Papic: Niemcy chcą budować w Europie Środkowej swoją strefę wpływów

Polska powinna być neutralna jak Szwecja - mówi analityk Marco Papic w rozmowie z Agatonem Kozińskim.

Jaka przyszłość czeka strefę euro?
Niedawno analizowaliśmy tę kwestię w Stratfor i doszliśmy do niezbyt optymistycznych dla strefy konkluzji. Spoglądając na nią w perspektywie długoterminowej, trudno być optymistą. Obecny kryzys świetnie zresztą pokazał, jakie zagrożenia na nią się czają. Choćby to, że w jej skład wchodzi 16 państw, a każde z nich prowadzi inną politykę fiskalną. Choć proszę nie myśleć, że maluję przyszłość Europy w czarnych barwach. W najbliższych latach euro bardzo się przyda, gdyż pomoże ustabilizować sytuację. Teraz na rynku jest dużo paniki, co chwila słychać, że a to Niemcy wystąpią z eurozony albo Grecja zostanie z niej wyrzucona. Ale to nie jest łatwe - właśnie dlatego, że istnieje strefa euro.

W jakim kierunku będzie się ona rozwijać?
Euro to cały czas stosunkowo silna waluta w porównaniu z innymi. Ale to już nie jest ten sam pieniądz, jakim był w 1999 r. Gdy powstawała eurozona, po niemieckiej marce przejęła stabilność. Sam fakt, że tak silna gospodarka jak niemiecka rozlicza się w euro, stanowił formę zabezpieczenia i uspokajał nową walutę. Teraz ta stabilność znikła. Nie znaczy to, że euro zniknie. Nie ma szans, by obecny kryzys wysadził całą strefę w powietrze. Przez najbliższe dwa-trzy lata euro cały czas będzie się cieszyło opinią silnej waluty. Przede wszystkim dlatego, że Europejczycy zrobią wszystko, by utrzymać taki stan rzeczy. Pewnie uda im się więc zachować pozycję waluty numer dwa na świecie. Ale na więcej nie ma co liczyć. Tymczasem przed tym kryzysem euro zagrażało światowej pozycji dolara.

Chiny nawet rozważały przez moment sytuację, by część swych rezerw trzymanych w dolarach zamienić na euro. A na pewno silna pozycja europejskiej waluty ułatwiała Pekinowi rozmowy z Waszyngtonem - zawsze bowiem mógł on zagrozić zamianą dolara na euro.
Teraz taka propozycja nie ma racji bytu. Euro wprawdzie dalej pozostaje globalną walutą numer dwa, ale tak naprawdę tylko dlatego, że nikomu więcej nie zależy na tym, by zająć jej pozycję. Japończycy mają własne problemy ze swoim jenem. Chiński renminbi w ogóle nie walczy o globalną pozycję, ta waluta nie jest nawet wymienialna. Dla Pekinu ważniejsza jest stabilność na własnym podwórku niż globalne wyścigi. Z kolei szwajcarski frank jest walutą bardzo stabilną, ale stoi za nim zbyt mała gospodarka, by można było patrzeć na niego w kategoriach globalnych. Także euro pozostaje numerem dwa - ale to tak naprawdę nic nie znaczy. Na pewno euro nie jest już tą walutą, jaką było choćby w 2008 r., kiedy większość krajów Europy Środkowej chciało jak najszybciej ją wprowadzić u siebie, gdyż widziały ją jako gwarant swego bezpieczeństwa i stabilności. Dziś, dwa lata później podstawowe pytanie brzmi: jak długo strefa euro przetrwa.
Jak Pan na nie odpowiada?
Jeśli sytuacja zmienia się tak diametralnie w ciągu zaledwie dwóch lat, to trudno znaleźć lepszy dowód na jej słabość. A to zapowiada, że nie ma szans na jej ustabilizowanie na dłuższy czas w najbliższych latach. Dlatego teraz należy postawić pytanie: czemu państwa, które teraz na gwałt szukają sposobu, by wzmocnić euro, a nie robiły tego w 2001, czy 2002 r.

W jaki sposób można skutecznie ustabilizować euro w obecnej sytuacji?
Jest tylko jeden sposób: euro musi stać się niemiecką marką. Nie ma innego rozwiązania. Obecny kryzys w Europie wziął się stąd, że każdy kraj strefy euro prowadził własną politykę fiskalną. Na pewno w ten sposób nie da się budować stabilnej waluty. Euro było stabilne tylko wtedy, gdy rynki finansowe czuły, że stoi za nim niemiecka gospodarka. To właśnie dlatego Portugalia, Grecja czy Hiszpania przez lata mogły korzystać z tanich pożyczek. Międzynarodowe banki chętnie im ich użyczyły, bo miały świadomość, że poręczycielem tych państw są Niemcy. Aż wybuchł obecny kryzys w Grecji - a Berlin nie zareagował na niego tak szybko, jak rynek spodziewał się, że zareaguje. Wtedy obecna architektura strefy euro rozsypała się jak domek z kart - a przynajmniej rozsypała się w oczach inwestorów. Na szczęście dla euro Niemcy się opamiętali i zareagowali. Musieli przy okazji złamać postanowienia traktatu lizbońskiego, ale tylko w ten sposób mieli szansę uratować wspólną walutę - inaczej kryzys byłby jeszcze głębszy. Aby uniknąć takich kłopotów w przyszłości, Berlin ma tylko jedno rozwiązanie: wziąć na siebie jeszcze większą kontrolę nad euro.

W jaki sposób Niemcy mogą kontrolować walutę, której używa 16 państw? Czy pozostałe kraje zaakceptują dominację Berlina?
Jestem przekonany, że tak. Kraje z południa Europy były w stanie uzyskiwać tanie kredyty tylko dlatego, że stały za nimi Niemcy. W chwili gdy nie było to takie oczywiste, pojawiły się problemy. To była przyczyna kryzysu. Państwa eurostrefy wolą tego uniknąć i będą gotowe przekazać dużą część swojej niezależności na rzecz Berlina, byle tylko mieć stabilną gospodarkę. Nie mam wątpliwości, że tak będą się zachowywać kraje południowe, ale także Francja. Przecież wszystkie dyskusje o tym, że państwa będą sobie nawzajem pokazywać projekty narodowych budżetów, to nic innego jak właśnie poświęcanie własnej suwerenności na ołtarzu wspólnej waluty. Bo kto tak naprawdę będzie miał prawo wtrącać się do tego, jak poszczególne kraje konstruują swój budżet? Nie mam żadnych wątpliwości: przede wszystkim Niemcy. Ale takie rozwiązanie jeszcze kilka lat temu było całkowicie wykluczone.

Cały tekst przeczytasz w weekendowym wydaniu "Polski" lub na stronie prasa24.pl.

Wróć na i.pl Portal i.pl