Śledztwo w sprawie złota prowadzi od kilku lat wrocławska Prokuratura Regionalna. W 2016 roku pod drzwi jej siedziby podrzucono anonim. Jego autor, podpisany jako „PiSomaniak”, ostrzegał, że prokuratorce grozi poważne niebezpieczeństwo. List podrzuciła w biały dzień osoba zamaskowana parasolem.
Policjanci z CBŚP ustalili, kim jest ów „PiSomaniak”. Na przesłuchaniu przyznał, że napisał anonim i wskazał osobę, od której dowiedział się o rzekomym zamachu. Wskazany przez „PiSomaniaka” mężczyzna zeznał jakoby był świadkiem rozmów o planach zamachu. Namawiać miał do tego jeden z podejrzanych w „złotym” śledztwie – Andrzej N. I to jego postawiono przed sądem.
Mężczyzna do winy nigdy się nie przyznał. Przekonywał, że oskarżenie opiera się na fałszywych pomówieniach. Co mówił dziś – w ostatnim słowie przed wyrokiem, tego nie wiemy. Sąd utajnił rozprawę m in dlatego, że wciąż trwa „złote” śledztwo.
Po ujawnieniu historii, z rzekomym przygotowywanie zamachu, odsunięto od niego panią prokurator. Zaczął je prowadzić nowy prokurator. Ale jesienią ubiegłego nie dość, że zabrano mu sprawę, to jeszcze wszczęto śledztwo, które ma wyjaśnić niezwykle dziwną decyzję, jaką podjął. Postanowił oddać złoto, warte 26 mln zł, jednemu z podejrzanych w sprawie. Decyzję anulowano zanim została wykonana.
