Poznań: Prokuratura tropi ekologów. A może ekoterrorystów?

Rafał Cieśla
02.03.2017 krakow   budowa most na wisle trasa s7 obwodnica  fot.anna kaczmarz  / dziennik polski / polska press
02.03.2017 krakow budowa most na wisle trasa s7 obwodnica fot.anna kaczmarz / dziennik polski / polska press Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Inwestorzy mieli wybór: albo zapłacić nawet 100 tysięcy złotych organizacji „proekologicznej” za to, by nie blokowała inwestycji, albo iść z nią na wojnę, co z kolei mogło opóźnić budowę osiedli mieszkaniowych czy zakładów przemysłowych.

Proceder był prosty: kilka osób, które stały za stowarzyszeniem, zwracało się do inwestora z informacją, że jego wniosek dotyczący pozwolenia środowiskowego zawiera błędy i że oni mogą pomóc je usunąć. Za odpowiednim wynagrodzeniem.

– Jeśli właściciel firmy płacił, to nikt problemu nie robił. Jeśli odmawiał, to stowarzyszenie – z nazwy ekologiczne – składało pisma, odwołania do sądów administracyjnych i w ten sposób cała inwestycja mogła się opóźnić na przykład o półtora roku, a nawet i dłużej

– mówi nam osoba znająca kulisy tego przedsięwzięcia.

Od osiedli po kurniki

O stowarzyszeniu proekologicznym Lege Artis Pro Natura zrobiło się głośno kilka lat temu. Wówczas to przez media w całym kraju przetoczyła się lawina publikacji dotyczących wątpliwości związanych z tą organizacją. Okazało się bowiem, że pod pozorem dbania o ekologię i czyste środowisko podmiot ten właściwie prowadzi interesy z deweloperami, którzy byli do tego niejako przymuszani.

– Osoby ze stowarzyszenia znalazły lukę w prawie i mimo poważnych wątpliwości co do istoty ich działalności, unikały odpowiedzialności karnej. Sprzyjało im to, że miały wykształcenie prawnicze – mówi nasz rozmówca znający szczegóły tej historii.

Kluczem była tutaj decyzja środowiskowa, która jest niezbędna przy realizacji wielu inwestycji. Jakich? Chodzi właściwie o budowę większości obiektów, które w jakikolwiek sposób mogą wpłynąć na środowisko, czyli o postawienie zakładów przemysłowych, osiedli mieszkaniowych, obiektów handlowych, ale też o budowę drogi czy zakładów usługowych. Katalog wymaganych decyzji związanych z wpływem inwestycji na środowisko jest bardzo obszerny.
I właśnie przy okazji starań o uzyskanie tego niezbędnego przez inwestora dokumentu pojawiała się organizacja, której siedziba znajdowała się w Solcu Kujawskim.

– Jej nazwa wystąpiła w przypadku kilkuset inwestycji

– mówi nasz rozmówca.

Faktycznie organizacja działała z rozmachem i to w całym kraju.

Gdzie konkretnie? Z naszych dokumentów wynika, że stowarzyszenie występowało na przykład jako strona postępowania w sprawie uzyskania decyzji środowiskowej przez firmę działającą w gminie Swarzędz. To jeden z liderów na rynku importu owoców i warzyw. W związku z rozwojem działalności firma chciała rozbudować zakład. Kolejnym przykładem, w którym pojawia się nazwa stowarzyszenia jest zakład produkcyjny (znów w gminie Swarzędz), któremu decyzja środowiskowa była niezbędna do rozbudowy fabryki.

Ale lista jest znacznie dłuższa i dotyczy inwestycji realizowanych w całym kraju. Kontrowersyjne stowarzyszenie chciało być stroną postępowania (co dawało liczne możliwości związane na przykład ze składaniem odwołań do sądów administracyjnych i tym samym opóźniania decyzji) na przykład przy okazji wydania decyzji środowiskowej dotyczącej budowy węzła na drodze ekspresowej S7 w Elblągu.

Lege Artis Pro Natura z siedzibą w Solcu Kujawskim odwołało się między innymi także od decyzji prezydenta Poznania o środowiskowych uwarunkowaniach dla przedsięwzięcia polegającego na budowie zespołu budynków mieszkalnych i mieszkalno-usługowych z garażami podziemnymi i garażem wielokondygnacyjnym przy ulicy Boranta w Poznaniu.

W 2015 roku zdecydowano z kolei o dopuszczeniu stowarzyszenia Lege Artis Pro Natura z Solca Kujawskiego do udziału w postępowaniu w sprawie wydania „decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach dla przedsięwzięcia polegającego na budowie pięciu kurników wraz z infrastrukturą towarzyszącą na terenie istniejącej fermy drobiu”, zlokalizowanej w gminie Szamotuły.
Inne punkty z listy to między innymi inwestycje w takich miastach, jak Gdynia, Warszawa, Wrocław czy Rzeszów, ale też w mniejszych miejscowościach, jak podpoznańska gm. Pobiedziska. W tej ostatniej, dokładnie we wsi Promno, chodziło o budowę zespołu domów jednorodzinnych.

Wybór: kasa albo opóźnienie

Cały proceder wyglądał następująco: stowarzyszenie zwracało się do inwestora i wskazywało na błędy w złożonej dokumentacji związanej z planowaną budową. I ten miał dwa wyjścia – albo się dogadać i dać pieniądze rzekomym ekologom, albo iść na wojnę i nie płacić.

– W przypadku pierwszego rozwiązania inwestor podpisywał jakąś fikcyjną umowę o dzieło i w ten sposób płacił stowarzyszeniu kwoty od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Jak wynika z naszych informacji, większość tych ustaleń i dokładne sumy strony precyzyjnie spisywały na papierze, co niewątpliwie ułatwiło później działania śledczym z Poznania.

– Zawarte ustalenia były respektowane i jeśli deweloper zapłacił stowarzyszeniu, to ono nie robiło mu już „pod górkę” przy kolejnych etapach związanych z planowaniem i realizacją inwestycji

– opowiada osoba znająca szczegóły sprawy. – Ale były też sytuacje, że inwestor na przykład z powodów etycznych nie chciał wchodzić w żadne układy z tą kontrowersyjną organizacją. I wtedy zaczynały się kłopoty.

Stowarzyszenie pisało wówczas różne pisma, odwoływało się od decyzji korzystnych dla inwestora do wszystkich możliwych instancji i w ten sposób mogło przeciągać terminy. Opóźnienia mogły trwać nawet dwa lata, a przecież w biznesie czas to pieniądz. Zwłaszcza w budowlance, gdzie przestoje oznaczają wymierne straty. – Dlatego dochodziło też do sytuacji, gdzie początkowo inwestor nie chciał wchodzić w układ, ale chcąc nie chcąc później dawał za wygraną i ostatecznie płacił – dodaje nasz rozmówca.

Udało nam się dotrzeć do pełnomocnika jednej z firm z Wielkopolski, która miała problem z tym stowarzyszeniem. Z naszych ustaleń wynika, że początkowo przedsiębiorstwo to nie chciało płacić stowarzyszeniu.

– Chodziło o etykę i wysokie standardy w firmie. A oni chcieli kilkadziesiąt tysięcy złotych, tylko za to, że dadzą nam spokój – mówił nam pełnomocnik przedsiębiorstwa, który – jak zdecydowana większość – nie chce szczegółowo opowiadać o swoich relacjach ze stowarzyszeniem.

Jak się sprawa skończyła? Czy ostatecznie musieliście zapłacić za „święty spokój”? - pytamy. – Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Obowiązuje mnie tajemnica – ucina jeden z poznańskich prawników.

Można bez sprawozdań

Stowarzyszenie Lege Artis Pro Natura prowadziło swoją działalność od lat. Formalnie zostało zarejestrowane w 2014 roku. Jako siedzibę wskazano Solec Kujawski. Jednak w postępowaniach środowiskowych, do których przystępowała ta organizacja, jako adresy korespondencyjne wskazywano... skrytki pocztowe w Toruniu czy Poznaniu. Stowarzyszenie znajduje się w internetowej bazie KRS, ale oprócz numeru regon i adresu niewiele więcej wiadomo. Lege Artis Pro Natura nie ma też strony internetowej. W sieci prawie nie istnieje.

W 2015 roku dziennikarzom „Pulsu Biznesu” udało się skontaktować z przedstawicielami tej organizacji. Po miesiącu otrzymali oni odpowiedzi na swoje pytania, z których wynikało, że stowarzyszenie liczy... trzech członków i nie sporządza sprawozdań finansowych, bo według prawa nie musi. Członkowie tej tak krytykowanej przez inwestorów organizacji stwierdzili też, że nie ma żadnego klucza, według którego przystępują do postępowań związanych z wydawaniem decyzji środowiskowej.

– Przeglądali ogłoszenia w internecie i wysyłali masowo pisma, dzięki czemu stawali się stroną postępowania

– tłumaczy jeden z naszych informatorów.

Nam też udało się porozmawiać z przedstawicielami kontrowersyjnego stowarzyszenia, kiedy to w 2015 roku opisywaliśmy
historię, której głównym bohaterem było właśnie Lege Artis Pro Natura. Wówczas domagało się ono od wielkopolskiej firmy 100 tys. złotych za nieprzeszkadzanie jej w realizacji inwestycji. W rozmowie z redaktorem Krzysztofem Kaźmierczakiem jeden z przedstawicieli tej organizacji bronił się wówczas, że istniejące przepisy pozwalają na taką działalność, czyli na uczestniczenie w postępowaniach o wydanie decyzji środowiskowych właściwie bez żadnych ograniczeń.

Gdy jednak został on zapytany o pieniądze, jakie jego stowarzyszenie żąda od inwestora z Wielkopolski, to stwierdził, że należy o tym rozmawiać nie z nim, ale... z jego kolegą ze stowarzyszenia.

Śledztwa umarzane

Według przedstawicieli branży deweloperskiej to nie jedyne takie stowarzyszenie, które z działalności ekologicznej uczyniło sobie dochodowy biznes. Takich podmiotów ma być więcej.

Jednak to tej pory inwestorzy nie mieli właściwie szans na skuteczną walkę z takimi podmiotami. Powód? Prokuratury, do których trafiały zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa, umarzały takie postępowania, bo nie dopatrywały się przestępstwa. Tak było między innymi w sprawie, którą opisywaliśmy w 2014 roku na łamach „Głosu Wielkopolskiego”.

Wówczas opisaliśmy działania radcy prawnego z Poznania. W zamian za nieblokowanie inwestycji mieszkaniowej, która miałaby powstać w centrum stolicy Wielkopolski, zażądała wykupu swojego mieszkania. Prawniczka wraz z mężem pełniła wysokie funkcje we jednym ze stowarzyszeń proekologicznych i też wskazywała na możliwość blokady inwestycji przez jej stowarzyszenie. Podobnych spraw było w całym kraju więcej – jednak zdecydowana większość z nich była umarzana.

Teraz wreszcie sytuacja się zmieniła za sprawą Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, która postawiła zarzuty osobom związanym ze stowarzyszeniem Lege Artis Pro Natura.

– Faktycznie, postawiliśmy zarzuty czterem osobom z tego stowarzyszenia

– mówi prokurator Monika Rutkowska z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu i dodaje: – Obecnie śledztwo zbliża się już do końca, wykonywane są ostatnie czynności procesowe.

W ciągu najbliższych miesięcy akt oskarżenia ma trafić do sądu. Dlaczego tym razem śledczy dopatrzyli się przestępstwa?
Po raz pierwszy w kraju prokurator Monika Rutkowska z Poznania wykorzystała artykuł 296a (paragraf drugi). Dotyczy on szeroko pojętej korupcji gospodarczej i znalazł właśnie tutaj zastosowanie.

Tej wykładni nie zakwestionowały też sądy, który zgodziły się wcześniej na areszt tymczasowy dla podejrzanych (obecnie już nie przebywają w areszcie).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Poznań: Prokuratura tropi ekologów. A może ekoterrorystów? - Plus Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl