy. Utrzymywał on się na stadionie bardzo długo. A to dlatego, że dach na Tele2 Arena był zamknięty i nie miał on gdzie ulecieć.
Polacy powolutku się rozpędzali i już w 10. minucie powinni prowadzić. Po wybiciu Salamona futbolówki do przodu piłkę do Ishaka głową zgrał Filip Szymczak. Kapitan mistrza Polski przyjął piłkę i trafił jedynie w słupek.
Dwie minuty później ciekawej próby z okolic 40-metra podjął się Radosław Murawski. Środkowy pomocnik Lecha zauważył wysuniętego bramkarza gospodarzy, Jacoba Widella Zetterstroma, lecz ten w ostatniej chwili zdołał wyłapać ten strzał.
Kolejorz zaczął przejmować inicjatywę nad spotkaniem, natomiast Djurgarden szukało swoich szans w kontratakach, jednak były one nieprzemyślane. Czas gospodarzom uciekał, a Lech czuł się coraz pewniej. A jeszcze pewniej mógł się poczuć w drugich 45. minutach. Tuż przed zejściem do szatni Marcus Danielson po analizie VAR zobaczył czerwoną kartkę za faul na Afonso Sousie.
Poznaniacy mieli komfortową sytuację i wystarczyło dowieźć wynik do końca spotkania. Druga część gry mogła rozpocząć się fantastycznie. W 49. minucie świetną, indywidualną akcją popisał się Szymczak, ale jego strzał zatrzymał się na spojeniu słupka z poprzeczką. Jednak to nie był koniec. Futbolówka trafiła momentalnie do Murawskiego, który także trafił w obramowanie bramki.
Im dłużej trwała druga część, tym więcej z gry mieli zawodnicy ze Sztokholmu. Lechici musieli uważać, aby nie stracić gola, bo kolejne minuty spotkania byłyby bardzo napięte. W 65. minucie Kolejorz miał kolejne doskonałe okazje, aby objąć prowadzenie. Szczególnie Mikael Ishak, który zmarnował dwustuprocentową sytuację. W 77. było już po meczu! Świetnym rozprowadzeniem piłki popisał się Kwekweskiri, który zagrał do Pedro Rebocho. Portugalczyk z prawej strony wypatrzył świetnie ustawionego Filipa Marchwińskiego, który praktycznie dostawił nogę i wyprowadził Kolejorza na trzybramkowe prowadzenie w dwumeczu.
W doliczonym czasie gry jeszcze dwukrotnie dobił przeciwnika. Najpierw zamieszanie w polu karnym wykorzystał Kwekweskiri, a następnie wynik na 3:0 w tym spotkaniu Michał Skóraś.
Awans Kolejorza nie był zagrożony nawet na moment. O tym z kim zagra Lech Poznań w 1/4 finału Ligi Konferencji Europy, a także potencjalnych rywali w półfinale tych rozgrywek, dowiemy się w piątek, 17 marca tuż po godzinie 14.
10 powodów, dla których Lech Poznań awansuje do ćwierćfinału...
