Piotr Rojek - wybitna postać w świecie organistów

Katarzyna Kaczorowska
Piotr Rojek, profesor wrocławskiej Akademii Muzycznej, organista, czuwa nad wspaniałym instrumentem w kościele św. Wawrzyńca w Wołowie - jednymi z najcenniejszych organów w Polsce
Piotr Rojek, profesor wrocławskiej Akademii Muzycznej, organista, czuwa nad wspaniałym instrumentem w kościele św. Wawrzyńca w Wołowie - jednymi z najcenniejszych organów w Polsce fot. archiwum prywatne
Z uśmiechem przyznaje, że jeden z jego znajomych polityków o organach mówi "czołg w świecie instrumentów". No więc niech będzie - jeden z najwybitniejszych, nie tylko polskich, organistów jest czołgistą, tyle tylko, że nie pracuje w hełmie i nie strzela do słuchaczy odłamkowym, jak Gustlik w "Czterech pancernych i psie", ale dźwiękami, które mają sprawić, że choć na chwilę świat się dla nich zmieni.

Piotr Rojek - bo o nim mowa - woli chyba jednak mówić o organach, że są jak miasteczko, do którego wejść mogą tylko wtajemniczeni. Bo to co przeciętny zjadacz chleba i muzyki widzi w kościele, jeśli stanie tyłem do ołtarza, to tylko niewielka część tego największego spośród wszystkich instrumentów, jakie kiedykolwiek stworzył człowiek. - To jest prawdziwe miasto z rozbudowaną infrastrukturą: chodnikami, schodkami, balustradami. To naprawdę nie są tylko te długie piszczałki, czyli tak naprawdę głosy, które widzimy, stojąc w nawie głównej - przyznaje pan profesor, który z niejakim wstydem wyznaje, że jako dziecko jakoś mało interesował się tym, co się działo przy ołtarzu. Nic nie mógł poradzić na to, że bardziej pociągał go ten gigant wydający różne dźwięki, z maszynerią bardziej skomplikowaną niż silnik samochodowy.

Czytał więc wszystko, co mógł zdobyć, o historii organów. A miał w czym wybierać - Dolny Śląsk przed wojną szczycił się wspaniałymi instrumentami, które wyszły spod ręki wybitnych konstruktorów. Wojna to bogactwo zrujnowała, ale kilka cudów ocalało, a Piotr Rojek dzięki swojej wiedzy i wirtuozerskim umiejętnościom nie tylko wie o nich wszystko, ale też zna je od najmniejszego do największego elementu. No i jest opiekunem kilku z nich. Do kościoła pod wezwaniem świętego Wawrzyńca w Wołowie, gdzie organizuje międzynarodowy festiwal "Cantus Organi", może przyjechać i grać nawet w środku nocy.
Casparini jak Stradivari

W świecie wiolinistyki każdy stradivarius jest, jak nie przymierzając rolls-royce. Skrzypce, które wyszły spod ręki Antonia Stradivariego z Cremony, ucznia Nicole Amatiego, to marzenie każdego wirtuoza i wyrafinowanego złodzieja. Temu pierwszemu pozwalają wznieść się na wyżyny kunsztu muzycznego, a temu drugiemu pewnie śnić o niewyobrażalnych zyskach - jeśli rzecz jasna trafi się szaleniec gotowy zapłacić za sygnowany instrument setki tysięcy dolarów tylko po to, by trzymać go w sejfie. Organy Caspariniego złodzieja rozpalać nie mogą. Nie da się ich ukraść, bo nie da się ich wynieść. - Ale za to jak grają! - rozmarza się Piotr Rojek i przyznaje, że Adam Horatio Casparini na Dolnym Śląsku właśnie stworzył swoje najwspanialsze dzieła. Jedno z nich zachwyca w Wołowie, inne zbudował dla kościoła św. Krzysztofa we Wrocławiu, a te, które można było usłyszeć w św. Wojciechu, niestety, nie przeżyły bombardowań Festung Breslau.

- Ale za to ocalały świetne organy Sauera w kościele Uniwersyteckim, gdzie bomba spadła przy ołtarzu, ale jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu nie wybuchła. I równie wspaniały instrument, który wyszedł spod ręki Michaela Englera, zbudowany specjalnie dla opactwa cysterskiego w Krzeszowie - mówi profesor Rojek i zdradza, że Engler był mistrzem w rozmieszczaniu w organach schodków, chodniczków, balustrad, słowem wszystkich tych elementów, które służą muzyce i muzykowi, ale zarazem zachwycają swoją urodą.

Liryka tkliwa mechanika

Nie da się tego instrumentu trzymać w domu, a jego konstrukcja to raj dla inżyniera. Głosy, piszczałki, manuały, kontuar, pedały - bo przecież na organach gra się rękami, nogami, a jeszcze do tego zaangażowane są głowa i serce. Muzyk-inżynier wie też, że jest jeszcze wiatrownica, czyli element sterujący doprowadzeniem powietrza do piszczałek. I jak Piotr Rojek może godzinami opowiadać o barokowej mechanice, ciężkiej, wymagającej siły przy graniu i tej romantycznej - rurkowej pneumatyce, która sprawiła, że granie na organach stało się niemalże zwiewne; wie też, że organy, choć tak potężne, są w gruncie rzeczy bardzo delikatne i łatwo je uszkodzić.

- Piszczałki robi się ze stopu cyny i ołowiu, są bardzo miękkie i naprawdę łatwo o katastrofę, jeśli ktoś obchodzi się z nimi niedelikatnie. A naprawa zniszczonej piszczałki nie tylko jest czasochłonna i trudna, ale i bardzo kosztowna - przyznaje profesor-organista, który godzinami mógłby tłumaczyć, jak powietrze z wiatrownicy wędruje przez piszczałki, mieszki, cały wewnętrzny świat organów, by wydostać się dzięki talentowi muzyka na zewnątrz i zachwycić słuchacza.

Bo Piotr Rojek, może niekoniecznie jak wielki kantor Jan Sebastian Bach z niedalekiego przecież Lipska, widzi w muzyce cel ostateczny, czyli zbliżenie do Boga, ale nie kryje, że w świecie współczesnym to muzyka ma ogromny wpływ na człowieka.
- Nie potrafimy sobie wyobrazić bez niej życia. Wystarczy, że stukniemy w stół dwa, czy trzy razy i już jest jakiś dźwięk, już coś nucimy pod nosem. I trochę jak Bach, uważam, że muzyka powinna czynić człowieka lepszym, powinna powodować, że po koncercie unosimy się te kilka centymetrów nad ziemią. W tym jest kwintesencja naszej misji - uśmiecha się Piotr Rojek, który zastrzega, że niekoniecznie chce uduchawiać każdego słuchacza, tak jak Bach. Zresztą trudne by to było w świecie, w którym w każdej niemalże minucie jesteśmy atakowani kakofonią dźwięków, doznań i informacji niekoniecznie dobrych.
- Ale każdy, bez względu na to czy słucha Rojka, Beethovena czy Dody, przyzna, że muzyka porusza w nim jakąś ukrytą strunę. Efektem tego dotknięcia staje się intymne przeżycie, które może być punktem wyjścia do refleksji. No bo po co człowiek idzie na koncert? - pyta retorycznie pan profesor i popijając łyk kawy, sam głośno odpowiada: - Po to, żeby niezależnie od stanu w jakim się znajduje, oderwać się od codzienności, która pędzi, przytłacza. Koncert to przystanek, na którym możemy zastanowić się nad czymś ważnym. Może dzięki tej chwili staniemy się lepsi, doskonalsi?

Niech moc będzie z nami

Największe na świecie organy zbudowano w latach 1911-1913 dla Jarhunderthalle, czyli Hali Ludowej. Zbudowała je firma Sauer z Frankfurtu nad Odrą (istniejąca do dzisiaj!). W jej archiwach zachowały się zdjęcia, dokumentujące powstawanie giganta, który miał 200 rejestrów i ponad 16 tysięcy piszczałek (w 1937 roku instrument rozbudowano do 220 rejestrów).
Panowie w białych koszulach z rękawami podwiniętymi do łokci, w kamizelkach widocznych spod fartuchów, wąsaci, brodaci i bez zarostu uważnie coś przycinają, dokręcają, sprawdzają. Widać skupienie na ich twarzach - konstrukcja wymagała iście matematycznej precyzji. Ale widać też, że przy budowie jednego instrumentu pracowało co najmniej kilkanaście osób, a każda miała dokładnie określone zadanie, wynikające z jej doświadczeń i umiejętności.

- Jeden z największych kompozytorów XIX wieku - Max Reger - specjalnie na ten właśnie instrument skomponował jedno ze swoich największych dzieł, które trwa 40 minut: Introdukcję, Fantazję i Fugę e-moll Opus 127! - w głosie Piotra Rojka wyraźnie słychać emocje.

Max Berg też musiał być wielbicielem muzyki organowej, w końcu zaprojektował Halę tak, by ten instrument był jej integralną częścią. Gigant przetrwał wojnę, ale po wojnie piszczałki niszczały, aż w końcu w latach 1950-52 przeniesiono, co się dało, do wrocławskiej katedry. - I są tam dzisiaj oryginalne organy z oryginalnym kontuarem. Prawdziwa magia, proszę mi wierzyć. Mają o 60 głosów mniej, ale wciąż jest to potęga - kilkanaście tysięcy piszczałek, pięć manuałów, klawiatura nożna, dwie szafy rejestrów po lewej i po prawej stronie. Marzenie każdego organisty - wylicza Piotr Rojek.

To marzenie czeka na remont, ale po remoncie może to właśnie profesor wrocławskiej Akademii Muzycznej będzie tym, który wdrapie się po schodach i wejdzie do tego magicznego miasteczka, by ludzi zgromadzonych w katedrze zabrać w niezwykły świat muzyki?

Zaborczy gigant

- Hm, organy to wymagający instrument, zazdrosny, nie tolerujący zdrady, można powiedzieć, że w jakiś sposób zaborczy. Ale ja swoim studentom zawsze powtarzam: "rób to co kochasz, a nie będziesz musiał pracować". Jeżeli granie jest zawodem, to znaczy, że trzeba muzyce poświęcić siły, energię, czas i troskę. Prędzej czy później, przychodzi więc moment zmęczenia, tak jak w związku, jak w każdej rzeczy, w którą wkłada się dużo siebie. Ale jeżeli gramy z miłości, a nie z konieczności czy obowiązku, to znużenie jakoś szybciej mija, jakoś łatwiej nam wrócić do tego, co sprawiło, że się zakochaliśmy - Piotr Rojek uśmiecha się i nawet nie próbuje kryć, że jego miłość do organów jest wciąż tak silna, jak u tego kilkulatka, który w kościele wolał "oglądać głosy" nad wejściem niż księdza przy ołtarzu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piotr Rojek - wybitna postać w świecie organistów - Gazeta Wrocławska

Wróć na i.pl Portal i.pl