Niemiecki poszukiwacz przygód, który dwa lata temu zapłacił za oglądanie wraku Titanica z zaginionej łodzi podwodnej, nazwał wyprawę „misją samobójczą”.
Arthur Loibl mówi dziś, że miał niesamowite szczęście, że przeżył.
Niesprawna łódź
Najpierw okazało się, że łódź podwodna była niesprawna. Potem wykryto problemy z elektryką. Na krótko przed umieszczeniem jej w wodzie zepsuł się wspornik rury stabilizacyjnej, który zapewniał równowagę, gdy jednostka schodziła na głębinę.
Warunki w łodzi poszukiwacz przygód określił jako trudne. Do jego podróży dołączyli francuski odkrywca Paul-Henry Nargeolet i dyrektor oraz pilot OceanGate Stockton Rush. Obaj są teraz na Tytanie i zaginęli wraz z Anglikiem Hamishem Hardingiem, Pakistańczykiem Shahzadą Dawoodem i jego synem Sulemanem.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!
Spartańskie warunki w łodzi podwodnej
Na Tytanie nie ma siedzeń, jest jedna toaleta z zasłoną zaciągniętą dla „prywatności”. Na głębokości 1400 metrów światło już nie dociera. - Trzeba mieć silne nerwy, nie można mieć klaustrofobii i trzeba siedzieć ze skrzyżowanymi nogami przez dziesięć godzin – mówił Loibl.
Niemiec dodaje, że gdy dotarł do Titanica, poczuł euforię. Tytan dwukrotnie okrążył wrak, raz nawet osiadł na jego pokładzie, nim ruszył w podróż powrotną.
Mężczyzna uażnie śledzi doniesienia o zaginięciu łodzi. - Czuję się źle, jestem zdenerwowany. Miałem wtedy niesamowite szczęście - mówił "Bildowi". Jak wielu, liczy na cud.
Loibl dodał, że miał nadzieję polecieć w kosmos z Virgin Galactic za 250 tys. dolarów. Ale po zaginięciu Tytana powiedział: Moje dążenie do skrajności stoi teraz pod znakiem zapytania.
dś