Katastrofa na targach 2006 w Katowicach
19 lat temu w czasie wystawy gołębi pocztowych zawalił się dach hali Międzynarodowych Targów Katowickich.
Pod gruzami zginęło 65 osób, 170 zostało rannych. Wiele lat trwało ustalenie winnych, wydanie wyroku i określenie odszkodowań dla żyjących ofiar katastrofy i rodzin tych, którzy zginęli.
Dopiero w 2019 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał odpowiedzialność cywilną Skarbu Państwa za katastrofę MTK. Nadal zawierane są kolejne ugody.
Wśród śmiertelnych ofiar katastrofy było pięcioro mieszkańców Opolszczyzny. Mogło być ich jednak znacznie więcej. Wystawę odwiedziło bowiem wielu mieszkańców Opolszczyzny, gdzie wielką popularnością cieszy się hodowla gołębi pocztowych.
Wiadomo m.in., że kilkudziesięcioosobowa wycieczka hodowców z Kędzierzyna-Koźla i okolic wyszła z hali MTK zaledwie na kilkadziesiąt minut przed katastrofą.
Mieszkaniec Dobrodzienia: „Najpierw był błysk, a potem ciemność!”
Zdjęcie citroena z oleską rejestracją (OOL), nad którym zawisł zawalony dach, obiegło cała Polskę. Fotografię zrobił fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej.
Samochód należał do Dionizego Bryłki z Dobrodzienia, aktualnego radnego powiatu oleskiego. Mimo iż mieszkaniec Dobrodzienia nie jest miłośnikiem gołębi, w Katowicach był już od początku trwania targów. Wszystko dlatego, że jako akustyk był odpowiedzialny za nagłośnienie na wystawie gołębi pocztowych w hali Międzynarodowych Targów Katowickich.
- Kiedy jechałem do Katowic, w radiu mówili o dachach, które zawalają się pod ciężarem śniegu - wspominał Dionizy Bryłka. - Pomyślałem jednak, że co miało się zawalić, to już się za-waliło. Przecież nie było nowych opadów śniegu.
W katowickiej hali, w której w sobotę, 28 stycznia 2006 roku rozegrała się tragedia, mieszkaniec Dobrodzienia był od piątku bez przerwy. Swoim citroenem wjechał do środka, nawet w nocy z piątku na sobotę spał w samochodzie, zaparkowanym przy estradzie.
- W aucie mam termometr, który mierzy temperaturę na zewnątrz, więc widziałem, jak w hali robi się coraz cieplej - opowiadał Dionizy Brylka. - Przy estradzie zaczął nawet przeciekać dach, sprzątaczki wycierały ścierkami zbierające się kałuże.
Zdaniem mieszkańca Dobrodzienia zlodowaciały śnieg przymarzł do dachu i służby odgarniające śnieg z dachu nie mogły go usu-nąć. Kiedy w hali zaczęła rosnąc temperatura, śnieg na dachu zaczął się topić i napierać na konstrukcję.
- W sobotę po południu w hali były tysiące ludzi, wtedy zrobiło się wręcz gorąco - mówi pan Dionizy. - Zdjąłem kurtkę, ale nawet w swetrze było mi za ciepło.
Po godz. 17.00 w hali mocno się już przerzedziło. W pewnym momencie słychać było trzask, dobiegający spod stropu.
- Spojrzałem w górę i wydawało mi się, jakby część dachu się zagięła - opowiada Dionizy Bryłka - Pomyślałem, że coś mi się przywidziało.
Ale po chwili rozległ się potężny huk i paniczne krzyki ludzi.
- Nagle zobaczyłem, że dach wali nam się na głowy, pamiętam też mocny błysk światła - opowiada mieszkaniec Dobrodzienia.
Rzucił się instynktownie na ziemię przy samochodzie i zakrył głowę rękoma. Spadające tony blachy zawisły kilkadziesiąt centymetrów nad citroenem.
- Rozległa się kompletna cisza, było zupełnie ciemno - opowiada pan Dionizy - Zaświeciłem latarkę przy telefonie komórkowym.
Po chwili rozległy się jęki rannych osób. Dionizy Bryłka dostrzegł kobietę, której nogi przygniotła wielka rura. Zaczął szukać czegoś do podważenia żelastwa. Znalazł deski, ale te łamały się jak zapałki. W końcu zaczął odrywać rury od swoich kolumn nagłaśniających.
Kiedy tak szukał czegoś do podważenia wielkiej rury, natknął się na człowieka, na którego runął dach.
- Wtedy pomyślałem: Boże, ja również mogłem zostać przygnieciony - wspominał Dionizy Bryłka - Nie wiedziałem, kogo ratować: jego, czy wracać do tej kobiety.
Jednak ludzie, którzy razem z Dionizym ratowali rannych (nie pamiętał potem, czy byli to strażacy czy inni świadkowie tragedii, którzy przeżyli) zauważyli, że mężczyzna już nie żyje.
Kiedy uwolniono kobietę, dobrodzieński akustyk chciał ratować swój sprzęt. Ale do wyjścia z budynku zmusił go policjant.
- W tej hali został cały mój dobytek: sprzęt nagłaśniający, no i samochód - mówił Dionizy Bryłka.
