Prof. Tomasz Grzyb: Zarabiamy rekordowo dużo, ale nie jesteśmy bardziej szczęśliwi. To normalne

Agaton Koziński
Ale jak już udawało się ten cel osiągnąć, to okazywało się, że jednak nie daje on takiego poczucia szczęścia jak się wydawało
Ale jak już udawało się ten cel osiągnąć, to okazywało się, że jednak nie daje on takiego poczucia szczęścia jak się wydawało 123RF
- Jesteśmy dużo bardziej wrażliwi na doniesienia o negatywnym wydźwięku. Pozytywne rzeczy nas cieszą, ale dużo istotniejsze są informacje negatywne. To powód, dla którego pieniądze szczęścia nie dają - mówi prof. Tomasz Grzyb, psycholog społeczny z uniwersytetu SWPS

Pieniądze szczęścia nie dają, mówi stare powiedzenie, a jak Polacy sądzą na ten temat?

Dla większości z nas pieniądze są ważnym elementem codziennego funkcjonowania. Niby zdajemy sobie sprawę z tego, że pieniądze szczęścia nie dają, ale każdy chciałby spróbować sam czy to prawda. A mówiąc już poważnie. Badania pokazują, że pieniądze szczęścia nie dają dopiero od pewnego poziomu. To znaczy, jeżeli mamy zabezpieczone pewne podstawowe potrzeby, jeżeli nie musimy się martwić o to, co będziemy jedli następnego dnia, jeżeli nie musimy się zastanawiać, skąd wziąć pieniądze na kolejną ratę kredytu, to jest ten poziom, powyżej którego już dodatkowe pieniądze wielkiej różnicy w poczuciu szczęście nie czynią.

Czyli więcej nie znaczy bardziej szczęśliwie?

Jest anegdota, której autorstwo się przypisuje Arnoldowi Schwarzeneggerowi, który miał swego czasu powiedzieć: to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają, rok temu miałem na koncie 20 milionów dolarów, w tym roku mam 40 milionów dolarów, a wcale nie jestem dwa razy bardziej szczęśliwy. Oczywiście to żart, ale celnie pokazujący, że powyżej pewnego poziomu pieniądze już nie dają takiego szczęścia, jak czasami sobie możemy wyobrazić.

Ile trzeba mieć, żeby już przestać wiązać poczucie szczęścia z pieniędzmi?

Właśnie na tym polega problem. Nie da się określić jednoznacznie, jaki to poziom. W amerykańskich badaniach Kahnemana i Deatona określono go na 75 tysięcy dolarów rocznie - gdyby przeliczyć to na złotówki z uwzględnieniem siły nabywczej to byłoby około 150 tysięcy złotych rocznie, powiedzmy 12500 złotych miesięcznie. Mówimy o kwotach brutto.

GUS wyliczył, że w 2024 r. przeciętnie każdy Polak dysponował dochodem rozporządzalnym (czyli dochodem, którym każdy z nas dysponuje na rękę, po zapłaceniu podatków czy składek) w wysokości 3167,17 zł. Ten dochód wzrósł w porównaniu z rokiem 2023 o 14,4 proc. i jest najwyższy od 20 lat - czyli realnie najwyższy w historii Polski. To już solidne pieniądze. Wystarczą do szczęścia?

Pewnie w jakimś stopniu tak, choć widzimy, że do tego psychologicznego „zakończenia wpływu pieniędzy na szczęście” jeszcze sporo brakuje. Trzeba też wyraźnie podkreślić, że nie ma takiego człowieka jak przeciętny Kowalski. Kiedyś Gomułka powiedział, że to skandal, że połowa polskich rolników produkuje poniżej średniej - i to świetnie oddaje specyfikę takich danych. Statystyki opisują jedynie ogólne kierunki, w których społeczeństwo się zmienia. Jestem przekonany, że znacząca część Polaków, gdy teraz przeczytała sumę, którą pan przytoczył, zachodzi w głowę, kto realnie takie pieniądze zarabia. Dużo precyzyjniej byśmy opisali poziom zarobków Polaków operując medianą.

Mediany dla dochodu rozporządzalnego GUS nie publikuje, ale są dane dotyczące zarobków. W 2024 r. mediana wynagrodzeń wynosiła 6683 tys. zł brutto. Przeciętna pensja to 8075 zł brutto.

Widać, że mediana jest wyraźnie niższa od przeciętnej pensji. Ale też niezależnie od wysokości zarobków kluczowe jest to, że generalnie Polacy mają teraz więcej niż na przykład dwa lata temu. To ciekawy efekt, bo gdybyśmy porozmawiali z ludźmi, to sądzę, żeby się do tego nie przyznali.

Bo też w ciągu tych dwóch lat była stosunkowo wysoka inflacja skutecznie pożerająca część tej podwyżki. Trzeba też pamiętać o drożejącej energii czy wysokich ratach kredytowych.

Wymienił pan obiektywne powody, które każą z ostrożnością podchodzić do danych o zarobkach. Ale na to jeszcze nakładają się wskaźniki subiektywne, związane z psychologią. W tym przypadku występuje efekt negatywności, który polega na tym, że dużo silniej docierają do nas te bodźce, które są negatywne. Dam przykład. Jeżeli otrzyma pan 10 proc. podwyżki, ale jednocześnie o 10 proc. wzrosną koszty utrzymania, to z pana perspektywy ta zmiana będzie na gorsze - choć w rzeczywistości przecież nic pan nie traci, być może nawet trochę zyskuje.

Bardziej nas boli to, co tracimy niż cieszy to, co dostajemy?

Tak jest. Jesteśmy dużo bardziej wrażliwi na informacje, które mają negatywny wydźwięk. Pozytywne rzeczy nas cieszą, ale tak naprawdę dużo istotniejsze są dla nas informacje negatywne.

To specyfika polska czy ogólnoludzka?

To specyfika ogólna, ludzie tacy po prostu są. Historycznie zamartwianie się dawało większą szansę przeżycia, dlatego atawistycznie silniej reagujemy na bodźce negatywne. W przeszłości pesymista miał większe szanse przeżycia niż optymista - bo ten pierwszy co prawda bał się nawet takich zdarzeń, które tak naprawdę nie powinny być dla niego zagrożeniem, ale przynajmniej nie dopuszczał w ten sposób do sytuacji, w której zagrożenie zlekceważył.

Na skali bezpieczeństwo-ryzyko człowiek instynktownie, atawistycznie zawsze jest bliżej punktu bezpieczeństwo?

Tak. Dlatego właśnie dużo bardziej boli nas strata niż cieszy zysk. Na to jeszcze nakłada się drugie zjawisko, które w psychologii określa się jako adaptację hedonistyczną. Polega ona na tym, że my się bardzo szybko przyzwyczajamy do dobrego i traktujemy je jako coś oczywistego. Opiszę to na przykładzie. Zaczęło nam się lepiej wieść, więc zaczęliśmy kupować lepszy ser w sklepie, na przykład oryginalną grecką fetę, a nie polską podróbkę. Przez pewien czas mamy poczucie luksusu, ale po stosunkowo krótkim czasie zaczynamy to traktować jako rzecz absolutnie normalną. Ale gdyby nasze zarobki się obniżyły i znów musielibyśmy wrócić do tej polskiej podróbki, to mielibyśmy poczucie głębokiej straty, krzywdy.

Poczucie krzywdy czy degradacji? Taki zagraniczny produkt to często nie tylko kwestia smaku, ale też prestiżu.

Prawdopodobnie jedno i drugie. Z jednej strony grecka feta jest zwyczajnie smaczniejsza, z drugiej fakt, że nie możemy jej kupić, mocno wpłynąłby na nasze samopoczucie, poczulibyśmy się trochę gorsi - bo wcześniej było nas na niego stać. Nagle poczulibyśmy się zdegradowani. Na to wszystko nakłada się jeszcze typowo polska specyfika. Chodzi mi o naszą skłonność do narzekania. Ona w Polakach jest zdecydowanie większa niż w innych narodach. Ta skłonność bardzo silnie aktywizuje się zwłaszcza wtedy, kiedy mamy rozmawiać o cenach.

Teraz na topie są rozmowy o cenach masła.

Właśnie. Albo ceny jabłek, które z powodów trudnych do zrozumienia są wyższe niż bananów. To są sytuacje, które nas prowokują do narzekania, a Polaków pod tym względem bardzo łatwo sprowokować. A jak sobie człowiek ponarzeka, to poziom optymizmu i zadowolenia z życia spada.

Wróćmy do zarobków. Dochód rozporządzalny w Polsce to już prawie równowartość 1000 dolarów. Duża suma, 20 lat temu poza zasięgiem. Odkąd obaliliśmy komunizm, Polacy cały czas gonią Zachód, te nasze aspiracje narodowe są motorem napędowym całego życia publicznego od 1989 roku. Ale dziś osiągnęliśmy poziom zarobków, który pozwoliłby spokojnie żyć na Zachodzie, w Grecji czy w Portugalii mogą pomarzyć o takich średnich. Czy Polacy pod względem finansowym czują się zrealizowani?

Odwołam się do kolejnej koncepcji psychologicznej, czyli do koncepcji porównań społecznych. Ludzie generalnie zawsze się do kogoś porównują. Kłopot polega na tym, że zazwyczaj naszą sytuację finansową porównujemy do osób lepiej zarabiających. To znaczy, w obecnej sytuacji nie porównujemy się do Greków, Portugalczyków czy Hiszpanów, tylko do Niemców czy Norwegów, którzy ciągle zarabiają od nas wyraźnie lepiej.

Ale jeszcze niedawno pensje Greków były wyraźnie wyższe od polskich. Do 2008 r. w samych Atenach mieszkało 100 tys. Polaków - właśnie ze względów zarobkowych. Teraz zostało ich niecałe 10 tys., bo już tam się tak dobrze nie zarabia. Ale czy ten przeskok nie jest sam w sobie krokiem w kierunku szczęścia?

Polska dziś jest naprawdę bardzo dobrym miejscem do życia. Jako kraj wykonaliśmy gigantyczny - podkreślę to dwukrotnie - gigantyczny skok cywilizacyjny w ciągu ostatnich 30 lat. Dam przykład Norwegii, bo mieszka tam mój serdeczny przyjaciel, rodowity Norweg. Dość często rozmawiamy o warunkach życia w jednym i w drugim kraju. On obiektywnie zarabia wielokrotnie więcej niż ja, ale jednocześnie jego styl życia, jego sposób wydawania pieniędzy jest właściwie bardzo podobny, do mojego. To konsekwencja gigantycznych kosztów życia w Norwegii. Z tej perspektywy życie w Polsce jest rzeczywiście coraz wygodniejsze.

Rozmawiamy o styku szczęścia i zarobków. A jak to się koreluje z kolejnymi wstrząsami geopolitycznymi, których w ostatnich latach doświadczamy?

Badania pokazują, że boimy się wojny. Wojna zapuszcza coraz głębsze korzenie w naszych codziennych rozmowach. Z całą pewnością to kolejny kamyk do negatywnego samopoczucia. Możemy sobie powiedzieć, że wzrosły nasze pensje, ale jednocześnie zwiększyło się poczucie niepewności. Wzrosła nieprzewidywalność świata wokół nas. Ubocznym efektem tego jest na przykład zwiększona popularność wróżek. Okazało się, że w ostatnim roku więcej osób niż wcześniej korzystało z usług wróżów bądź wróżek. W jakiś sposób jest to nawet logiczne - skoro eksperci nie są w stanie wyjaśnić nam świata, coraz częściej bezradnie rozkładają ręce, to coraz częściej zaczynamy szukać odpowiedzi w świecie nieracjonalnym. Widać, że ten współczesny niepokój nam się wyraźnie udziela.

Efektem tego jest wzrost popularności wróżek?

Z każdą kryzysową sytuacją można sobie radzić adaptacyjnie albo nieadaptacyjnie. Adaptacyjnie, czyli poprzez dbanie o to, co w danej sytuacji będzie nam potrzebne, na przykład dbanie o dobre relacje z innymi. Radzenie nieadaptacyjne to próby szukania odpowiedzi na wątpliwości w kartach tarota, szklanej kuli czy innych wróżbach. Wszystko zależy od charakteru człowieka.

Wróćmy do przytoczonego przez pana żartu Arnolda Schwarzeneggera. Jak ważnym składnikiem szczęścia jest świadomość tego, że staliśmy się zrealizowani finansowo i mamy pełny portfel?

Prowadzono badania na ludziach, którzy wygrywali duże sumy pieniędzy w grach liczbowych, pokazują, że po roku od wygranej oni są w znaczącej części w gorszym stanie psychicznym niż przed wygraną. Najbardziej brutalne potwierdzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Gdy duże sumy trafiają do rąk osób, które nie są przyzwyczajone do obracania nimi, to taka sytuacja generuje dla nich straty, a nie zyski.

Jak w starym przekleństwie: uważaj, czego sobie życzysz.

Dokładnie. W grach typu totolotek, gdy można wygrać ogromne sumy - rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów - często wprowadza się ograniczenia przy wypłacie nagród. Nie wypłaca się całej sumy jednorazowo, lecz w ratach. Oczywiście, to wygodniejsze dla firmy organizującej loterię, ale też lepsze dla zwycięzców, bo zdecydowana większość z nich nigdy nie obracała milionami i nie wie, co tak naprawdę z nimi robić. Euforia wynikająca z tak dużej wygranej mija bardzo szybko, a nagle pojawiają się nieznane wcześniej problemy. Mało kto umie nimi zarządzać, więc często kończy się dużymi kłopotami.

Mimo wszystko takie wygrane to sytuacje skrajne. Bardziej pytałem o klasyczny schemat: ktoś zaczynał od starego samochodu i wynajętego pokoju, ale po 20 latach ciężkiej pracy doszedł do ekskluzywnego auta i willi z basenem. Czy takie sukcesy mogą mu dać poczucie spełnienia, szczęścia?

Wcale tak nie musi być. Pokazało go badanie przeprowadzone na uniwersytecie Harvarda, tzw. harwardzkie badania nad szczęściem, w którym przeanalizowano czynniki wpływające na poczucie szczęścia u ludzi w perspektywie ich całego życia. Okazało się, że takie zmienne jak sukces czy majątek odpowiadają za mniej więcej 10 proc. poczucia szczęścia.

Tak mało?

Tak. Za 50 proc. naszego poczucia szczęścia odpowiada nasze wyposażenie genetyczne, czyli takie zmienne jak temperament, z którym przyszliśmy na świat tylko w pewnym stopniu modyfikowane przez warunki, w jakich żyjemy. Natomiast za nasze poczucie szczęścia w największym stopniu odpowiada to, co my robimy z życiem, wybrane przez nas typy codziennej aktywności. Bardzo często wiąże się to z ludźmi, których spotykamy. Choć najszczęśliwsze kraje na świecie to kraje zamożne (Norwegia, Finlandia czy Szwecja) to często w rankingach wysoko notowane są kraje znacznie biedniejsze - Kostaryka czy Meksyk. Bo co się dzieje, gdy mieszkasz w państwie biednym? Musisz liczyć na ludzi dookoła siebie: rodzinę, sąsiadów, przyjaciół. Bez pomocy innych trudno sobie poradzić i to sprawia, że powstają silne relacje pozamaterialne. Nagle okazuje, że przy poczuciu szczęścia to, ile mamy w portfelu, jest zdecydowanie mniej istotne.

Z drugiej strony bieda rzadko kiedy generuje pozytywne efekty, częściej prowadzi do sytuacji patologicznych. Cytat z Jean-Paul Sartre’a o tym, że piekło to inni jest de facto obserwacją. Czy pan jednak nie gloryfikuje zbytnio biedy?

Nie zgadzam się z tak ostro postawionym twierdzeniem. Badania pokazują, że poczucie szczęścia wśród ludzi biednych wcale nie jest niskie. Oni po prostu mają często zupełnie inne powody do tego, żeby czuć się szczęśliwymi niż ludzie bogaci. Dla przykładu, biedniejszych ludzi cieszy, gdy kupią sobie cokolwiek co odbiega od ich codziennego biednego standardu. A co mogą sobie kupić ludzie bogaci, którzy mają wszystko? Z tym jest problem. „Financial Times” nawet ma weekendowy dodatek tego poświęcony, który nosi tytuł „Jak je wydać” - chodzi o pieniądze. To tylko pokazuje, że najbogatsi ciągle mają problem z tym, żeby sobie sprawić jakąś niespodziankę, jakąś frajdę, skoro wszystko jest w zasięgu ich ręki.

Teraz pan mnie przekonuje, że z lepiej być szczęśliwym na rowerze niż płakać w rolls-roysie?

Absolutnie tak. Każdy z nas pamięta takie momenty ze swojego życia, gdy bardzo chciał coś mieć - ale jak już udawało się ten cel osiągnąć, to okazywało się, że jednak nie daje on takiego poczucia szczęścia jak się wydawało.

Teraz jesteśmy już o krok od stwierdzenia, że nie warto się starać, że lepiej odpuścić, mieć spokojną głowę i czas dla przyjaciół niż za czymś gonić. Tylko kto wtedy będzie pracował na polskie PKB? W jaki sposób skorelować poczucie szczęścia z naszymi ambicjami?

Wcale nie jestem przekonany, czy tu należy mówić o dychotomii. Jedno można połączyć z drugim. Nie ma żadnej wątpliwości, że Polacy pracę cenią i potrafią się w tej pracy realizować - ale jednocześnie warto pamiętać, że tę pracę się wykonuje po coś. Wydaje się, że tak naprawdę to, czego potrzebujemy, to umiar i rozsądek. Żeby być kreatywnym, to trzeba mieć trochę wolnych zasobów poznawczych, nie można ciągle pracować od 8 rano do 10 wieczorem. Nie chodzi tylko o to, żeby PKB rosło, ale także o to, żebyśmy indywidualnie byli szczęśliwi. A jak będziemy szczęśliwi, to będziemy się częściej do siebie uśmiechać, będzie nam się lepiej żyło.

Podkreślał pan znaczenie bezpieczeństwa dla poczucia szczęścia każdego z nas. W kategoriach narodowych jesteśmy od tego daleko, patrząc na to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. A nie uda nam się zabezpieczyć odpowiednio kraju, jeśli nie osiągniemy właściwego poziomu gospodarczego, nie wytworzymy odpowiednio wysokiego PKB. Jak to połączyć?

Ale do przetrwania PKB nie jest najważniejsze. Proszę zwrócić uwagę, że nawet jeżeli będziemy posiadać ogromną liczbę czołgów, myśliwców, artylerii, itp., to potrzebni są jeszcze ludzie do tego, żeby cały ten sprzęt obsługiwać. Muszą to być ludzie, którzy będą wierzyć w zwycięstwo - ale także w to, że gdy oni pójdą walczyć, ktoś inny zaopiekuje się jego rodziną, że państwo będzie funkcjonowało, nawet w wojennych warunkach. Dlatego powinniśmy myśleć przede wszystkim o tym, w jaki sposób inwestować w ludzi, w jaki sposób sprawić, że ten naród będzie w stanie przetrwać, nawet jeśli przyjdą - jak to mówił pan Zagłoba - trudne terminy.

Rozumiem, że teraz pan podkreśla istotę inwestowania w relacje międzyludzkie?

Tak. Proszę zobaczyć, jak radzą sobie Finowie - bo ten naród powszechnie uważa się za najlepiej przygotowany do wojny obronnej.

Tam każdy mężczyzna przechodzi szkolenie wojskowe.

Jednocześnie ten kraj świetnie umie wykorzystać własne warunki terenowe. Ale Finowie ufają też sobie nawzajem. W tym kraju jest jeden z najwyższych odsetków zaufania do decyzji rządu. W Polsce z tym zaufaniem mamy dużo większy problem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl