Zanim w środowe popołudnie gruchnęła wieść o rzekomym drugim potwierdzonym w woj. podlaskim przypadku osoby zakażonej koronawirusem (następnego dnia została zdementowana), to właśnie Sobolewo było na ustach mieszkańców regionu. To tu mieszka pacjent "zero". Muzyk. Niedawno wrócił zza granicy, koncertował w Niemczech, Francji, Belgii i Holandii. I tam się prawdopodobnie zaraził.
Informacja o jego przypadku trafiła do mediów we wtorek wieczorem. Od następnego poranka o niczym innym się nie mówiło. Podlaskie było dotąd białą plamą na mapie COVID-19. Do teraz.
Sobolewo. Niewielka podbiałostocka wieś. Jest 18 marca, po godzinie 11. Jakby na przekór złym wieściom, z bezchmurnego nieba uśmiecha się słońce. Ciepłe promienie przypominają o zbliżającej się wiośnie. Aura idealna na spacer. Ale nie w tym przypadku. Ulice i tak sennej o tej porze dnia wsi, tym razem jakby zamarły. Boisko, tętniący życiem skatepark... świecą pustkami. No prawie. Młoda kobieta przechadza się między futurystycznymi falami z córeczką. To białostoczanka.
- Specjalnie wyjechałam za miasto z dzieckiem. Tu jest świeże powietrze - mówi matka. Była zaskoczona, gdy informujemy ją że właśnie stąd pochodzi chory na CONVID-19 podlaski pacjent.
Tutejsi wiedzą o tym doskonale. Większość siedzi w domach. Na ulicy wzdłuż szkoły spotykamy kobietę. Na oko - ponad 40-letnia.
- Moi synowie nie chcieli, ale ja wyszłam na chwilę na spacer trochę się dotlenić - mówi. Generalnie stara się z rodziną nie opuszczać domu. - Zakupy robimy w osiedlowym sklepie. Popołudniami, jak już nie ma właściwie ruchu, to wyjeżdżamy. Inni, nawet jak wychodzą z podwórka na spacer z psem, i ktoś idzie, czekają. Nie ma wędrówek, wspólnych sąsiedzkich spacerów nad stawy. Wioska jest wymarła.
Tak jak większość mieszkańców tej wsi, o koronawirusie ujawnionym u jednego z sąsiadów dowiedziała się z mediów. Krzysztofa Drabikowskiego nie zna osobiście. Ale wie, że ma dzieci, które uczą się w szkole w Sobolewie. Inni rodzice też wiedzą. I obawiają się zakażenia swoich dzieci, siebie. To dla nich dyrektor w elektronicznym dzienniku zamieściła uspokajającą informację, że ojciec wrócił do domu w dniu zamknięcia - decyzją ministra - placówek oświatowych.
Sklep w Sobolewie pracuje normalnie.
- Jest mniej klientów - przyznaje ekspedientka. - Ci, co przychodzą pytają, skąd jest ten chory. Ale ten pan nie robił u nas zakupów. On mieszka bliżej ronda. Ja go nie kojarzę.
Nie tylko ona. Ale wioska jest rozległa.
- Na razie bez paniki. Człowiek siedzi w domu i pilnuje siebie. W swoim środowisku. Bezpieczniej jest - mówi para młodych klientów.
Wtóruje im inna kobieta. W jej głosie wyczuwalny jest obcy akcent. - Każdy się boi. Ale jesteśmy optymistami. Na razie zobaczymy. Najlepiej siedzieć w domu.
Pacjent "zero" mieszka pod samą Grabówką. To dawna kolonia Sobolewo. Tu obawy są większe.
- Jestem zszokowana, że to akurat u nas, i że to tak blisko. Jest strach - przyznaje 47-letnia mieszkanka ul. Świerkowej w Grabówce. Właśnie wyszła z zakupów z pobliskiego sklepu przy rondzie. Tego, w którym mogła się zaopatrywać rodzina pana Krzysztofa - bo ma najbliżej.
On sam twierdzi, że od 12 marca, kiedy wrócił do Polski, nie wychodził z domu. Do absolutnego minimum ograniczył kontakt z innymi ludźmi. Odciął od świata na wszelki wypadek.
- Tak na prawdę nie wiadomo, co działo się z nim przez prawie tydzień odkąd wrócił do domu. Poza tym ma dzieci. Żonę. Nie wiadomo, czy ona się dostosowała do reżimu. Mogła chodzić do pracy. Do sklepu - dodaje nasza rozmówczyni. - Sprzedawczyni powiedziała, że pierwszy raz od dawna są zapasy mięsa. Ludzie boją się przychodzić. Myślę, że to jest reakcja na pacjenta zero w podlaskim.
Zobacz także: Epidemia koronawirusa. Kto pyta, nie błądzi. Wy zadajecie pytania, a my pomożemy znaleźć odpowiedź
Zawsze tu był tłum samochodów. Teraz raptem kilka.
Ludzie są wystraszeni i komentują: to dopiero się u nas zaczyna. "Wracają Polacy do kraju. To było do przewidzenia, ale teraz widać, że to nie jest jakieś abstrakcyjne zagrożenie" - słyszymy.
- Mieszkam na uboczu, niby w spokojnym miejscu. Człowiek myślał, że jest bezpieczny. A to wydarzyło się tutaj - mówi wyraźnie poruszony mieszkaniec Sobolewa. - Był strach. Teraz jest jeszcze większy. Nie wiem, czy ten człowiek mówił prawdę, że wrócił, źle się czuł i nigdzie nie wychodził z domu. Nie wiem. Może przez te kilka dni wychodził z mieszkania. Mógł kogoś zarazić.
Mieszkaniec Sobolewa nie szczędzi gorzkich słów pod adresem służb. Krytykuje władze za to, że nie ujawniły od razu, skąd pochodzi zakażony mężczyzna. - W obecnej sytuacji nie można mówić o uszanowaniu czyjejś prywatności, o dyskrecji. To przecież kwestia bezpieczeństwa nas wszystkich. Mamy prawo wiedzieć.
Po co? - Żeby ludzie jeszcze bardziej uważali na siebie, otoczenie, obserwowali objawy. Nie wszyscy mogą zostać w domu. Ja muszę iść do pracy, do urzędu. Ale jeden człowiek będzie się starał, a drugi będzie nieodpowiedzialny. Chodzili po ulicach bez potrzeby. Tak jak to starsze małżeństwo - wskazuje dyskretnie na seniorów w oddali.
- Musimy, mamy swoje obowiązki. Grupa ryzyka, wiek nie ma znaczenia. Jedziemy do mojej mamy, która ma 90 lat i wymaga większej opieki niż my. A nie mamy "zmiennika" - odpowiada starsze małżeństwo.
Wracają z poczty. Tam kolejka aż na zewnątrz. Ludzie stoją w prawie dwumetrowej odległości od siebie. Zgodnie z zaleceniem. Ale są spokojni.
- Życie toczy się dalej - kwitują.
Bo we wsi można wyodrębnić też drugą kategorię mieszkańców, z hasłem na ustach "na coś umrzeć trzeba".
- Ja już jestem emerytem, z grupy ryzyka. Ale pani... Żywcem do trumny się chować? Ja cały czas jestem na podwórku. W domu nie siedzę, wnuczek był niedawno - przyznaje 67-letni Eugeniusz Łuckiewicz. Twierdzi, że informacja potwierdzonym przypadku koronawirusa nie zmieniła jego życia. Bo ten chory jest dla niego obcy. - Kiedyś, jak się do szkoły chodziło, to znało wszystkich. A teraz ludzi ponajeżdżało, pobudowało się. Sąsiadów wszystkich nie znam.
Ale jest ktoś, kto zna. To sołtys. - To dzisiaj z rana dotarła do nas ta informacja. Paniki na razie nie widziałam. Nie mam telefonów od mieszkańców, a przecież jak coś się zaczyna dziać, ludzie automatycznie wydzwaniają do sołtysa - podkreśla Ludmiła Sawicka, od ponad 20 lat na tym stanowisku. Wie, że mama chorego na COVID-19 jest lekarzem. - Choćby z tej racji myślę, że nikt się tu nie zachował nieodpowiedzialnie i kroki ostrożności zostały podjęte. Taką mam nadzieję.
Ale ludzie mają obawy.
- Mogła kontaktować się z synem, a potem przyjmować pacjentów - dywagują.
Tamara Drabikowska-Chmara jest specjalistą medycyny rodzinnej i pediatrą. Prowadzi w Białymstoku Przychodnię Rodzinną "Sol-Med". W środę kobieta opublikowała w internecie oświadczenie, w którym zapewnia, że od trzech tygodni nie miała z synem osobistego kontaktu.
- Od czasu powrotu syna zza granicy pozostawał on wraz ze swoją rodziną w kwarantannie domowej i kontaktowaliśmy się jedynie telefonicznie - czytamy. - Z szacunku i troski o wszystkich chciałabym również poinformować, że mimo braku nałożenia na mnie kwarantanny, dobrowolnie zdecydowałam się nie przychodzić do pracy i czasowo pozostać w domu. Dołożę wszelkich starań, aby zarówno mi, jak i moim najbliższym, wykonane zostały testy w kierunku koronawirusa.
🔔🔔🔔
Pobierz bezpłatną aplikację Kuriera Porannego i bądź na bieżąco!
Oprócz standardowych kategorii, z powodu panującej epidemii, wprowadziliśmy do niej zakładkę, w której znajdziesz wszystkie aktualne informacje związane z epidemią koronawirusa.
Aplikacja jest bezpłatna i nie wymaga logowania.
