Podobne sytuacje mają miejsce w mojej ulubionej dyscyplinie sportu – kolarstwie. Wielokrotnie kamery robią zbliżenia na cierpiącego, wijącego się z bólu lub nieprzytomnego zawodnika, choć od lat świat kolarski apeluje: nie pokazujcie takich zdjęć. Choćby z empatii dla bliskich i rodziny poszkodowanego.
Co ciekawe, podczas transmisji piłkarskich, kiedy jakiś kibic wbiegnie na boisko, kamery natychmiast kierowane są na trybuny. Istnieją więc określone procedury dla producentów obrazu. Może warto i na taką okoliczność podobną procedurę stworzyć.
Ale ta nachalna kamera, pokazująca walkę o życie człowieka, to nie jest jedyna kontrowersja. Kolejna dotyczyła tego, co zrobić z meczem, kiedy już okazało się, że stan Eriksena jest stabilny, że zawodnik przebywa w szpitalu, że jego życiu w tym momencie nic nie zagraża.
Zakończyć spotkanie wynikiem 0:0? Pewnie niektórzy mieliby o to pretensje. Przełożyć spotkanie na następny dzień? Tak się stało, gdy pod autokarem Borussii Dortmund wybuchły bomby. Piłkarze sami zdecydowali, że po czymś takim nie są w stanie wyjść na murawę. Zagrali dzień później. Czy było im łatwiej? Nie sądzę, to zbyt wielka trauma, by otrząsnąć się po niej w ciągu kilkunastu godzin. Dokończyć mecz? Tak się w końcu stało, choć fala krytyki była wielka, pojawiały się głosy „Show must go on”, „kasa najważniejsza” itp.
I tu wrócę znów do kolarstwa, dyscypliny naznaczonej znacznie większymi tragediami. Tak, na wyścigach giną kolarze. Mogłabym wymieniać długo, ale przypomnę śmierć Wouta Weylandta na Giro d’Italia 2011 oraz tragiczny wypadek Bjorga Lambrechta na Tour de Pologne 2019. W obu przypadkach to kolarze zdecydowali, że chcą jechać dalej, że wyścig należy kontynuować. Nie ścigali się na etapach tuż po śmierci kolegi. Jak sami mówili, takie pożegnanie było im potrzebne, czuli, że są razem. „Mielibyśmy rozjechać się do domów i tam dusić w sobie żałobę, patrząc w ścianę? To było nasze pożegnanie, nasz kondukt żałobny” - mówił mi jeden z kolarzy, biorący udział w tamtym Tour de Pologne.
A to właśnie odczucia zawodników, ich emocje są w takich momentach najważniejsze. Jak mówił trener reprezentacji Danii, to piłkarze chcieli dokończyć ten mecz, „chcieli mieć to za sobą” – podkreślał.
W tej drugiej części meczu nie wziął udziału wspomniany wcześniej Simon Kjær. Po samym zdarzeniu zachował zimną krew – sprawdził, czy Eriksen się nie dusi, poprosił kolegów, by zasłonili go przed kamerami, zatroszczył się o jego żonę, która wbiegła na murawę. Widocznie to było dla niego za dużo, nie był w stanie grać.
Żadna decyzja dotycząca tego meczu nie byłaby dobra, każdą można skrytykować. Tu na szczęście nikt nie zmarł. Ale mam w pamięci tragiczny mecz na Heysel, gdzie zginęło 39 kibiców, a mimo to spotkanie rozegrano. Tłumaczenia były takie, że nie było innego wyjścia. Po latach można mieć co do tego wątpliwości. Podobnie jak do tego, czy piłkarze grający w tym meczu wiedzieli o rozmiarach tragedii. Dziś mówią, że nie. Nie mogli więc podjąć decyzji. Piłkarze Danii taki wybór mieli i trzeba ich decyzję uszanować.
