Koszmar 30-latki z Leszna poruszył całą Polskę. Mieszkanka Leszna poznała przez internet starszego o pięć lat Mateusza J. spod Głogowa. Romans w sieci przeniósł się do realnej rzeczywistości. Mężczyzna w końcu ,,zaprosił'' ją do domu we wsi Gaiki koło Głogowa. Mieszka w tej wsi razem z rodzicami.
Ofiara kata z Gaików nie ma dokąd wrócić. Rodzina w Lesznie jej nie chce?
30-latka została uwięziona w pomieszczeniu gospodarczym obok domu. To mała klitka o wymiarach zaledwie kilku metrów kwadratowych. Nie ma okien, ogrzewania, a budynek jest wykonany w części parterowej z solidnego kamienia. To zimne, ciemne i głuche miejsce. Sąsiedzi zapewniają, że nie słyszeli żadnych niepokojących dźwięków, choć koszmar porwanej kobiety trwał tam aż cztery lata.
W tym czasie 30-latka była na przemian gwałcona i katowana. Gdy agresor wypuszczał ją poza budynek, zakładał na głowę kominiarkę, by nie mogła obserwować otoczenia.
Kobieta kilka razy trafiała do szpitala. Tylko wtedy, gdy oprawca tak mocno ją katował, że obrażenia groziły śmiercią. Był jeden wyjątek. Wyjazd do Nowej Soli. Ciąża i poród. Zastraszona kobieta oddała wtedy dziecko do adopcji zaraz po urodzeniu. Nigdy nie mówiła lekarzom o swoim piekle. Raz trafiała na oddział z perforacją przełyku, kiedy indziej z poważną raną pachy z uszkodzeniem węzłów chłonnych. Śledczy mówią, że obrażenia powstały w czasie gwałtów.
Sytuacja zmieniła się dopiero 27 sierpnia 2024, gdy Mateusz J. musiał znów przywieźć ją do szpitala, po kolejnym brutalnym pobiciu. Wyrwał jej bark.
Więziona, gwałcona i katowana przez kilka lat. Nie chce wrócić do domu w Lesznie
Lekarze pomogli chorej, ale nabrali tak poważnych podejrzeń, że skonsultowali ją z psychologiem. W czasie rozmowy zastraszona i wycieńczona ofiara opowiedziała o swoim piekle.
Dziś wiadomo, że mogłaby już opuścić szpital, ale sama tego nie chce. Nieoficjalnie wiadomo, że nie ma dokąd wrócić. Wyjeżdżając z Leszna przed czterema laty do Mateusza J., skonfliktowała się z rodziną.
W mediach pojawiły się informacje, że zostawiła w Lesznie dwójkę dzieci z poprzedniego związku, które mają teraz siedem i dziewięć lat. Ich wychowaniem zajęli się jej rodzice i zdaniem kobiety jej powrót do Leszna nie jest możliwy.
Szpital w Głogowie szuka dla 30-latki wsparcia opieki społecznej. Jej oprawca został aresztowany.
Kim jest kat z Gaików koło Głogowa. Jak to możliwe, że dręczył i więził kobietę przez lata?
Mateusz J. po zatrzymaniu nie przyznał się do winy,
Złożył jednak obszerne wyjaśnienia. Nie ujawniamy ich treści ze względu na tajemnicę postępowania - mówiła nam Lilianna Łukasiewicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
We wsi Gaiki, w której wydarzył się horror, to jeden z głównych tematów rozmów. W szoku są rodzice 35-latka, którzy przez cały czas mieszkali z 35-letnim synem pod jednym dachem. Starsi, schorowani ludzie twierdzą, że o niczym nie wiedzieli.
Nie wiedziałam o niczym. Powiedzieli nam dopiero, jak go zabrali, a potem przyjechali zabezpieczyć tę komórkę. Opiekuję się chorym na raka mężem, jestem umęczona. Uwierzcie mi, ja nic nie wiem. Nigdy jej tu nie widziałam. Przy nas nie wynosił ani jedzenia, ani wody - mówi matka Mateusza J.
70-letnia kobieta zapewnia, że nie miała pojęcia o tym, co się działo w stodole naprzeciwko domu. Mateusz J. nie pracował zawodowo. Wcześniej krótko imał się różnych zajęć, ostatnio tylko pomagał rodzicom koło domu.
Nie przyprowadzał dziewczyn do domu, bo mnie się bał. Ale kiedyś miał inne, które tu przyjeżdżały i chciały mieszkać z nim na kocią łapę. Nie godziłam się na to, bo nie chciałam, żeby robił z domu burdel – opowiada portalowi Głogów Naszemiasto matka oprawcy.
Rodzice mówią, że od lat pomieszczenia, które ich syn przerobił na więzienie, nie widzieli na oczy. Nie wchodzili tam, bo im nie pozwalał. Ciągle było zamknięte.
Matka przyznaje, że nie mogła też wejść do pokoju syna, bo też jej na to nie pozwalał. Na pytanie, jakim był dla nich synem, kobieta odpowiada: - No taki normalny, nie pił. Był wrogiem alkoholu – mówi. - Tak mu ufałam, myślałam, że na starość będziemy mieć w nim pomoc.
Sąsiedzi w Gaikach dziś łączą fakty w sprawie Mateusza J.
Mieszkańcy sąsiednich domów też zapewniają, że o niczym nie wiedzieli, ale dzisiaj dziwne zachowania 35-latka interpretują już inaczej.
W stodole rozwieszał jakieś płachty. Pewnie po to, by dziewczyna miała się gdzie myć w tajemnicy przed innymi. Dlaczego nie wołała pomocy, nie potrafię odpowiedzieć – zastanawia się sąsiadka.
Mateuszowi J. postawiono kilka zarzutów. Za te przestępstwa może trafić do więzienia na czas od 5 nawet do 25 pozbawienia wolności. Na razie najbliższe trzy miesiące spędzi w tymczasowym areszcie.
