25-letni obecnie Marcin H. założył na siebie kurtkę pracownika poczty, charakterystyczną torbę listonosza, nasunął na oczy czapkę i 12 stycznia 2020 roku wszedł do sklepu jubilerskiego przy ul. Prudnickiej w Nysie.
Był środek dnia, godzina 15. W sklepie był tylko właściciel, który rozmawiając przez telefon spacerował pomiędzy salonem a zapleczem.
- Marcin H. zobaczył, że jedna z lad ma w zamku klucz, przekręcił go, chwycił kasetkę z biżuterią i wybiegł ze sklepu. Jubiler pobiegł za nim na ulicę, a potem na podwórze pomiędzy kamienicami na Prudnickiej - ustalili śledczy.
Tam zdołał dogonić złodzieja, chwycił go i obaj upadli na ziemię. Napastnik uderzył jubilera w twarz, szarpał się z nim, ale w końcu porzucił kasetkę i wbiegł do sąsiedniej klatki.
To była przygotowana wcześniej droga ucieczki. Kamil J. pilnował, żeby nikt przypadkowo nie zatrzasnął drzwi. Na ulicy w samochodzie czekał na nich jeszcze Piotr M. z Nysy, który najlepiej znał teren.
Sąd Rejonowy w Nysie skazał właśnie Marcina H. na trzy lata pozbawienia wolności, Kamila J. na rok i 6 miesięcy, a Piotra M. na rok i 2 miesiące.
Sami oskarżeni na rozprawie przyznali się do zarzutów, choć starali się umniejszać swoją rolę w organizowaniu skoku. Marcin H. został też skazany za nielegalne posiadanie pistoletu.
- Zabrał go ze sobą do Nysy, ale w czasie napadu zostawił go w samochodzie. Dwaj z nich odpowiadało w warunkach recydywy, poznali się zresztą wcześniej odsiadując inną karę - ustalono na rozprawie.
Sąd uznał, że napadając na jubilera działali w porozumieniu, choć nie przewidzieli tak zdecydowanej reakcji właściciela sklepu.
Oskarżeni mają mu teraz zwrócić prawie 7 tysięcy złotych, bowiem z odzyskanej kasetki zginęła część złotych pierścionków.
Wyrok nie jest prawomocny.
