Spis treści
Zanim przejdziemy do najnowszej, niezbyt optymistycznej historii, warto przypomnieć pewien „mecz o wszystko”, który nie tylko zakończył się po naszej myśli, ale nawet zapoczątkował drogę po medal mistrzostwa świata. Tak, chodzi o mundial w Hiszpanii w 1982 roku.
Po dwóch pierwszych meczach, bezbramkowych remisach z Włochami i Kamerunem, Polska zajmowała w grupie dopiero 3. miejsce, co wyrzucało ekipę Piechniczka z turnieju. Mecz z Peru był więc meczem o awans. I rozwiązał się worek z bramkami, wygraliśmy aż 5:1, w efekcie wychodząc z grupy na pierwszym miejscu. Potem był brązowy medal. Ale to zamierzchła historia, skupmy się teraz na tym, co działo się po kilkunastoletniej absencji biało-czerwonych w turniejach rangi mistrzostw.
Mundial 2002: Pauleta, kat Polaków
Po szokującej wielu kibiców porażce 0:2 z Koreą Południową, współgospodarzem turnieju, kolejnym przeciwnikiem ekipy Engela była Portugalia. Zespół z Półwyspu Iberyjskiego, brązowy medalista mistrzostw Europy, poniósł sensacyjną porażkę z Amerykanami (2:3). Tak więc dla obu drużyn starcie w Jeonju, 10 czerwca 2002, było meczem o wszystko. Z tą presją, nie mówiąc o czysto piłkarskich umiejętnościach, zdecydowanie lepiej poradzili sobie Portugalczycy. Wygrali aż 4:0, a hat-tricka ustrzelił Pauleta. Co i tak nie uratowało zespołu portugalskiego – nie wyszedł z grupy po porażce z Koreańczykami 0:1 w ostatniej kolejce. Polacy wygrali „mecz o honor” z USA 3:1, ale i tak zakończyli zmagania w grupie D na ostatnim miejscu.
Mundial 2006: cios w ostatniej minucie
Przed turniejem w Niemczech większość kibiców nie wyobrażała sobie braku awansu z grupy, w której zakładano ewentualnie porażkę z gospodarzami, ale pozostałych rywali lekceważono. Ekwador pół roku wcześniej pokonaliśmy towarzysko 3:1, a Kostaryka była w tym gronie zdecydowanie najsłabszym zespołem. Zimny prysznic spotkał kadrę Janasa już w pierwszym meczu. 0:2 z Ekwadorem oznaczało, że mecz z Niemcami, które z łatwością pokonały na inaugurację Kostarykańczyków 4:2. Żeby wciąż myśleć o awansie, potrzebowaliśmy przynajmniej punktu. I prawie się udało. Zwycięską bramkę gospodarze strzelili nam w doliczonym czasie gry… Po tej porażce Polska miała już tylko matematyczne szanse na awans. Ekwador musiałby dwa razy przegrać, a my wygrać wysoko z Kostaryką. Ale już nazajutrz nadzieje prysły, bo La Tri przejechali się po zespole Wanchope’a 3:0. My oczywiście mecz o honor z Kostaryką wygraliśmy 2:1 i zakończyliśmy udział w mistrzostwach na 3. miejscu w grupie A.
Euro 2008: Austria i sędzia Webb, wróg publiczny Polaków
Los skojarzył nas z Niemcami ponownie już dwa lata później, na pierwszych mistrzostwach Europy z udziałem biało-czerwonych. Do tego gospodarze, czyli Austria, jak też Chorwacja. W pierwszym meczu Boruc wyprawiał cuda w bramce, ale i tak polegliśmy po dwóch trafieniach Podolskiego. Chorwacja z kolei pokonała Austrię 1:0. Tak więc przed naszym starciem z zespołem gospodarzy sytuacja przypominała tę obecną, z Euro 2024: obie drużyny miały nóż na gardle. Jako że był to turniej 16-zespołowy, awans można było uzyskać tylko z pierwszego i drugiego miejsca w grupie. Po trafieniu Rogera Guerreiro w 30 minucie, ekipa Benhakkera była bardzo bliska wygranej. Jednak Howard Webb podyktował kontrowersyjnego karnego dla Austriaków w doliczonym czasie gry. Anglik stał się wrogiem publicznym nr 1 w Polsce, a my po remisie mieliśmy już iluzoryczne szanse na awans. W ostatnim meczu przegraliśmy z Chorwatami 0:1 i skończyliśmy na ostatnim miejscu w grupie.
Euro 2012: kompromitacja we Wrocławiu
Cztery lata później graliśmy u siebie, a współgospodarzem Euro 2012 była Ukraina. Tym razem wydawało się, że nic nie odbierze nam awansu, bo w losowaniu grup wyciągaliśmy najłatwiejszych rywali z koszyków 2 (Rosja), 3 (Grecja), 4 (Czechy). A mogliśmy mieć za rywali np. Niemcy lub Włochy (koszyk 2), Chorwację lub Portugalię (koszyk 3), Danię lub Francję (koszyk 4). Pierwszego meczu, z Grecją, nie przegraliśmy. Więc meczem o wszystko okazał się nie ten z Rosją (1:1), ale ostatni z Czechami. Przed ostatnią kolejką mieliśmy 2 punkty, Czesi 3 punkty, Rosja 4 punkty, a Grecja 1 punkt. Awans dawało nam tylko zwycięstwo. Niestety, po beznadziejnej, wręcz kompromitującej grze i trudnych do wytłumaczenia decyzjach kadrowych i taktycznych Smudy, przegraliśmy 0:1. I znów skończyło się ostatnim miejscem w grupie.
Mundial 2018: Bednarek, Szczęsny i seria nieszczęść
Kolejny mecz o wszystko Polska rozgrywała dopiero w Rosji, na mundialu 2018. Jechaliśmy tam z wielkimi nadziejami. Kadra Nawałki wydawała się jeszcze mocniejsza, niż na Euro 2016, gdzie doszliśmy do ćwierćfinału, odpadając dopiero po rzutach karnych z późniejszym mistrzem, Portugalią. Na dodatek, znów byliśmy w 1. koszyku. Trafiliśmy egzotycznie, bo rywale z Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej. Co ponownie, jak w Niemczech w 2006, nie okazało się sprzyjającą okolicznością. Zaczęło się od porażki z Senegalem 1:2, po której najgłośniej mówiło się o serii fatalnych błędów (Krychowiak-Bednarek-Szczęsny), która dała Lwom Terangi dwubramkowe prowadzenie. Mecz o wszystko był z Kolumbią, która w identycznym stosunku, co my, przegrała na otwarcie z Japonią. Biało-czerwoni byli tylko tłem dla Los Cafeteros. 0:3 i do domu.
Ale wcześniej mecz o honor. Który wywołał jednak duży niesmak, mimo wygranej 1:0. Przebieg jednocześnie rozgrywanych meczów Polska – Japonia i Kolumbia – Senegal sprawił, że po bramce Miny dla Kolumbii w 74 minucie przegrana 0:1 z Polakami dawała Azjatom awans. Nie atakowali więc, by nie nadziać się na kontrę i wyższą porażkę. Co więcej, grali tak, by nie złapać żółtej kartki. W tym momencie bowiem Senegal i Japonia miały miały identyczny bilans punktowy i bramkowy, o kolejności miejsc decyduje ranking Fair Play. W nim Japonia była wyżej. Polakom też taka gra „ty do mnie, ja do ciebie” i oczekiwanie na końcowy gwizdek pasowały, bo lepsze 1:0 niż remis czy porażka. Znów skończyliśmy na ostatnim miejscu w tabeli.
Euro 2020: Lewandowski robił co mógł
Ostatni, przed dzisiejszym, mecz o wszystko rozgrywaliśmy na poprzednich Euro, jak pamiętamy wyjątkowo nie mających jednego lub dwóch gospodarzy. Na dodatek, z powodu pandemii koronawirusa, rozegranych z rocznym poślizgiem. Pierwszy mecz wypadł nam w rosyjskim Petersburgu. Po samobóju Szczęsnego wyrównał Linetty, ale to Słowacy zadali decydujący cios. Hiszpania zremisowała ze Szwecją, a następnie Szwecja pokonała Słowaków. Nie mogliśmy więc z Hiszpanami przegrać, by pozostawić sobie szanse na awans. Skończyło się remisem. Przed ostatnią kolejką Szwecja miała 4 punkty, Słowacja 3 punkty, Hiszpania 2 punkty, Polska 1 punkt. Żeby awansować, wygrać musieli i La Furia Roja, i biało-czerwoni. Hiszpanie robili Słowaków 5:0. My już od 2 min. musieliśmy gonić wynik. Gdy w 59 min. zrobiło się 2:0 dla Szwedów, mało kto wierzył. Ale Lewandowski zadał dwa ciosy i w 84 minucie był remis. Końcówka należała już jednak do rywali. Wygrali 3:2, a Polska znów skończyła na ostatnim miejscu w grupie.
