Berlin, Niemcy
Niemcy odczuwają coraz większą pokusę, aby działać na świecie samodzielnie, bez innych państw Unii Europejskiej. Ale na dłuższą metę to się nie opłaca ani Europie, ani Berlinowi - piszą Ulrike Guérot i Mark Leonard, analitycy think tanku Europejska Rada do spraw Międzynarodowych (ECFR) w ważnym raporcie dotyczącym miejsca Niemiec na kontynencie.
Przez wiele lat rola Niemiec w Unii Europejskiej była bezdyskusyjna. Berlin razem z Paryżem był motorem napędowym wspólnoty. Najpierw jako RFN, a także po zjednoczeniu nie myślał on o zmianie swojej roli. Jednak nawet ta niemiecka dyscyplina nie zmieniała faktu, że coraz bardziej dystansował inne kraje pod względem gospodarczym. Stanley Hoffman z tego powodu określił UE jako instytucję, która jest "asymetrycznie symetryczna". Oznaczało to sytuację, w której jedna strona (Niemcy) jest bardzo silna gospodarczo, natomiast druga (Francja), choć słaba ekonomicznie, ma silną pozycję polityczną, przede wszystkim w dyplomacji.
Jednak w ostatnich latach zaczęło się to zmieniać. Niemcy, dawniej zwolennik wzmacniania unijnych instytucji, w 2010 r. przestały wspierać sposób podejmowania decyzji na szczeblu Komisji Europejskiej, a w zamian zaczęły forsować metodę międzyrządową. Berlin poczynił też kroki, które miały wzmocnić jego pozycję na scenie międzynarodowej. Na korytarzach niemieckiego MSZ, zaznaczają Guérot i Leonard, często dało się słyszeć, że Niemcy bardziej od PIIGS (skrót od nazwy państw z południa Europy) potrzebują BRICS (najważniejsze kraje rozwijające się). Ten sposób myślenia pogłębiał się za każdym razem, gdy było słychać o kolejnych problemach Grecji, Irlandii czy Portugalii.
Sposób myślenia Niemiec najlepiej tłumaczą dane. Berlin odpowiada za 27 proc. eksportu UE, podczas gdy Paryż za 12 proc., Rzym za 11 proc., a Londyn za 10 proc. Właśnie ta dysproporcja sprawia, że Niemcy coraz częściej myślą o działaniach unilateralnych na światowej scenie. Ale nie powinny tego robić - twierdzą analitycy ECFR. Przede wszystkim dlatego, że Berlin dużo lepiej poradzi sobie w nieuchronnym starciu z Chinami, mając wsparcie innych krajów europejskich. Zjednoczona Europa ma dużo większą możliwość oddziaływania dyplomatycznie niż jedno, największe nawet państwo - a to może okazać się kluczowe w tym starciu. Natomiast samotnie Niemcy mogą pójść drogą Japonii - do niedawna drugiego najpotężniejszego kraju świata - która jednak, nie umiejąc zbudować odpowiednio silnego sojuszu w Azji, od kilkunastu lat nie umie się uporać z kryzysem. Ale państwa Europy, argumentują Guérot i Leonard, muszą przekonać Niemcy, że chcą z nimi współpracować. A to oznacza konieczność wprowadzenia trudnych reform gospodarczych, na wzór niemiecki.
Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub w serwisie prasa24.pl