Oczywiście, nie warto lekceważyć takie przypadki, bo wyolbrzymione wieści roznoszą się lotem błyskawicy. Odbiorcy na wszelki wypadek zrywają kontrakty i związek hodowców bydła już mówi o stratach finansowych szacowanych na 600 mln zł. Wiadomo, że polskie mięso bije konkurencję jakością i ceną, więc afera z ubojnią na Mazowszu jest świetnym pretekstem, by zaszkodzić naszym interesom.
Nie zmienia to faktu, że u źródeł skandalu leży chciwość, popychająca przedsiębiorców do łamania przepisów weterynaryjnych. Działania kilku ludzi bez wyobraźni sprawiają, że dla paru groszy narażają całą branżę na olbrzymie straty. Nie jest to pierwsza taka sprawa, wcześniej mieliśmy afery nie tylko z mięsem, ale i z niezdrową wodą czy zanieczyszczoną solą.
Takie oszustwa dość szybko wychodzą na jaw i nie ulega watpliwości, że będą się powtarzać. Dlatego służby państwowe powinny mieć gotowe scenariusze, jak reagować w sytuacjach kryzysowych, nawet jeżeli wydaje się na początku, że konkretny przypadek jest błahy. Niestety, zazwyczaj urzędnicy wolą schować głowę w piasek i udawać, że nie ma problemu.
W historii z wołowiną nie popisało się ministerstwo rolnictwa, które przez kilka dni bagatelizowało doniesienia, a w tym czasie lokalna aferka zamieniła się w gorączkowe tropienie polskiego mięsa w kilku krajach europejskich. Teraz minister mówi, że określenie padlina jest znacznie na wyrost, ale - jak to mówią - mleko się już rozlało. Ucieszyć się z tego mogą chyba tylko wegetarianie...